Pod notką Mr. Spocka który żartował sobie z wizji świata Rybitzkiego i jego zdania o Lechu Wałęsie napisałem komentarz, który w mojej intencji miał umożliwić spojrzenie na sytuację w Polsce w innej perspektywie. Mr. Spock w karykaturalny sposób pokazał to, jak jego zdaniem wygląda wizją państwa a'la Kaczyński i Rybitzky - że są zwolennikami socjalizmu, nacjonalizacji i tak dalej. Przypuszczam, że jego zdaniem środkami zaradczymi są rzeczy dokładnie odwrotne.
Mój komentarz dotyczył sytuacji na pewnej uczelni wyższej, gdzie wykładowca żądał nieuprawnionego wynagrodzenia od studentów za pozytywnie zdany egzamin. Wyglądało to tak: na zajęciach polecał swoją książkę i sprzedawał ją studentom (oczywiście bez kasy fiskalnej ;-) ) za jedyne 90 PLN. Kto się na egzaminie nie pojawił z tym wydawnictwem w ręku, na zdany egzamin nie mógł liczyć. Przez parę lat system działał, dopóki nie trafił się jakiś rocznik oporników, którzy uderzyli ze sprawą do wyższej instancji. Instancja nie zrobiła nic. Studenci okazali się bardzo oporni i sfotografowali komórką, jak książka i pieniądze wędrują z ręki do ręki i poszli z tym do gazety. Gazeta opublikowała artykuł, oczywiście nie podając pełnych danych ani wydziału, ale wszyscy i tak wiedzieli dobrze o kogo chodzi. Władza uczelni wreszcie się ruszyła (twierdząc, że wcześniej nic nie wiedziała), ale wtedy okazało się, że.... facet jest szefem związku zawodowego pracowników czegoś tam i jest nie do ruszenia w świetle prawa pracy.
Mój przykład miał pokazać jak instytucja teoretycznie niezależna i samorządna staje się swoistym państwem w państwie, służącym do łupienia obywateli. Koledzy blogerzy nie całkiem zrozumieli przykład. Kolega Bufon uważa, że to problem syndykalizmu ("Gdyby to była prywatna uczelnia albo państwowa ale w warunkach prawno-liberalnych, wówczas takiego wykładowcy nie chroniłyby ani żadne "układy" ani żadne prawa związkowe."). Kolega Mr. Off uważa, że jest to problem mentalności. Autor postu w ogóle zbył mnie uwagą, że to nie na temat.
Najpierw Mr. Spock - uważa, że w ogóle napisał o czymś innym. No więc nie, napisał dokładnie o tym. Kaczyński wzbudził strach środowiska akademickiego, które hoduje w sobie takich wykładowców jak w przykładzie, albo przyzwala na układy koleżeńsko - klanowe. Teoretycznie punktem sporu była lustracja, ale istota sporu tkwi gdzie indziej. Gdzie? W sporze o to, czy kto będzie decydował o awansie w świecie naukowym - administracja państwowa, czy uczelniane układy. Kolega Bufon napisał, że problemu by nie było, gdyby uniwersytety były prywatne, albo działały w warunkach liberalnych. Otóż właśnie działają w warunkach liberalnych: mają samorząd, organy kontrolne, organy wykonawcze. Sęk w tym, że jeśli kontrolerów z zarządcami łączy wspólny interes, system się wykrzacza. Co do prywatyzacji - istotnie mogłoby być to rozwiązanie, o ile taka placówka nie brała by pieniędzy od państwa. Coś mi się widzi, że jest to w naszych warunkach opcja mocno teoretyczna. Zresztą - czy ktoś poważnie w Polsce mówi o prywatyzacji wyższych uczelni? PO?
Co do problemu mentalności - z jednej strony coś jest na rzeczy, ale przecież Polacy na Zachodzie radzą sobie całkiem nieźle, tylko że w innym otoczeniu instytucjonalnym. Czyli aż tak kolosalny wpływ tej mentalności nie jest. Może więc przyzwolenie na korupcje jest splotem - z jednej strony mentalności, z drugiej wykolejonych instytucji. Może to instytucje promują właśnie ludzi o takiej a nie innej mentalności? Ale na czym właściwie polega ten problem z mentalnością? Jeśli mówimy o fundamentalnej zgodzie na przekręt, to takim przekrętem była umowa części opozycji z wierchuszką PRL (wy nam dajecie władzę, my wam gwarantujemy bezkarność), umowa, którą ostatecznie zerwał Jarosław Kaczyński sprzymierzając się z partiami antysystemowymi (od tego momentu rozpoczęła się bezpardonowa medialna nagonka na niego).
Meritum problemu jest jednak gdzie indziej. Moi rozmówcy popełniają błąd mniemając, że w walce Kaczyński kontra elity III RP chodzi o model państwa. Że tu zamordysta Kaczyński, a tam liberałowie. Tymczasem jest to guzik prawda. Wygląda to zupełnie inaczej. Jak już kiedyś pisałe,
Polska jest krajem neofeudalnym
. Ani PiS, ani PO nie próbują tego zmienić. Różnica jest taka, jak mniej więcej między Mieszkiem Starym a Kazimierzem Sprawiedliwym. Mieszko Stary był władcą, który usiłował być księciem pełną gębą. Sprawiedliwy zaś szanował interesy warstwy możnych. W efekcie Mieszko skończył na wygnaniu, a księciem Krakowa został Kazimierz. Podobnie mamy teraz: Kaczyński chce feudałów wziąć za pysk. Chce zmusić ich do tego, żeby nie byli panami feudalnymi na włościach, tylko żeby służyli. Odwrotnie Tusk - ten jest "liberałem". Pozwala, żeby w zamian za "tron warszawski" wszelkie grupy trzymające lokalną władzę w takiej czy innej instytucji, czuły się na włościach równe wojewodzie. A co do podległych sobie stosowali zasadę, że "co wolno wojewodzie, to nie tobie...".
Popieram prawo własności, JOW, niskie podatki, przejrzyste prawo, karanie przestępców.
Jestem przeciw uchwalaniu prawa, którego nikt nie będzie przestrzegał (poza frajerami).
Nie mam nic przeciw skandynawskiemu modelowi państwa, o ile jego wprowadzanie rozpocznie się od przywrócenia monarchii.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka