Maciej Eckardt Maciej Eckardt
53
BLOG

Libertas, czyli LiS

Maciej Eckardt Maciej Eckardt Polityka Obserwuj notkę 3

“Mocny jak lew, chytry jak lis” – stwierdził buńczucznie  Andrzej Lepper. Działo się to w czasach IV RP, kiedy Roman Giertych i Andrzej Lepper pełnili zaszczytne funkcje marionetkowych wicepremierów w koalicyjnym rządzie Jarosława Kaczyńskiego. LiS (LPR & Samoobrona), bo o tym myślał Andrzej Lepper wypowiadając powyższą sentencję, miał być polityczną wunderwaffe na znienawidzonego Kaczora, co – jak pamiętamy – skończyło się dla wszystkich stron dramatu przedwczesnymi wyborami, po których ostał się jeno pozbawiony władzy PiS. Po wicepremierach ślad zaginął. Nie zaginął jednak po ich żołnierzach, którzy szwendając się po politycznych opłotkach, postanowili się zliczyć i zakomunikować światu, że żyją, i że pogłoski o ich zgonie są mocno przesadzone.

Okazja nadarzyła się w minioną niedzielę, kiedy to za sprawą sympatycznego irlandzkiego milionera Declana Ganleya, o którym już wielokrotnie pisałem, sen o potędze – zdawać by się mogło – zaczął się spełniać. Pełna sala ludzi, telewizja, zainteresowanie licznych obywateli, flagi, baloniki… I oni, lisowczycy – Danuta Hojarska, Krzysztof Filipek, Mirosław Orzechowski, żeby wymieć pierwszych z brzegu. Pełni wigoru i politycznej werwy, mocni jak lwy i chytrzy jak lisy – chciałoby się rzec za klasykiem. Wprawdzie z dawnej lisiej mocy niewiele zostało, ale z chytrości, to i owszem. Bo sprowadzić do Polski szacownego milionera, namówić go na otwarcie biura Libertas i przekonać, że LPR i Partia Regionów (primo voto Samoobrona), to polski eurorealistyczny parnas, jest chytrością niezwykłą, by nie rzec, niespotykaną.

W towarzystwie tym, wczuwając się w klimat, wyraźnie jednak zabrakło starego lisa Stanisława Łyżwińskiego, który z wiadomych procesowych powodów, nie mógł dołączyć do towarzystwa, ale kto powiedział, że nowo powstająca siła nie mogłaby utworzyć swojego skrzydła penitencjarnego? Jego potencjał to ca. osiemdziesiąt tysięcy ewentualnych głosujących, jeśli wierzyć informacjom o liczbie odsiadujących wyroki. Wprawdzie Łyżwiński mógłby za sprawą ciągnącej się za nim konduity zachwiać wizerunkiem nowej dziewiczej siły, ale kto by się tym przejmował. W końcu nie od dziś wiadomo, że wyborca non olet. Nie takie cuda widziała polska polityka za sprawą LiS-a, by wspomnieć tylko słynną Anetę K., czy kandydaturę Janusza Kaczmarka na premiera RP.

W tym wszystkim nie ruchliwość przystawek mnie zadziwia, ale naiwność miłego Irlandczyka. Można by to złożyć na karb jego nieobeznania w polskich realiach, ale w końcu chyba ma jakichś doradców, którzy specyfikę polskiej menażerii politycznej jednak znają. Czy nie widzą, że ktoś faceta wprowadza na „krowi placek”, na którym może on wywinąć widowiskowego orła, zrażając do siebie i niegłupiego przecież pomysłu Libertas, co bardziej rozgarniętych i zrównoważonych Polaków, którzy na Unię patrzą bez syndromu nawiedzenia, widząc w niej – pomimo jej ewidentnych ułomności – ograniczoną przestrzeń do realizowania narodowych celów, przynajmniej na tym etapie. Oni żadnego LiS-a w worku Libertas nie kupią.

Szkoda mi Ganleya, bo facet sprawia naprawdę przyzwoite wrażenie. Zero oszołomstwa, logiczna argumentacja, nienaganność manier, niezależność materialna, no i …  jasno wytyczony cel. Ubolewać można, że już na samym początku obsiadły go pijawki, które poza odruchem ssania, nie są w stanie wygenerować z siebie żadnego politycznego konceptu, który byłyby w stanie zainteresować szerszą opinię publiczną. Pakuje się Ganley we współpracę ze środowiskami, za którymi ganiały sądy i prokuratury, czego – niestety – nie widać z perspektywy dalekiej Irlandii. Wiąże się wreszcie Ganley z politycznym marginesem, który jakimś cudem roztoczył przed nim wizję potęgi, która jest zwykłą fantasmagorią i co najwyżej pomysłem na powrót do polityki dla paru kieszonkowych liderów, po których ślad pomału zanikał.

Trudno przy tym nie zauważyć, że LiS-ia kamaryla, która obsiadła Ganleya, żadną prawicą nie jest, a najwyżej ”Miśkiem Koterskim” polskiej polityki, co tragedią przecież nie jest, ale powodem do dumy również. Powstaje na naszych oczach eklektyczny twór, którego jedynym paliwem politycznym ma być referendum w sprawie traktatu lizbońskiego oraz wspólna europejska lista do unijnego parlamentu, na której znajdą się… no właśnie. Strach pomyśleć. Żadnego innego politycznego lepiszcza tam nie ma, bo być nie może. A to dlatego, że mamy do czynienia z klasyczną wydmuszką, której mechanizm działania jest ogólnie znany. I szkoda, naprawdę szkoda, bo taki miły gość z tego Ganleya.

 

www.eckardt.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Polityka