Maciej Eckardt Maciej Eckardt
44
BLOG

Kto pierwszy wydoi Ganleya?

Maciej Eckardt Maciej Eckardt Polityka Obserwuj notkę 2

Na 1 lutego zapowiedziano w Warszawie wielkie wydarzenie. Tak wielkie, że – cytując słowa jednego z zapraszających – tam będzie pisana historia Polski. I to jaka! Mianowicie w dniu tym zostanie zawiązany Obóz Narodowy, który może ocalić niepodległość Polski.  A wszystko dlatego, że z dalekiej Irlandii przyjeżdża następca Michaela Collinsa i Eamona de Valery; nie chce od nas nic – chce dać nam szansę obrony naszej niepodległości.

Gdyby ktoś nabrał jakichś niepotrzebnych obiekcji, to wiedzieć musi, że cyt.: dużo jest w historii Polski chwil, kiedy trzeba stawać w Jej obronie i kiedy wydaje się, że nie ma wśród Rodaków ochoty do ofiary dla Ojczyzny, że nadchodzi czarna godzina, że już pozostaliśmy sami przeciw wszechmocy wroga. Ale nie stajemy po stronie zdrajców, odrzucamy kolaborację i nie sięgamy po płatne zaszczyty – zostajemy wierni Polsce, bo pochodzi od Boga i jest wieczna. Koniec cytatu.

Miejscówki są jeszcze ponoć do dostania, choć spieszyć się trzeba, bo wydarzenie szykowane jest jako przełomowe, co z pewnością wszyscy zobaczymy w TVP, która na tę okoliczność została odpowiednio poinstruowana, bo co tu dużo ukrywać – za inicjatywą stoją, będący ostatnio na fali, młodzi wszechrodacy, którzy w publicznej telewizji mocno poawansowali, co nie jest żadnym przytykiem, a jedynie uprzejmym stwierdzeniem faktu.

Każdy, kto choć trochę zna realia pozaparlamentarnej prawicy wie, że ten cały cyrk, to grubo ciosane przygotowania do politycznego udoju, gdzie za dojną rogaciznę robić będzie pan Ganley, a za dojarki doświadczony kolektyw brygadzistek, które po odseparowaniu od państwowego sutka (czyt. dotacji partyjnej), bezskutecznie poszukiwały politycznego wymiona, do którego mogłyby się na nowo przyssać. Za sprawą pana Ganleya i jego formacji Libertas nadarza się właśnie ku temu niepowtarzalna okazja.

Udój polityczny – wyjaśniam niezorientowanym – to całokształt korzyści, jakie może osiągnąć środowisko, partyjka, grupa trzymająca… się razem, na naiwnym, bądź niezorientowanym w polskich realiach obywatelu UE, który oprócz pomysłu i potencjału politycznego, posiada rzecz pierwszorzędnej wagi, mianowicie cash. Udój w warunkach naturalnych można podzielić na ranny i wieczorny, w przypadku udoju politycznego, mamy do czynienia z ssaniem permanentnym, aż do całkowitego wydojenia i porzucenia. W tym konkretnym przypadku udój ma jeszcze dodatkowy wymiar – reanimacyjny.

Nie jest bowiem tajemnicą, że są środowiska polityczne porzucone onegdaj przez wyborców, ba, radośnie nawet przez nich odprowadzone na miejsce politycznego spoczynku, a nawet z dobrze pojętej przezorności przebite osinowym kołkiem. Niestety, jak się okazuje, nie jest to żadną gwarancją na ich trwałe unieszkodliwienie. Zew polityczny, na co wskazują ostatnie wydarzenia, jest w stanie przekraczać sprawy zdawałoby niemożliwe i dawać siłę do politycznego zmartwychwstawania pod nowym szyldem, dajmy na to już nie jako LiS (Liga i Samoobrona), ale na przykład Libertas.

Ciekawi mnie tylko jedno. Pan Ganley, to w końcu inteligentny i dość przezorny człowiek. Nadto wysoce sympatyczny, by nie rzec – ujmujący. Polityk skuteczny, działający z rozmachem, kontaktowy, posiadający konkretną, pro unijną wizję Europy, tyle że Europy bardziej luźnej i nie scentralizowanej. Przyjeżdża do Polski pełen dobrych chęci, stanowiąc nielichy problem dla naszego unijnego establishmentu, który dobrze pamięta jego skuteczną szarżę na traktat lizboński w rodzimej Irlandii. Nikt w Polsce nie testował jeszcze takiego scenariusza, w którym obcy staje się katalizatorem i platformą dla polskich eurosceptyków i eurorealistów. To zupełna nowość.

I dlatego tak bardzo ciekawi mnie pytanie, czy Declan Ganley da się wydoić, czy też w porę dostrzeże, że z pewnymi panami może być mu nie po drodze. Czy wyczuje, że część prawicowego planktonu jedynie taktycznie się oblizuje na jego widok, naprędce dostosowując swoją oszołomską i sekciarską doktrynę do ganleyowskiej wizji Europy, która pasuje do niej jak – nie przymierzając – świni siodło. Wracając jednak do szykowanej na 1 lutego imprezy, warto zauważyć, że również 1 lutego, tyle że roku 1717, miał w Polsce miejsce tzw. „Sejm Niemy”, który – jako synonim zdrady – zapoczątkował interwencje Rosji w wewnętrzne sprawy Polski. Niby nie warto być przesądnym, ale… wiadomo, licho nie śpi.

Szkoda mi Ganleya. Pakuje się w polskie bagienko. Zanim rozpozna, kto jest kim, przylgnie do niego etykieta sponsora oszołomów i politycznych wydrwigroszy. Z czasem się w tym wszystkim oczywiście połapie, bo nie sposób nie zauważyć, kiedy ma się w otoczeniu "nawiedzeńców", spoconych perspektywą powrotu na polityczne salony. Może być jednak wówczas za późno na jakąkolwiek sensowną ponadnarodową inicjatywę na rzecz wolnej Europy, której Ganley stara się patronować. Szkoda by było, bo za jej sprawą sensowne środowiska eurorealistyczne w Polsce, mogłyby przełamać zasklepiałą koncepcję uprawiania polityki jedynie na własnym podwórku.

Niestety, dojarki właśnie wzięły kanki do ręki. Dla nich nadszedł czas udoju. Jedyna szansa w tym, że Ganley głośno będzie ryczał, a mało mleka dawał. A to na szczęście jest możliwe.

www.eckardt.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka