Maciej Eckardt Maciej Eckardt
58
BLOG

Gruzińskie manowce

Maciej Eckardt Maciej Eckardt Polityka Obserwuj notkę 12
Kiedy jakikolwiek prezydent jakiegokolwiek państwa (poza ewidentnymi bantustanami) nagle, nocą, znajduje się bez ochrony w odległości trzydziestu metrów od grupy strzelających osobników, to mamy do czynienia z sytuacją niecodzienną. Jeżeli dodamy do tego fakt, że ochrona osobista prezydenta nie ma w tym czasie z nim kontaktu, to jest to kuriozum. Tak się stało w przypadku polskiego prezydenta podczas jego wizyty w Gruzji. Oznacza to, że głowa polskiego państwa przez chwilę została zostawiona sama sobie, zdana na łaskę jakichś drabów, którzy strzelali ni to na wiwat, ni to – jak sugerują media –  ostrzegawczo.

Nie wnikam w to, czy polski prezydent miał prawo zachować się tak, jak się zachował. Jest wolnym człowiekiem, więc takie prawo miał, choć ta wolność powinna uwzględniać fakt, że reprezentuje majestat Rzeczpospolitej, aspiracje i oczekiwania 38 milionowego narodu, który niekoniecznie chce, by ich prezydent poddawany był sytuacjom ekstremalnym i który nie chce, by zanadto ufał gospodarzom, którzy dla własnych politycznych celów prowokują sytuacje, w jakich żadna głowa państwa znaleźć się nie powinna.

Prezydent z założenia jest (a przynajmniej powinien być) ucieleśnieniem najwyższych wartości, jakimi kieruje się państwo i naród, dlatego tak ważne jest, by nie ulegał porywom chwili, nawet jeśli uważa, że czyni to ze szlachetnych pobudek. Prezydent nie reprezentuje tylko siebie, ani obozu politycznego, który wyniósł go do władzy. Reprezentuje naród. Cały. Ma jego moc i mandat. To wielka odpowiedzialność, która wymaga roztropności, namysłu i przewidywania skutków swojej postawy, zwłaszcza kiedy przychodzi reprezentować mu państwo polskie poza jego granicami. 

Nie budzi mojego zaufania tak mocne zaangażowanie Polski w wewnętrzne sprawy Gruzji. Nie budzi to mojego zaufania dlatego, że Gruzją rządzi „fanatyk”, który obraną strategią rządzenia, paradoksalnie, wpycha Gruzję w objęcia Rosji, umacniając jej wpływy na Kaukazie. „Fanatyk”, który dał Rosji pretekst do rozpoczęcia operacji militarnej, na którą dawni sowieccy generałowie tylko czekali. Umożliwił umeblowanie tej wrażliwej części świata na nutę sowiecką i potraktowanie jej jako „trofiejnej”. Dlatego zdumiewa mnie dzisiaj zdziwienie przenikliwych amatorów „gruzińskich win”, powołujących się na plan Sarkozego, że panowie generałowie jeszcze nie wyszli. No jakże? Przecież nie po to wchodzili, żeby wychodzić. Sowietów panowie nie znacie?

Saakashvili, bo o nim tu głównie mowa, prezentuje mentalność, delikatnie rzecz ujmując, niekompatybilną z układem odniesienia, w którym przyszło mu funkcjonować. Przygotowany przez amerykańskie służby do pełnienia roli kaukaskiego „pożytecznego idioty” zaczął ją wypełniać na tyle idiotycznie, że nawet jego mocodawcy ze smutkiem skonstatowali, że chyba przedobrzyli konstruując tak niecodziennego cyborga. Sugerowali mu, bez powodzenia, by w żadnym razie nie dał się sprowokować szczującej go Rosji, bo ta tylko na to czeka. Niestety, Saakashvili ruszył na wojnę z Ruskimi i dostał pokazową lekcję, co oznacza amatorstwo polityczne i militarne.

Dzisiaj, ratując swoją chwiejącą się pozycję polityczną, Saakashvili znalazł orędownika w polskim prezydencie, który skądinąd słusznie przestrzegając przed mocarstwowymi ambicjami Rosji, daje jej poprzez survivalowe eskapady z Saakashvilim doskonałą pożywkę do dyskredytowania Polski na arenie międzynarodowej, bo też jaki poważny przywódca poważnego państwa będzie osobiście, bez ochrony, doglądał w strefie działań wojennych posterunki demarkacyjne, na których nie wiadomo kto siedzi, ani kto strzela. Gdybym był Miedwiediewem zacierałbym ręce, bo to zaiste niespotykane kuriozum, w którym Ruskie nie musieli nawet maczać palców.

Nie chcę, aby prezydenta mojego państwa „żeniono” na arenie międzynarodowej z Saakashvilim. Nie chcę dlatego, że Saakashvili będzie niedługo przeklinany przez większą część swojego narodu za to, co zrobił z Gruzją. Nie chcę, w imię dobrych relacji z narodem gruzińskim, by polski prezydent był stroną w wewnętrznej walce politycznej jaka się tam toczy. Nie chcę, by prezydent mojego państwa był rzucany na pastwę gruzińskich wykidajłów i głupawe uśmieszki gruzińskiego prezydenta, kiedy jakaś uzbrojona banda strzela nocą nad głową mojego prezydenta. Nie chcę by mój prezydent był kukiełką w jakimś kaukaskim teatrzyku jednego aktora, a właściwie aktorzyny, którego polityka coraz bardziej przypomina wodewil, a nie poważną sztukę rządzenia. Nie chcę, bo Lech Kaczyński to także mój prezydent. Dlatego nie chcę i już.

I żeby była jasność – bardzo lubię gruzińskie wina. 

www.eckardt.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (12)

Inne tematy w dziale Polityka