Kilka dni wypoczynku. Uwielbiany przez Polaków tzw. długi weekend dopadł i mnie, przed czym absolutnie się nie broniłem. Nadarzyła się okazja do nadrobienia zaległości w lekturze, której stos wciąż cierpliwie czeka na rozładowanie. Wreszcie sięgnąłem po „Dzienniki” Kisiela, które pisane „do szuflady”, mają ten walor, że bez zbędnych zahamowań opisują ostrym i wnikliwym piórem mistrza felietonów mikroklimat PRL-u, zarówno tzw. establishment, jak i środowiska kontestujące ludowy raj.
Z perspektywy czterdziestu lat dają doskonałą sposobność do poczynienia stosownych porównań, rzucenia okiem na późniejszy żywot postaci opisanych przez Kisiela, które portretował z wrodzonym mu sarkazmem i ironią. Nic zatem dziwnego, że niektóre z nich podniosły przy okazji wydania „Dzienników” charakterystyczny harmider i rejwach, wieszając na Kisielu po różnych „Gazetach Wyborczych” i „Powszechnych Obłudnikach” tak zwane psy. Wystawia to jego sztambuchowi jak najlepsze świadectwo i markę. Kto nie czytał, gorąco zachęcam. Nie o tym jednak chciałem.
Przełom roku to wysyp różnego rodzaju porównań i analiz, mających w bardziej lub mniej udany sposób uchwycić to, co było najważniejsze w polityce w ostatnich dwunastu miesiącach, jak i pokusić się o prognozę na przyszłość. Od lat postacią, której głosu w tych podsumowaniach zabraknąć nie może jest Jadwiga Staniszkis, która w ostatnim wywiadzie dla „Dziennika” poczyniła szereg interesujących uwag, z którymi nie do końca mogę się zgodzić. Analizując sytuację na lewicy, zauważyła:
Strategia Napieralskiego jest archaiczna i nieskuteczna, i SLD w końcu postawi na Olejniczaka, który najpierw przetrwał kryzys, a teraz nawet z tym zapleczem politycznym, jakie ma, bez ludzi kalibru Hausnera, może zawalczyć o coś więcej. (…) Olejniczak okazał się politykiem o silnych nerwach i zaimponował mi pragmatyzmem małych, instytucjonalnych rozwiązań, swego czasu propozycją różnicowania składek rentowych. W nowej sytuacji jest po prostu bardziej funkcjonalny niż Napieralski.
Mam wrażenie, że pani profesor zanadto utożsamiła ostatni, wcale nie imponujący, wzrost notowań lewicy z koncepcją polityczną Olejniczaka, polegającą na odrzucaniu wespół z Platformą Obywatelską wetowanych przez prezydenta ustaw. Trudno na tak kruchej przesłance opierać tak jednoznaczne opinie, jak czyni pani profesor. Nieśmiało jedynie pragnę zauważyć, że to nie kto inny jak Napieralski, wniósł do więdnącego SLD podmuch lewicowego orzeźwienia, polegającego na miłym uchu lewicy dęciu w antyklerykalne i rewindykacyjne nuty, co wyhamowało zapoczątkowany przez Kwaśniewskiego i Olejniczaka proces liberalnej mimikry, który nabierał rozmachu, czyniąc z lewicy ni psa, ni wydrę.
Bardziej niż kokietowanie Olejniczaka zainteresowała mnie jednak opinia pani profesor na temat Prawa i Sprawiedliwości, które znam dość dobrze z racji ponad dwuletniej współpracy w samorządzie województwa, gdzie pełnię funkcję wicemarszałka, z jego rekomendacji zresztą. Mam w tej materii doświadczenia różne, niekoniecznie miłe, ale to być może wiąże się z faktem, że nie posiadam pisowskiej legitymacji. Dlatego nie ukrywam, że pogląd prof. Staniszkis na temat PiS-u jest w wielu miejscach zbieżny z moim:
PiS posiada ludzi dysponujących sporym potencjałem, a którzy są ulokowani w drugim, trzecim szeregu partii. Dla takich ludzi tkwienie w totalnej bierności i polityczna marginalizacja niedająca możliwości wykazania się tym potencjałem będą oznaczały konieczność szukania innego zajęcia albo innej formuły działania, być może pod innym szyldem politycznym. Wróżę PiS los AWS w tym sensie, że nastąpią podziały, a ludzie, dla których polityka jest zawodem, nie będą chcieli wraz z PiS i Jarosławem Kaczyńskim odchodzić na polityczną emeryturę. A marazm i marginalizacja PiS właśnie to dla nich oznacza.
Zgrabnej odpowiedzi na takie dictum udzielił pani profesor w tym samym „Dzienniku” Piotr Zaremba:
PiS nie da się porównać z AWS. To prawda, partię tę drążą podskórne bakterie wzajemnych waśni, braku lojalności, wojen wewnętrznych, gry na siebie poszczególnych polityków czy personalnych koterii. Z drugiej strony jest to jednak całkiem solidny mechanizm powiązany polityczną rutyną, której AWS-owi, sztucznemu zlepkowi słabych ugrupowań, bardzo brakowało. W szczególności nie wierzę za bardzo w jakiś mityczny bunt młodych polityków tej partii, do którego pani profesor przywiązuje zbyt dużą wagę. Są oni na ogół (z paroma wyjątkami) karnymi wychowankami partyjnych młodzieżówek. Nawet jeśli odczuwają zaniepokojenie błędami prezesa, rzadko kiedy przejawiają większą samodzielność myślenia niż ich starsi koledzy.
Rację ma i Staniszkis i Zaremba. Mamy bowiem taką sytuację, że obojętnie, co o PiS-ie powiemy, będzie w tym źdźbło prawdy. Największym problemem partii braci Kaczyńskich zaczyna być według mnie nijakość. Serial pt. „Prawo i Sprawiedliwość” wszedł w ciąg nudnych odcinków, z kiepską fabułą i równie kiepską obsadą. Po pierwszych odcinkach, kiedy to widzowie z ochotą zasiadali przed telewizorem, oglądając z wypiekami na twarzy walkę dobra ze złem, pozostało jedynie wspomnienie. Z wyborcą, niestety, jest podobnie jak z telewidzem. Kiedy jakiś kanał za bardzo zaczyna go nudzić, to przełącza na inny. A nie da się ukryć, że PiS po prostu zaczął przynudzać. Nagle, nie wiedzieć czemu, mistrzowie pijaru stracili wenę do pisania kolejnych atrakcyjnych odcinków.
Mam okazję obserwować PiS w województwie kujawsko-pomorskim. Jest to województwo, gdzie konkurencja wycięła PiS-owi rzadkiej urody numer. W ostatnich wyborach parlamentarnych na pierwszych miejscach wystawiała w okręgu bydgoskim i toruńsko-włocławskim dotychczasowych tuzów związanych z partią braci Kaczyńskich: Radosława Sikorskiego i Antoniego Mężydłę. Transfer ten, jak również „odpalenie” tuż przed wyborami afery mieszkaniowej, związanej z ówczesnym liderem PiS-u w województwie, było tąpnięciem, po którym PiS tak naprawdę się nie otrząsnęło. Wprawdzie pozostało znaczącą opozycją, ale bardziej siłą rozpędu i zaufaniem, jakiego udziliły mu środowiska, które już tego najprawdopodobniej więcej nie zrobią.
PiS nie wygenerował, niestety, w skali województwa żadnego lidera, zdolnego skonsolidować struktury, wokół którego zapanowałby konsensus, a jego pozycja nie byłaby kwestionowana. Ostatnie wydarzenia, jakie miały miejsce w kujawsko-pomorskiem, tę smutną diagnozę potwierdzają. Posłowie wydzierający sobie na łamach mediów partyjne berło, wzajemnie się atakujący, postępujące podziały w klubach samorządowych i próba ręcznego nimi sterowania, odejścia działaczy i zażenowanie elektoratu, który przesądzał o w miarę dobrym wyniku PiS-u, to smutny obraz tego, co nie powinno było się absolutnie zdarzyć, zwłaszcza na pół roku przed wyborami do Parlamentu Europejskiego.
Nie piszę tego absolutnie w poczuciu jakiejś satysfakcji, choć taki scenariusz po części wieszczyłem. Stwierdzam jedynie fakt niezwykłego politycznego marnotrastwa i brak jakiegokolwiek projektu przeciwdziałania temu. Wprawdzie wielu członków PiS wierzy jeszcze, że najbliższy kongres i tak zwane „nowe otwarcie” zahamują postępującą dekompozycję ugrupowania, to jednak ta wiara szybko zderzy się z brutalną rzeczywistością, która ma to do siebie, że odziera ze złudzeń. Ci, którzy w PiS-ie tych złudzeń już się pozbyli, w naturalny sposób zaczynają szukać dla siebie alternatywy, bo to podpowiada im polityczna intuicja i zrozumiała kalkulacja. Prawdopodobnie ją znajdą, wpisując się w scenariusz zarysowany przez Jadwigę Staniszkis.
Nie wiem jak jest w innych województwach, ale w kujawsko-pomorskiem Prawo i Sprawiedliwość w szczególny sposób zadbało o wyjałowienie swoich struktur, zmarginalizowanie tych, którzy mogli w jakikolwiek sposób zagrozić pozycji niektórych jaśnie posłów. Odszedł w niepamięć dawny zapał ludzi i nie można tłumaczyć tego jedynie wejściem w stadium opozycyjne, które dla każdej partii jest wprawdzie czyśćcem, ale przecież nie katastrofą. Nie ma już w PiS-ie tego charakterystycznego napięcia, które przyciągało środowiska szeroko rozumianej prawicy, tworząc z PiS-u przestrzeń oddziałującą daleko poza opłotki własnej partii.
Dzisiaj jest inaczej. Poza opłotkami PiS powstały – drobne póki co – polityczne chutory, które są złowrogą wróżbą dla PiS-u, że może nie wrócić już do władzy, o ile nie znajdzie sposobu na ponowną konsolidację tzw. prawej strony. A o to będzie niezwykle trudno, bo PiS – patrząc chociażby po ostatnich ekscesach w TVP – stało się politycznym postrzałkiem. Wyczuli to szybko wilgotnymi nozdrzami wszyscy ci, którzy w polityce funkcjonują od lat, mając jedynie problem z określeniem głębokości postrzału. Oni wiedzą jedno – od lekkiego draśnięcia do zgonu w polityce wcale nie jest daleko.
Trudno w tym wszystkim nie zauważyć, że w ostatnim czasie PiS gwałtownie straciło na atrakcyjności. Straciło CEL, którym do niedawna była budowa IV RP i walka z korupcją. Dzisiaj ten cel się rozpłynął, bo IV RP się przejadła, a walka z korupcją stała się obowiązującą normą, a nie postulatem, w czym PiS odegrało rolę historycznego katalizatora. Łaska wyborców jednak na pstrym koniu jeździ, a ich pamięć ogranicza się jedynie do ostatnich wiadomości, a na te – przynajmniej w mediach tzw. publicznych – PiS stracił właśnie jakikolwiek wpływ. Inną sprawą jest fakt, że ten wpływ za dwa-trzy miesiące stracą także buntownicy, ale co sobie przez ten czas poużywają, tego im nikt już nie zabierze.
Prawo i Sprawiedliwość wyhodowało sobie szczerych wrogów na prawej stronie sceny politycznej. Należą do nich niewątpliwie dawne koalicyjne „przystawki”, które ustami jednego z upadłych liderów, wygarnęły ostatnio pod adresem Kaczyńskich złorzeczenia przepojone nieskrywaną frustracją, oddające jednak jakże charakterystyczny styl artykulacji i tok rozumowania dla pewnej, marginalnej części tzw. prawicy:
Ten rok nie był najlepszy dla ugrupowania Kaczyńskich, Suskich, Gosiewskich i Jurgielów. W sondażach zniżkują, prezydent jak się kompromitował, tak się kompromituje z tendencją rozwojową, brak pomysłów na bycie opozycją, niewiarygodność ideowo-programowa, czcze awanturnictwo, a na koniec utrata kontroli nad publicznym radiem i telewizją. Uwzględniając bojkot TVN zarządzony przez Kaczyńskich, mogą liczyć już tylko (co najwyżej) na przychylność telewizji Trwam. A i ta łaska na pstrym koniu leży (nikt nie lubi przegranych, słabych i obitych).
I dalej:
Prędzej czy później te ich wszystkie krętactwa przycisną ich do ziemi. I dobrze. Jest to najbardziej szkodliwe, destrukcyjne i zakłamane ugrupowanie w Polsce. W przypadku Lewicy, PO, czy nawet PSL wiemy, z czym mamy do czynienia. W przypadku PiS wiemy tylko tyle, że kierują się demagogią sondażową i kłamią w wyborach jak mało kto. Stroją się w szatki patriotyzmu i chrześcijaństwa, a ich zachowanie, decyzje, a nawet życie prywatne świadczą o wprost przeciwnych inspiracjach ideowych. Ludzie w końcu przejrzą na oczy i to będzie koniec tej cynicznej, bezideowej i faryzejskiej formacji.
Ciekawostką jest to, że była „przystawka” ustami wciąż tego samego upadłego lidera, z wartościami chrześcijańskimi w polityce mająca tyle wspólnego co Wielkopolski Bank Rolniczy z kwitnącą instytucją finansową, próbuje rysować jakże interesujący plan dla prawicy, tak jakby nic się po drodze z udziałem owej „przystawki” nie wydarzyło i nie skompromitowało:
Musimy przygotować się do odbudowy formacji narodowej. Zbudować szeroki obóz sił patriotyczno-narodowych, prawicowych i konserwatywnych. Nikogo bym na wstępie z tego obozu nie wykluczał: ani Prawicy M. Jurka, ani UPR, ani secesjonistów z LPR, ani rozłamowców „toruńskich” z PiS, ani PSL „Piasta”, ani grupy Filipka (o ile uzna on minimum programowe prawicy!), ani awanturujących się eurodeputowanych, ani związkowców z Solidarności itp. LPR może spełnić tu rolę krystalizacyjną. Dysponujemy siecią terenowych struktur organizacyjnych, szerokich i sprawnych, mamy rozwiniętą sieć lokali partyjnych w województwach i w wielu powiatach, mamy swoich radnych, mamy sprawnych i aktywnych liderów, a najważniejsze: mamy spore doświadczenie i wolę budowy nowej, szerokiej formacji, która zmiecie PiS i przywróci Polsce silną formację prawicową. (…)
A co z PIS? Musimy starać się osłabić tę formację maksymalnie, i z każdej strony. Tylko bowiem na jej gruzach odbudowana zostanie prawdziwa, ideowa i autentyczna prawica. „Nie ma wroga na prawicy!” – to po pierwsze. Po drugie: „dla PiSu śmierć!”.
Mamy tu do czynienia z klasycznym „odlotem” i kompletnym abstrahowaniem od układu odniesienia. Tak się składa, że z różnych względów znam te „struktury organizacyjne”, „sieć lokali partyjnych”, „sprawnych i aktywnych liderów” i owo „spore doświadczenie”, o którym wolałbym jednak pomilczeć z szacunku dla tych, którzy nieświadomie tkwią jeszcze w tym politycznym sekciarstwie, a są przecież normalnymi i porządnymi ludźmi. Podaję przykład tej politycznej aberracji, jedynie po to, by zilustrować tło, na którym przychodzi PiS-owi funkcjonować.
I na koniec moja konkluzja. Na prawicy istnieje życie! W odróżnieniu od innych obszarów sceny politycznej ono na niej nie zamiera. Bez przerwy kiełkuje i się odradza. W różnych formach i konstelacjach. Jej potencjał to 40-50 proc. poparcia w zależności od oferty przedstawionej wyborcom. Miewa ona natomiast częste kłopoty z autodefinicją, tonąc w jałowych sporach historycznych, które, owszem, bywają ciekawe, ale nie wnoszą nic konstruktywnego. Zauważyć też wypada, że na prawicy istnieje mniej więcej stała ilość wariatów, owładniętych misją zbawiania świata, przekonanych o swoich niepodważalnych racjach, nie dostrzegających stopnia swojego nawiedzenia, węszących nieistniejące spiski i zagrożenia. To także obraz prawicy, który warto mieć na uwadze.
Rok 2009 będzie trudny dla prawicy, bo wątpię, czy przed wyborami do Parlamentu Europejskiego uda jej się wypracować w miarę zwartą formułę, mogącą konkurować z Platformą Obywatelską, która o swój wynik może być spokojna. Obawiam się scenariusza, w którym PiS postanowi przy okazji tych wyborów rozprawić się ze swoją potencjalną konkurencją na prawej stronie, do czego ma – niestety – wszelkie instrumenty. To w efekcie przyspieszy konsolidację prawicowego „planktonu”, dla którego znacznie ważniejsze są wybory samorządowe, które odbędą się w 2010 roku. Tutaj PiS-owi będzie znacznie trudniej poskromić konkurencję, która w tego typu wyborach jest znacznie bardziej zdeterminowana, bo o sukces w nich znacznie łatwiej, niż w konfrontacji ogólnopolskiej.
Warto zatem przyglądać się uważnie temu, jaki kierunek w najbliższym czasie zaordynuje swojej partii Jarosław Kaczyński. Wciąż należy on do wpływowych graczy na scenie politycznej, którego w żadnym wypadku lekceważyć nie należy, bo wciąż ma siłę zdolną do narzucania prawicy swojej optyki, choć trudno nie zauważyć, że przychodzi mu to z coraz większym trudem. Będzie zatem ciekawie, mamy w końcu rok wyborczy. Dla jednych przekleństwo, dla innych crême de la crême polityki.
Już na koniec przypomnę tylko, że 70 lat temu zmarł Roman Dmowski. Niezwykły polityk, wielki Polak. Był autorytetem dla milionów Polaków, współtwórcą niepodległej Rzeczypospolitej. To jego podpis, obok Ignacego Paderewskiego, widnieje pod Traktatem Wersalskim, który przywrócił Polskę na mapę Europy. Dzisiejsza „Gazeta Wyborcza” drukuje w związku z tym interesujący i wyważony jak na standardy w niej obowiązujące tekst Piotra Wróbla „Sześć twarzy Romana Dmowskiego”. Polecam.
www.eckardt.pl
Inne tematy w dziale Polityka