Radymno jest niewielką miejscowością, w której centrum stoi wysoki kościół z wieżą widoczną od strony zalewu, gdzie w kilka dni wybudowano osiem małych chat z zagrodami, studnią oraz kapliczką. Zapowiedź rekonstrukcji historycznej, w trakcie której miał być pokazany atak i spalenie wioski przez ukraińskich nacjonalistów, wywołała negatywne reakcje w niektórych środowiskach, również wśród historyków.
Organizatorów tego przedsięwzięcia, reprezentujących Przemyskie Stowarzyszenie Rekonstrukcji Historycznej X D.O.K. szczególnie wzburzyła wypowiedź prof. Andrzeja Paczkowskiego dla „Gazety Wyborczej”, który stwierdził, że próba odtworzenia rzezi wołyńskiej ma taki sam sens, jak… rekonstrukcja palenia ludzi w piecach krematoryjnych. „Nie wyobrażam sobie tego i nie widzę sensu” – podkreślał.
Tragedia wołyńska, której upamiętnienia w ostatnim czasie domagał się Ogólnopolski Komitet Obchodów 70. Rocznicy Banderowskiego Ludobójstwa na Kresach Wschodnich RP w latach 1939-1945 postulując ustanowienie przez Sejm RP, 11 lipca, Dniem Męczeństwa Kresowian, była przez dziesięciolecia przemilczana. Fakt ten szczególnie trudno zrozumieć osobom, których rodziny ucierpiały z rąk ukraińskich nacjonalistów (liczbę ofiar określa się dzisiaj na 100 – 118 tysięcy).
Należy do nich kompozytor Krzesimir Dębski, którego Oratorim Wołyńskie stanowiła ilustrację do rekonstrukcji w Radymnie, autor pięknej muzyki do filmu „Ogniem i mieczem” Jerzego Hoffmana. – Podczas rzezi zginął w Kisielinie mój dziadek oraz babcia, Ukrainka. Mieszkańcy, którzy schronili się w miejscowym kościele, byli obrzucani granatami, wybuch jednego z nich poranił nogę ojcu (została amputowana w szpitalu w Łokaczach) – mówi Krzesimir Dębski. - W takich właśnie okolicznościach poznali się rodzice, którzy ocalili swe życie dzięki zorganizowanej w późniejszym okresie samoobronie. Czy jest to rodzaj rodzinnej traumy? Z pewnością. Mogę powiedzieć, że przez dłuższy czas byłem uprzedzony do Ukraińców, gdyż w swych lakonicznych opowieściach mama nie mówiła nam, że padli ofiarą nacjonalistów. Mieszkaliśmy później w różnych miejscowościach. Urodziłem się Wałbrzychu, lecz do dziś nie czuję się związany z żadnym z miast. W tym sensie jestem nadal Wołyniakiem.
Strażnikiem pamięci, którego aktywność przyczyniła się do wydobycia na światło dzienne wielu faktów związanych z wydarzeniami na Wołyniu, jest ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Kapłan ten przywiózł do Radymna czwarte już wydanie swej książki „Przemilczane ludobójstwo na Kresach” (2008). – Spór o prawdę historyczną dotyczy dziś wielu przemilczanych lub reinterpretowanych wydarzeń – podkreśla. – W moim przypadku zainteresowania Wołyniem podyktowane jest historią rodzinną. Jan Zaleski, mój świętej pamięci ojciec, pochodził z Korościatyna k. Monasterzysk, gdzie bandy UPA wymordowały ponad 150 osób. Jedną z ofiar była 6-miesięczna kuzynka ojca Stasia Łuczny, roztrzaskana o ścianę wraz z kołyską.
Trudno mi zrozumieć dlaczego sprawę tragedii przemilczano już w wolnej Polsce, nie powstał też o niej żaden film, ani spektakl. Paradoksalnie temat ten podejmowano w PRL-u, realizując filmy „Ogniomistrz Kaleń” czy „Zerwany most”. W tej sprawie zwracałem się do posłów PO oraz PiS. Polemizowałem też ze Lechem Kaczyńskim, co przychodziło mi wyjątkowo trudno. Szczytem wszystkiego jest ostatnie oświadczenie Związku Ukraińców w Polsce, który wzywa polskie władze i samorządy „powołane do czuwania nad bezpieczeństwem publicznym”, aby nie dopuściły do rekonstrukcji. Zastanawiam się, czego właściwie chcą ci ludzie, nasłać na nas odwody policji? To nie te czasy, i nie ta epoka.
Rekonstrukcja rozpoczęła się od scen ilustrujących życie na sielskiej, wołyńskiej wsi. W obejściach widać było bawiące się dzieci i kobiety zajęte pracami gospodarskimi - trzepaniem pościeli, przędzeniem lnu. Ktoś zbierał skoszoną trawę. Furą powracali mężczyźni z pól. Środkiem wioski spacerowały młode dziewczyny. Atak banderowców uzbrojonych w broń palną, kosy, sierpy oraz siekiery nastąpił po zmroku. Zbiec udało się tylko nielicznym mieszkańcom wioski, ostrzeżonym przez sąsiadów. Napastnicy w finale splądrowali i podpalili kilka domów.
Poruszające 40-minutowe widowisko, któremu towarzyszyła muzyka Krzesimira Dębskiego i pieśni o tematyce pasyjnej, przerywały odgłosy strzałów, także z broni maszynowej. – Uświadomiłem sobie potworną grozę tej sytuacji – mówił poruszony nim Andrzej Jakubczyk z Przeworska, który oglądał je z rodziną. – Nie wyobrażam sobie, aby ktokolwiek z nas miał doświadczyć podobnej tragedii. – Żyjemy w dziwnej Polsce – mówił w Radymnie dr Andrzej Zapałowski, prezes Oddziału Przemyskiego Polskiego Towarzystwa Historycznego. – Niedaleko stąd, w Hruszowicach, stoi postawiony nielegalnie pomnik kureni UPA. Kilkanaście kilometrów na południe od Radymna, w Wiązownicy, nie znajdziemy natomiast żadnego upamiętnienia śmierci 120 osób oraz spalenia wsi.
Uczestniczący w uroczystościach Andrzej Szlęzak, prezydent Stalowej Woli, jedna z pierwszych osób jakie wsparły ideę rekonstrukcji, zadeklarował budowę monumentu poświęconego pamięci Ukraińców, którzy przyczynili się do ocalenia swych sąsiadów. W inscenizacji brało udział ponad 200 statystów z różnych stron Polski. W finale wszyscy oni, głębokim ukłonem, złożyli podziękowanie widzom. – Przez wiele wieków żyliśmy w zgodzie z Ukraińcami, a także z przedstawicielami innych narodowości – uważa Wiesław Pirożek, burmistrz Radymna. - I zapewne nie byłoby tej tragedii, gdyby nie wroga ideologia. Nasza rekonstrukcja miała wzruszyć serca i poruszyć umysły, aby nigdy więcej taki dramat się nie rozegrał.
FOT. AL
Tylko prawda jest ciekawa.
Tego nie przeczytasz gdzie indziej. Ripostuję zwykle na zasadach symetrii.
Wszystkie umieszczone teksty na tym blogu należą do mnie i mogą być kopiowane do użytku publicznego tylko za moją zgodą.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka