W którymś z radiowych tasiemców, odpowiedników dzisiejszej "Mody na sukces", czy "Ma jak miłość" - bodaj "W Jezioranach" - na głębokości lat 60, bohaterowie poskarżyli się, że nie stać ich na pralkę, tudzież że nie mogą jej dostać. Do radia w ciągu tygodnia przyszła duża przesyłka zawierająca... pralkę! Zaangażowani słuchacze zrobili zrzutę, i wysłali swoim ulubieńcom to, czego im brakowało. Znamy ten mechanizm: ludzie wygrażają na ulicy spotkanemu aktorowi, który w ostatnim odcinku zdradził żonę. Jest to ciekawe zjawisko, bo przecież ci ludzie chyba zdają sobie sprawę z różnicy między rzeczywistością telewizyjną (radiową), a realną?
Mam wrażenie, że my, jako widzowie spektaklu politycznego mamy podobne problemy z odróżnieniem fikcji od rzeczywistości. Przecież na zdrowy rozum każdy wie, że to co mówią politycy jest wcześniej napisane i wyreżyserowane przez specjalistów od wizerunku. Że całe sztaby urządzają burze mózgu co na jakie pytanie dany polityk ma odpowiadać, co dodać do programu, co wykreślić, bo wyborcom się nie spodoba. Wszystko tu jest reżyserowane, spontaniczność polityka jest pożądana, o ile mieści się w scenariuszu. Tusk, Kaczyński, Kwaśniewski, Olejniczak, i inni, imię ich Legion, odgrywają przed publicznością swoje rolę, biorą różne rekwizyty do ręki, typu "podatek liniowy", "walka z korupcją", "bezpłatna służba zdrowia", "prywatyzacja" i przy pomocy tych rekwizytów - raz używając ich lepiej, raz gorzej - próbują wywołać wśród publiczności pożądany efekt: miłości, nienawiści, podziwu, smutku, rozpaczy, rozbawienia. "Śmiech cholera, płacz cholera, te trzy elementy".
W tym sensie rozważanie, czy np. Tusk wie coś o podatku liniowym, czy nie, czy powiedział prawdę, nie ma sensu. On źle posłużył się rekwizytem. Równie dobrze można by rozważać, czy aby Hamlet na pewno miał rację mówiąc, że "Dania to jedno wielkie więzienie". Może i nie, ale za to jaka kwestia! Fortymbras (powiedzmy, że między nimi toczy się debata) zbaraniał, a o to właśnie chodziło. Bo przecież istotą gry scenicznej jest także zdobycie u publiczności opinii najlepszego aktora. Aktorzy grają, ale jednocześnie podstawiają sobie nogi, przeszkadzają jak potrafią, przegadują, próbują wybić się wzajemnie z ról.
Większość komentatorów na Salonie zdaje się święcie wierzyć w to, co politycy mówią. Biorą plastikowe rekwizyty udające broń za kałasznikowy, biorą sceniczne noże, za prawdziwe ostrza, biorą łzy wywołane sokiem z cebuli, za prawdziwą rozpacz. Co ciekawe, stosunkowo często pojawiają się głosy rozsądku: ci ludzie to aktorzy, nie ma się czym przejmować. Jednak zwykle mówią tak o aktorach, których nie lubią. Bez litości wytykają im fałszywe kroki, pomyłki w tekście, błędy w scenografii czy w kostiumie. Natomiast kiedy chodzi o polityków - aktorów, których lubią, którzy mówią im to, co chcą usłyszeć, nagle krytyka się wyłącza. Spijają z ich ust słowa tak, jakby to było realne życie, a nie scena, gdzie jak aktor zapomni tekstu, to podpowiada mu sufler. Jakże bardzo chcemy być oszukiwani, jak bardzo chcemy, żeby politycy mówili nam to, co chcemy usłyszeć!
Warto zdać sobie sprawę z jednego faktu: programy wyborcze po wyborach wylądują na skupie makulatury, natomiast zwycięscy politycy będą robić tylko to, co jest ich zdaniem wykonalne i na co są pieniądze. Dlatego nie warto zbyt dokładnie wsłuchiwać się w merytoryczną stronę politycznego dramatu. Aktorzy prawdopodobnie już sami pogubili się gdzie się kończy ich rola, a zaczynają ich rzeczywiste poglądy. Jedyne co rzeczywiście możemy mieć wpływ w tych wyborach, to rodzaj sztuki, jaki będzie odgrywany na naszych oczach. Jedni politycy chcą odgrywać kryminał, drudzy dramat obyczajowy. I to jest nasz rzeczywisty wybór - wybór scenografii.
(Drobny update)
Popieram prawo własności, JOW, niskie podatki, przejrzyste prawo, karanie przestępców.
Jestem przeciw uchwalaniu prawa, którego nikt nie będzie przestrzegał (poza frajerami).
Nie mam nic przeciw skandynawskiemu modelowi państwa, o ile jego wprowadzanie rozpocznie się od przywrócenia monarchii.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka