Maciej Eckardt Maciej Eckardt
47
BLOG

"Opcje" na partie sprzedam!

Maciej Eckardt Maciej Eckardt Polityka Obserwuj notkę 2

Pierwsze zadanie rządu: nie będzie zadośćuczynienia instytucjom finansowym i wielkim graczom, którzy teraz ustawiają się w kolejce po publiczne pieniądze, pieniądze podatników. Naszym zadaniem jest chronić ludzi i ich pieniądze, a nie wielkich graczy. Dlatego podjęliśmy wielki wysiłek oszczędzania, dla tych, którzy zasługują na rzetelne wypłaty – powiedział Donald Tusk na ostatnim posiedzeniu Rady Krajowej PO. To dobra wiadomość dla polskiej gospodarki. Jeśli rządowi wystarczy determinacji, to stada spekulantów, nieudacznych prezesów firm i hazardzistów finansowych, odejdą z kwitkiem i najzwyczajniej zamkną swoje interesy, jak przystało na prawdziwych bankrutów.

Nie widzę najmniejszej potrzeby, by litować się nad tymi, którzy dali “wypuścić się” bankowym stręczycielom na tzw. opcje, które były dobre dopóty, dopóki panom prezesom i domorosłym biznesmenom przynosiły zysk. Kulą u nogi stały się dopiero wówczas, kiedy banki zażądały ich wykupu w cenie i czasie dla siebie dogodnym, co było zgodne z umową. Wielu rodzimych „krezusów” biznesu – jak się okazuje – nie doczytało umów dokładnie, albo optymistycznie założyło, że kurs złotego to rzecz stała i niewzruszona. Niestety, kurs złotówki poszybował w przestworza, na co czekały zapobiegliwe banki, które nie tylko z odsetek żyją, ale i ludzkiej naiwności.

No i zaczął się lament. Że przez „opcje” padają liczne firmy, które dają ludziom zatrudnienie, że zaczyna się gospodarcza Sodoma i Gomora, że wstrętne banki tuczą się na lichwie i oszustwie, że państwo musi zrobić z tym porządek i kijem obić tłuste dupska zachłannych bankowców, że musi pomóc zrozpaczonym przedsiębiorcom uratować ich majątek (eufemistycznie nazywany „miejscami pracy”, co wymownie zwiększa dramaturgię), najlepiej z państwowej kasy, a w ogóle to najlepiej znacjonalizować to całe bankowe kułactwo w imię sprawiedliwości gospodarczej, bo nie po to Kali robić opcje walutowe, żeby akurat teraz Kalemu kazać te opcje wykupywać.

I tutaj kłania się nieodzowny przy tego typu rozważaniach Friedrich von Hayek, który w swojej fenomenalnej „Konstytucji wolności”, tak raczył odnieść się do kwestii wolności umów, których nienaruszalność jest podstawą państwa prawa:

Wolność umów, podobnie jak wolność na każdym innym polu, oznacza w istocie, że zobowiązanie konkretnego aktu zależy jedynie od ogólnych norm, a nie od specjalnej zgody władz. Znaczy to, że ważność i egzekwowalność umowy musi zależeć tylko od tych powszechnych, równych i znanych zasad, które określają wszystkie inne legalne uprawnienia, a nie od zaaprobowania jej konkretnej treści przez jakikolwiek organ władzy państwowej.

Tę wolność umów starają się podważyć dzisiaj umoczeni „biznesmeni”, którzy swoją niekompetencją, skłonnością do ryzyka i nonszalancją, chcą się podzielić z budżetem państwa, który w ich mniemaniu jest krowim cyckiem, z którego bez końca można doić forsę obywateli. W tym zakresie jakikolwiek interwencjonizm państwowy – o ile już – powinien być ograniczony do niezbędnego i ściśle określonego minimum, bo każde rozszczelnienie zasad w obrocie kapitałowym, będzie powodować psucie rynku finansowego, niezwykle czułego na nieuzasadnione przeciągi i fluktuacje. Inną sprawą jest, że nadzór bankowy przespał wysyp umów zawieranych na rynku instrumentów pochodnych i obudził się, kiedy mleko było już rozlane. Cóż, jedyna sensowna interwencja państwa, jaka przychodzi mi tutaj na myśl, to kursy dla upadłych prezesów z zakresu czytania umów ze zrozumieniem.

W związku z tzw. „opcjami” pojawiło się wiele wniosków racjonalizatorskich, sugerujących ich ograniczenie, a nawet likwidację. Ja uważam wręcz przeciwnie. Opcje należałoby rozszerzyć na obszary dotychczas nie spenetrowane. Sądzę, że bardzo ciekawą, mogłaby być propozycja zakładania opcji na nasz system polityczno-parlamentarny. Instrumenty polityczne, tak je nazwijmy, byłyby swoistymi kontraktami futures i siłą rzeczy wyznaczałyby wartość partii. Żeby było ciekawiej, instrumenty te można by powiązać z wysokością dotacji, jakie państwo w swojej wyjątkowej rozrzutności co roku partiom płaci. Instrumenty takie mógłby wykupywać elektorat, który niezadowolony ze swoich wybrańców, wiedziałby już jaki z nich zrobić użytek.

Utopia? Wartość (poparcie) dla partii ustalana za pomocą instrumentów pochodnych? Dlaczego nie? Skoro istnieją kontrakty futures na pogodę, obejmujące branże, których wyniki finansowe są uzależnione od warunków pogodowych (rolnictwo, energetyka, turystyka), to dlaczego podobnego instrumentu nie mieliby mieć wyborcy, zawczasu zabezpieczając się przed robieniem ich w bambuko przez ukochane partie? Po co czekać aż cztery lata. No tak, ale co na to powie społeczność międzynarodowa i polityczne salony? Ze spekulantami w każdym razie na pewno dałby się jakoś dogadać. Bo czyż polityka to nie spekulacja?

www.eckardt.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka