Agnieszka Romaszewska Agnieszka Romaszewska
6828
BLOG

O "związkach partnerskich" niereligijnie i niesentymentalnie

Agnieszka Romaszewska Agnieszka Romaszewska Polityka Obserwuj notkę 162

 

Bardzo wiele zostało już powiedziane na temat tak zwanych „związków partnerskich” i tego czy sa czy nie są potrzebne. Mnie się wydaje, że nawet za dużo. W ramach tej dyskusji mówi się zdecydowanie za wiele, i to z obu stron, o szczęściu, godności i światopoglądzie oraz wierze, a za mało o realnych problemach, konkretach i społecznych mechanizmach. Gdy zaś rzecz dotyczy stanowienia prawa – to te aspekty powinny być najlepiej widoczne i najszczegółowiej omówione.
 
Osobiście nie widzę i nie rozumiem potrzeby zawierania związków partnerskich przez pary dwupłciowe. Jeśli bowiem ktoś chce sformalizować swój związek, to może zawrzeć małżeństwo cywilne, czyli odpowiednią umowę regulowana przez Kodeks Rodzinny. Jeśli jego światopogląd mu na to nie pozwala,  albo nie jest to w jego stylu, to nie tylko nie musi chodzić do księdza, ale nie musi też urządzać wesela, kupować białej sukni, garnituru, kwiatów ani zapraszać gości. Może się po prostu zarejestrować. W ten sposób dokonuje pewnego prawnego zobowiązania i zakłada rodzinę, a w zamian państwo daje mu pewne przywileje.
 
Wynikają one z faktu, że w interesie społeczeństwa, które chce podtrzymać swoje trwanie i jak najlepiej socjalizować (wychowywać) młode pokolenie, leży by tę rodzinę założył.  Z rodziną, w której jest matka i ojciec jest jak z demokracją – ma niezliczoną liczbę wad, ale jeszcze nikt nie wymyślił lepszego miejsca do wychowania dzieci. I nijak tej ogólnej prawidłowości nie zmieniają wyjątki i patologie. Obecne prawo przewiduje też, że umowę małżenską, po wypełnieniu określonych warunków, można też rozwiązać. I to nazywa się rozwód.
 
Sa też pary, które nie chcą mieszać państwa do swoich stosunków. Nie chcą także podejmować prawnych zobowiązań. Nie mają na to ochoty i już. Wolno im. W dzisiejszych czasach konkubinat może istnieć i jest nawet brany pod uwagę, jako istniejący faktycznie, w iluś aktach prawnych. Tylko skoro ktoś państwa do swoich spraw prywatnych nie chce mieszać, to niech nie miesza. Skoro nie jest skłonny brać na siebie żadnych, szczególnych obowiązków, niech nie domaga się przywilejów.
 
I niech mi nikt nie mówi, że taki  związek jest NIELEGALNY (ile ja to razy w ostatnich dniach przeczytałam) - jest najzupełniej legalny, tylko nieformalny. Podobnie zresztą jak legalny jest związek homoseksualny, bo każdemu wolno według prawa spać z kim chce (z nielicznymi wyjątkami jak pedofilia i kazirodztwo) i mieszkać albo nie mieszkać także z kim chce.
 
W przypadku osób homoseksualnych sprawa ze związkami partnerskimi przedstawia się jednak trochę inaczej. Jasne jest, że  w ich przypadku zawarcie małżeństwa nie wchodzi w grę. Faktycznie  natomiast istnieje szereg może nie podstawowych, ale istotnych problemów, które utrudniają dziś życie osobom nie będącym formalnie rodziną, a pozostającym we wspólnym gospodarstwie domowym. Takie osoby mogą funkcjonować de facto ileś lat razem, pomnażać i dzielić wspólny majątek, ale po śmierci jednej z ich będą narażone na trudności w dziedziczeniu, problemy z pozostaniem w dotychczasowym mieszkaniu itd. I nie jest tu istotne z punktu widzenia społecznego, z punktu widzenia państwa, czy te osoby się kochają czy nie kochają, czy współżyją ze sobą seksualnie czy też nie. Mogą to być partnerzy homoseksualni albo dwie przyjaciółki najzupełniej heteroseksualne, które na starość zamieszkały razem czy jak w przypadku, który znam z doświadczenia własnej rodziny – dwie siostry. Te aspekty ich wspólnego gospodarstwa są ważne tylko dla nich samych, nie dla społeczeństwa jako całości.

 
Dla społeczeństwa istotny jest tylko pewien stan faktyczny i niesprawiedliwość jaka w związku z nim może mieć miejsce. I to te problemy powinny być ewentualnie rozwiązywane przez ustawy (jesli w danej sprawie to konieczne), a także przez kształtowanie prawnego obyczaju. Mowy natomiast nie powinno być o żadnych szczególnych przywilejach (np. wspólne opodatkowanie), bo nie ma dla nich żadnych podstaw.
 
Niestety dyskusja nie skupia się na rozwiązaniu konkretnych problemów, a na stworzeniu dodatkowej, specjalnej instytucji, niejako konkurencyjnej dla małżeństwa i poprzez samo to zagrażającej małżeństwu i rodzinie. A to na rodzinach, a nie na najbardziej nawet szczęśliwych i udanych związkach gejowskich lub lesbijskich opiera się funkcjonowanie struktur społecznych. Pomysł szczególnego uprzywilejowania związków homoseksualnych nie ma żadnego sensu. Nawet w kulturach, które w historii afirmująco traktowały taki rodzaj związków (jak kultura starożytnej Grecji), nigdy nikomu nie przychodziło na myśl ustawianie ich równolegle i konkurencyjnie wobec rodziny.
 
Prawo zaś respektując pewien system wartości i sprzyjając dobrostanowi ludzi, musi mieć też sens funkcjonalny. I dlatego nikt (wciąż jeszcze) nie postuluje by starszy pan, którego najlepszym przyjacielem jest hodowany przez niego mądry i wierny pies i dla którego nikt od tego psa nie jest ważniejszy emocjonalnie, mógł go uwzględniać podatkowo, choć zapewne takie posunięcie zwiększyłoby sumę szczęścia i zadowolenia w społeczeństwie...
(Uwaga, waga szanowni krytycy: jak by ktoś nie zrozumiał – nie porównuję homoseksualistów do psów, tylko podałam powyżej skrajny przykład sensowności społecznej pewnych rozwiązań prawnych podejmowanych w imię „miłości”, „szczęścia” itd.).
 
Tak jak w wielu innych sprawach przydałoby się więcej rozmowy o konkretach, a mniej bicia piany. Chyba, że tak naprawdę wcale o żadne konkretne problemy nie chodzi, a chodzi tylko i wyłącznie o projekt inżynierii społecznej, który ma przeprowadzić rodzaj neobolszewickiego eksperymentu i „rozmontować” rodzinę. W takim przypadku jestem fundamentalnie przeciw.
 
 

myślę że ludzka natura pozostaje podobna od wieków i ze wiedz o przeszłosci może nas wiele nauczyć. Jestem umiarkowanie konserwatywna w opiniach o kulturze i tradycji, zaś w miarę lewicowa (jeslli za lewicowy uznamy solidaryzm ) w pogladach społeczno - ekonomicznych. Bardzo szanuję pojęcie TOLERANCJI. Nie lewackiej "toleranci", która każe wręcz zachwycać się tym wszystkim do czego przeciętny Polak nie ma zaufania, ale prawdziwej, trudnej tolerancji oznaczającej szacunek dla drugiego człowieka i jego pogladów, nawet gdy nam sie nie podobają. Staram się oceniac ludzi po czynach a nie po przynależności do bandy. Wielka róznica.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka