Miałem kiedyś przyjaciela - autentycznego Szkota (mówił po Galeicku, ukończył St.Andrews), któr pracował dla ICL. Spędzał sporo czasu w Polsce i nauczył się podstawowych zwrotów takich jak "nie ma!" albo "trzeba pokompinować".
Niestety, mój przyjaciel już nie żyje - ale kombinowanie pozostało nam chyba we krwi...
Jakiś czas temu zostałem wysłany na spotkanie w Parlamencie Europejskim.
Zgodnie z zaproszeniem Unia pokrywała w całości koszty mojej podróży i pobytu (w Brukseli).
Poleciałem podłym i ciasnym samolotem (ale z tradycjami Avro) Brussells Airlines (dawniej Sabena - obecnie własność Lufthansy ) - po powrocie przedstawiłem bilety do zwrotu (wtedy jeszcze były drukowane).
Po ok. 10 dniach zażądano, abym przedstawił wykorzystane fragmenty "boarding passes" i udowodnił, że moje bilety zostały "wylatane"... Dość często latałem i latam służbowo do różnych krajów rozliczając bilety - ale nigdy nie zachowywałem "boarding passes"!
Moje wejście do budynku Parlamentu Europejskiego oczywiście odnotowano "w systemie", ale poinformowano mnie, że to nie wystarczy, że muszę dowieść, że bilety wykorzystałem - bo przecież mogłem je zwrócić i przyjechać samochodem!
Gorzej niż za Komuny!
Na szczęście w biurze Brussells Airlines w Warszawie wydano mi zaświadczenie, że moje bilety zostały "wylatane" i UE zwróciła kasę (niemałą, bo lot był na 3 dni powszednie w/g taryfy "business")...
Jak widać kombinowanie z delegacjami musiało być wówczas powszechne - i chyba tak zostało. Trochę inaczej spojrzałem na zakończoną katastrofą podróż Geremka. Pan R.Czarnecki zawsze mi się kojarzył z małym krętaczem - a więc jego "naciąganie" na delegacjach mnie nie dziwi!
Komentarze