Maciej Eckardt Maciej Eckardt
47
BLOG

Małe ad vocem Jankowi Engelgardowi

Maciej Eckardt Maciej Eckardt Polityka Obserwuj notkę 5

Nie ma narodowej zgody, co do oceny stanu wojennego. Nie ma jej częściowo na lewicy i nie ma jej na prawicy. Był wydarzeniem traumatycznym i takim pozostanie, aż umrą ostatni jego świadkowie. A to jeszcze potrwa. Mój wpis o stanie wojennym wzbudził emocje nie u lewicy, co byłoby zrozumiałe, ale u mojego serdecznego kolegi Janka Engelgarda, redaktora naczelnego „Myśli Polskiej”, którego pogląd na stan wojenny znam i szanuję. Jest różny od mojego. Nie martwi mnie to wcale, gdyż uważam, że obaj z naszymi poglądami mieścimy się w nurcie narodowo-demokratycznym. Z prostej przyczyny – nurt ten jest nurtem wolnym intelektualnie i oświetla zjawiska społeczne oraz polityczne ze stron wielu. A z tym, jak widać, Janek Engelgard zaczyna mieć chyba mały kłopot.

Zostałem wzięty na widelec w sposób charakterystyczny dla toku myślenia pewnej części współczesnego obozu narodowego, który uznał onegdaj, że generał Jaruzelski, jako polski patriota o inklinacjach narodowych, szukając porozumienia z opozycją, w pierwszej kolejności dogada się z jej narodowym nurtem, a nie lewicą laicko-trockistowską, przeciwko której tak naprawdę stan wojenny wprowadził. Stało się inaczej. Jaruzelski na partnera wybrał jednak lewicę, bo jej bardziej ufał, pomimo jej trockistowskich predylekcji i antykomunistycznej retoryki. Za dużo o niej wiedział, by się jej obawiać.

Nurtu „narodowego” nie wziął pod uwagę z prostej przyczyny – jeśli ten, a w zasadzie jego niemały fragment, wyznawał mu swoistą polityczną miłość, doceniał i usprawiedliwiał, utwierdzał w przekonaniu, że stan wojenny jednak złem nie był, bo uchronił Polskę przed radziecką interwencją, i skoro ten nurt uczestniczył (przy całym szacunku dla szczerych intencji) w marionetkowych ciałach doradczych przy panu generale, kuglował przez lata z tzw. narodowym nurtem w PZPR, to po co miał się z nim Jaruzelski dogadywać, skoro był po jego stronie? Podobnie jak w przypadku solidarnościowej lewicy – za dużo o nurcie narodowym wiedział, by się go obawiać, a tym bardziej brać poważnie pod uwagę w operacji dzielenia się władzą z opozycją.

Janek Engelgard na łamach portalu Myśli Polskiej raczył zauważyć:

Szkoda, bo Macieja Eckardta stać na coś więcej, niż do wezwania do pójścia pod jakąś tablicę „Solidarności”. A ja w tym dniu wspominam naszych nieżyjących nauczycieli ze starszego pokolenia narodowego – Jędrzeja Giertycha, Leona Mireckiego i Wojciecha Wasiutyńskiego. Mają mi wciąż znacznie więcej do powiedzenia niż pseudokombatanci stanu wojennego.

Otóż sformułowanie „jakaś tablica ‘Solidarności” jest chyba nazbyt lekceważące, zwłaszcza, że tablica ta mówi o Polakach, którzy o Polskę walczyli, tak jak umieli najlepiej, niekoniecznie znając myśl narodową i pisma Romana Dmowskiego. Jako wicemarszałkowi przychodzi mi bywać pod różnymi tablicami i wszędzie za nimi widzę ludzi, nie zawsze myślących tak jak ja, ale żarliwych, pełnych oddania, którzy bardzo często oddawali życie za to w co wierzyli. Wydaje mi się, że myśleniem narodowym jest właśnie ogarnianie wszystkich tych, którzy nie poszli na lep politycznej poprawności, która łamie charaktery nie tylko dzisiaj, ale łamała charaktery przede wszystkim w PRL-u.

Nie wiem dlaczego Jan Engelgard koniecznie chce przeciwstawić mi postacie znaczące w ruchu narodowym, zwłaszcza Leona Mireckiego, którego miałem szczęście znać osobiście i z którym mogłem wielokrotnie rozmawiać. Nie wyrywajmy sobie tych ludzi, nie etykietujmy się tymi nazwiskami, podpierając swoje tezy. Oni wszyscy należą już do historii, odeszli z bagażem większych lub mniejszych zasług. Tkwią w naszej pamięci, mamy wobec nich dług i mamy do czego wracać, zwłaszcza, jeśli pozostawili po sobie spuściznę historyczną i publicystyczną. Wyłączmy ich z naszych personalnych tyrad, bo nie wiemy tak naprawdę, co by nam dzisiaj powiedzieli.

Lubię Janka Engelgarda. Za konsekwencję, inteligencję, odwagę chodzenia pod prąd i klarowność. W wielu kwestiach się z nim zgadzam, bo obaj odebraliśmy narodowo-demokratyczną szkołę myślenia. Czytaliśmy tych samych klasyków narodowych, ale i nie tylko ich. Wielokrotnie rozmawialiśmy i jeszcze nie raz do rozmów będziemy powracać. Nie podzielam jednak swoistej „fascynacji” Janka okresem PRL-u. Uważam ten czas za stracony dla Polski i jakoś nie pociąga mnie możliwość dzielenia PRL-owskiego włosa na czworo i rozważanie, na ile, i co można było w PRL-u robić. Owszem wiele można było, ale jakim kosztem…  Wielokrotnie o tym pisałem i przywołam tutaj własne słowa, choć cytowanie samego siebie do dobrego tonu nie należy:

PRL padła, bo musiała. Na szczęście. Padła, bo odbierała ludziom wolność i inicjatywę. Sczezła, bo firmowały ją buraczane, nie skażone żadną myślą tępe i nalane twarze partyjnego betonu, którym rytm życia wyznaczały egzekutywy i zjazdy. PRL padła, bo była atrapą państwa, niezdolną do przetrwania w międzynarodowej rywalizacji, skłóconą na dodatek z własnymi obywatelami, którzy stanowią o kondycji i żywotności państwa.

Natomiast wszystko to, co można by dobrego o PRL-u powiedzieć dotyczy tylko ludzi. Nie wszystkich oczywiście. Oni tworzyli, pisali, odkrywali ważne dla nauki rzeczy nie dlatego, że szansę dała im PRL – oni czynili właściwy użytek ze swoich talentów, pomimo że żyli w PRL-u. Bo cały okres tzw. Polski ludowej, był okresem marnotrawstwa na niespotykaną skalę. Był czasem wypychania najzdolniejszych za granicę, tłumienia przedsiębiorczości i samoograniczaniem się w imię chorej doktryny. Był czasem, per saldo, bezpowrotnie dla Polski straconym. I ktoś za to ponosi winę.

Zdania na temat PRL-u zmienić nie potrafię, choć przeżyłem w nim całą swoją młodość, co ponoć ma wpływ na ocenę tamtych lat. Zainteresowanych odsyłam również do mojego tekstu „Postkomuna”. A teraz zwiewam w plener wypróbować najnowszy nabytek nikkor 80-200mm z uroczym światełkiem 2,8. Porządna japońska robota - 1,3 kg żywej wagi, więc bez monopodu się nie obejdzie :). Ale żeby nie było, że cały ten PRL w czambuł potępiam (tak nie jest), pamiętam, że pierwsze pstryknięcia robiłem niesamowistym PRL-owskim aparatem, który wabił się AMI. Był cały z plastiku i wytrzymał, zdaje się, aż rok. Parę zdjęć nawet się uchowało :).

www.eckardt.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Polityka