Ostatnio byłem na przestawieniu "Jeździec Burzy" w Teatrze Rampa. Przyznam się, że myślałem, że The Doors już mnie nie rusza, że z tego wyrosłem. No cóż, lat na karku przybyło, włosy ścięte, muzyki już nie słucham tak jak kiedyś, nie ma ona już dla mnie takiego znaczenia (a przecież to była kiedyś identyfikacja ze stylem muzycznym silna niemal jak narodowość). A jednak, jak usłyszałem jak Marcin Rychcik śpiewa na scenie, to stanęły mi łzy w oczach. (Rychcikowi też włosy powypadały od pierwszych przedstawień...) A kiedy na koniec wybiegł na scenę i jeszcze raz, na bis zaśpiewał "Light my fire", to chciałem razem z młodszą częścią widowni polecieć na scenę robić pogo.
Dlaczego nie poleciałem? A, tutaj jest cała zagwozdka. Otóż byłem na tym przedstawieniu, jako osoba towarzysząca Pani Profesor, czyli mojej szanownej małżonki. Była to wycieczka szkolna młodzieży licealnej. Mężowi Pani Profesor nie wypadało polecieć na scenę i pospolitować się z uczniami.
Było to dosyć zabawne, bo na scenie "działo się", oj działo. Np. scena z seksem oralnym a potem waginalnym w wykonaniu piętnastoletniej gruppie i Van Morrisona (oczywiście udawali ;-), bez przesady ).Spytałem żonę, czy wiedziała na jaką sztukę prowadzą młodzież i czy to tak wypada? A ona mi na to , że oni co roku na to chodzą z najmłodszym rocznikiem. Jak dzieciaki pójdą na początek na taką sztukę, to potem przez następne lata nie ma problemu z wyciągnięciem ich do teatru ;-)
Sama sztuka jest znana i lubiana. Od siebie dodam do pewnie mnóstwa wcześniejszych recenzji, że jest nierówna. To znaczy sceny z życia Jima - doskonałe. Pokazane jest dobrze, że nie był grzecznym chłopcem, pokazane jest jego zatracenie się w narkotykach, jego stosunek do innych ludzi. Trzeba powiedzieć, że był z niego ciężki kawał sukinsyna. Gorsza strona przedstawienia, to mistyczne przeżycia Morrisona, które były mętne i w ogóle nie wiadomo było o co chodzi. Być może trzeba znać więcej faktów z jego życia, żeby zrozumieć. Niemniej dla mnie to był bełkot. Najjaśniejsza strona przedstawienia - muzyka. Na żywo brzmi super. Naprawdę "panny tańczyć chcą, chłopcy miejsca nie dostoją".
Zastanawiam się co mnie po latach ruszyło w tej muzyce, że aż zachciało mi się znowu sięgnąć po gitarę? Chyba ten klimat zatracenia. To jest coś co mnie kusi - ta tymczasowość życia Jima Morrisona, jego nie liczenie się z nikim i z niczym. Na logikę to był gówniarzem, który nigdy nie dorósł. Ale co z tego? Może to fascynacja pewną formą zła? Bo to przejście od beztroskiej zabawy studentów, potem w seks z każdą napotkaną zdzirą, alkohol i narkotyki, w końcu w śmierć, pokazuje niewątpliwie formę zniewolenia człowieka przez Złego. Przeglądam sobie teledyski The Doors i wciąż stwierdza, że ich muzyka mnie fascynuje. I ten krakowiakowy początek "Light my fire" i 'The End" i "When the music is over" i cała reszta. Co takiego jest w tej muzyce? Sam nie potrafię sobie odpowiedzieć. Muszę przyznać, że przedstawienie poruszyło we mnie jakieś struny o których zapomniałem, jakby poruszyło mięśnie,których nie używałem od lat.
Popieram prawo własności, JOW, niskie podatki, przejrzyste prawo, karanie przestępców.
Jestem przeciw uchwalaniu prawa, którego nikt nie będzie przestrzegał (poza frajerami).
Nie mam nic przeciw skandynawskiemu modelowi państwa, o ile jego wprowadzanie rozpocznie się od przywrócenia monarchii.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura