Maciej Eckardt Maciej Eckardt
684
BLOG

Moher démodé

Maciej Eckardt Maciej Eckardt Moda i uroda Obserwuj temat Obserwuj notkę 11

Moher, jak wiadomo, to wełna z kozy angorskiej. Jego włókna mają jedwabisty połysk, są delikatne i nie mają skłonności do spilśniania. Dlatego w moherze wszyscy dobrze się czują. Dzieciarnia, bo nic jej nie gryzie i polskie babcie, które ze względu na jego walory termoizolacyjne, uczyniły zeń nie tylko istotną częścią wierzchniej garderoby, ale i – o czym przecież kozom angorskim się nie śniło – symbol walki z Sodomą i Gomorą. Nic więc dziwnego, że od niepamiętnych czasów moher cieszy się wzięciem u producentów odzieży.

Niestety, zdaje się, że idylla ta zmierza ku nieuchronnemu końcowi. Otóż, jak doniosła CNN Money, ze względu na dobrostan kóz angorskich, potentaci na rynku odzieżowym, tacy jak H&M, Zara, Gap, Topshop, Old Navy i Banana Republic, postanowili wyłączyć ze swoich kolekcji ubrania "skażone" moherem. Wszystko dlatego, że PETA (People for the Ethical Treatment of Animals), będąca organizacją walczącą o prawa zwierząt ujawniła na wideo, że na 12 kozich farmach w RPA dochodziło do aktów przemocy i okrucieństwa wobec kóz angorskich. Zwierzęta były traktowane jak przedmioty oraz golono je tak nieostrożnie i szybko, że skutkowało to ranami, a nawet, o zgrozo, zabijano przytomne kozy, podrzynając im gardła.

W związku z tym, że żyjemy w czasach humanizacji zwierząt lub jak kto woli, animalizacji człowieka, to sprawa z miejsca zrobiła się poważna i nie cierpiąca zwłoki, bo jak wiadomo – człowiek i zwierzyna, to jedna rodzina. Ta filozofia rodzinna ma swoje oczywiste konsekwencje w postaci wzmożonej czujności międzygatunkowej, ale nie dla zachowania dotychczasowej chronologii drabiny, jak mogłoby się wydawać, ale dla jej demokratycznej dekonstrukcji, oznaczającej zrównanie szczebli, a w pewnych przypadkach przesunięcie niektórych w górę, by w ramach akcji afirmatywnej wyrównać wybranym gatunkom krzywdy z przeszłości.

Dlatego nie dziwmy się, że znana z nadzwyczajnego postępu szwedzka sieciówka H&M w swoim oświadczeniu nie pozostawiła złudzeń:

"Dla nas to kwestia najwyższej wagi, by zwierzęta były traktowane odpowiednio. W związku z tym zadecydowaliśmy o tym, że całkowicie i nieodwołalnie rezygnujemy z moheru"

Szwedzi zapowiedzieli, że moherowe produkty ostatecznie wycofają ze swoich sklepów do 2020 roku. Gdyby ktoś cały czas nie wierzył w to, co czyta, to z całą powagą oświadczam, to nie jest żaden prima aprilis, ani fejk. To dzieje się naprawdę.

Jako że świat musi cały czas gnać do przodu, by nie ugrzązł w konserwatywnych koleinach, to tylko kwestią czasu jest, kiedy jakiś zwierzęcy bodyguard, przejęty moherowym casusem, dojdzie do słusznego, a co za tym idzie logicznego wniosku, że znane sieciówki powinny jak najszybciej wycofać z wieszaków także jedwab. Wprawdzie jedwabiu w sieciówkach jest jak na lekarstwo, ale chodzi przecież o sprawę, a ta nie toleruje półśrodków. Jedwab, jak wiadomo, produkują larwy jedwabnika. Larwa, jak to larwa, czuje, wierci się, dokazuje. Berbeć w końcu. Nie da się zatem przejść obojętnie obok jej krzywdy.

A jej krzywda wygląda tak. Przez dwa wiosenne miesiące jaja jedwabnika przechowywane są w niskiej temperaturze, w której lęgną się maluchy. Dzieje się tak, gdy tylko pojawią się pierwsze liście morwy. Słodziaki żrą je potem bez umiaru tak, że w ciągu 4 tygodni masa ich ciała zwiększa się 10 000 razy (sic!). Tucz gęsi przy tym, to naprawdę prawdziwe spa. Jak podaje Wikipedia, po czwartym linieniu , po około miesiącu od wylęgu, maluszki rozpoczynają radosne owijanie się w kokon, co trwa 3 dni. Po tym czasie następuje selekcja na te, które przepoczwarzą się w motyla, by dać początek kolejnemu cyklowi rozwojowemu, oraz te, z których pozyskiwany będzie jedwab. Jednym słowem rozdziela się rodzeństwo, a to przecież nie mieści się w głowie.

Jest to, co oczywiste, skrajny przejaw dominacji homo sapiens nad słabszym bratem w kokonie, którego wredny ssak naczelny pozbawia nie tylko wolności i dobrostanu, doprowadzając do nienaturalnej otyłości, ale na końcu grabi skromny dorobek malucha, tylko po to, by wyprodukować z niego luksusową tkaninę dla jakiejś burżujki czy konserwatywnego polityka, gustującego w jedwabnych krawatach czy – co oczywiste – muszkach.

Państwo możecie się śmiać. Ale sprawa jest poważna. Skoro powiedziało się "a", to trzeba powiedzieć "b". Ktoś powie, żaden problem, skoro nosimy sztuczne futra, będziemy nosić sztuczny jedwab. I niestety coś na rzeczy jest. Czasy bowiem są takie, że nie ma potrzeby mieć cokolwiek prawdziwego, wystarczy sztuczne. Prawdziwe rodzi tylko moralne dylematy. A na co nam w nieprawdziwych czasach prawdziwe dylematy?

Patrzę na te wszystkie harde celebrytki, tak przejęte losem zwierząt. Jak jeden mąż, wszystkie ostrzykane botoksem, wypełnione silikonem, odessane do kości, zagęszczone na ślepiach, zlicowane na zębach. Strach dotknąć, żeby coś nie puściło. Łażą takie sztuczne z góry do dołu, i jęczą, że tak trudno spotkać dzisiaj prawdziwego mężczyznę...

No cóż, jakie futro, taki mężczyzna, rzec by się chciało.


Tekst ukazał się na portalu wSensie.pl.



Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości