barbie barbie
3686
BLOG

I po "konferencji"...

barbie barbie Rozmaitości Obserwuj notkę 127

No i po kolejnej Konferencji Smoleńskiej. Pomimo stosowania przez transmitującą ją telewizję starego, dobrze sprawdzonego schematu „Przyjdzie mało, a pokazać trzeba dużo!” opisanego w piosence Wojtka Młynarskiego dało się zaobserwować sporo pustych miejsc na sali.

W pierwszym merytorycznym referacie przedstawiono sprawy związane z zabezpieczeniem wizyty – a właściwie brak tego zabezpieczenia. Jak dla mnie była to najciekawsza część całej konferencji, brakło jednak konkretów zwłaszcza dotyczących procedur związanych ze sprawdzaniem samolotu i załogi przed lotem z ważnymi osobami – np. czy sporządzono protokół z badania pirotechnicznego i technicznego przez lotem, dlaczego dopuszczono do lotu członków załogi nie posiadających aktualnych uprawnień, kto podjął decyzję o takim składzie załogi i kiedy? Oczywiście, że brak takich uprawnień nie był bezpośrednią przyczyną katastrofy, ale świadczy to o lekceważeniu procedur bezpieczeństwa.

Druga część – techniczna to w zasadzie tak zwana powtórka z rozrywki. Zaproszeni prezenterzy powtórzyli po prostu znane tezy. Nie ma więc potrzeby ich po raz kolejny szczegółowo omawiać, tym bardziej, że prowadzący sesję stanowczo stwierdził, że „nie przewiduje się odpowiedzi na pytania z sali”. Panowie z prezydium „dyskutowali” więc między sobą.

Całość była opracowana pod jedną tezę – wykazanie niedokładności i błędów w oficjalnych raportach oraz podważanie twierdzeń – a nawet ich ośmieszanie, w czym znów celował prowadzący sesję. Moim zdaniem ta część konferencji nie zbliżyła nas w ogóle do wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Spróbuję to pokrótce uzasadnić:

Po pierwsze – prezenterzy zajmowali się wyłącznie ostatnią fazą lotu – czyli ew. zderzeniem (lub nie) z brzozą, wybuchem lub wybuchami oraz słynnym punktem TAWS 38. Panowie eksperci nie odnieśli się jednak do najważniejszego pytania – dlaczego samolot znalazł się na wysokości około 20 (lub mniej!) metrów? Przecież zgodnie z uprawnieniami pilota powinien przerwać podejście i rozpocząć odejście od wysokości 120 m, a zgodnie z zaleceniami kontroli od wysokości 100 m! Wówczas na pewno nie zderzył by się z brzozą, zaś jeśli na wysokości 100 m nastąpił by wybuch lub wybuchy to rozrzut szczątków wyglądałby zupełnie inaczej! Niestety na konferencji w ogóle nie poruszono tego problemu. A przecież od tego momentu samolot zaczął zmierzać ku katastrofie. Wyjaśnienie dlaczego tak się stało jest absolutnie kluczowe. To,co działo się później to skutki, a nie przyczyny. Jeśli samolot zderzył się z brzozą to zapewne niezależnie od tego, czy skrzydło odpadło natychmiast, czy nie lub w ogóle nie odpadło to takie zderzenie musiało mieć wpływ na jego lot. Jeden z prelegentów twierdził, że samolot powinien zachować równowagę nawet jeśli siła nośna na jednym skrzydle spadnie do 80%. No dobrze, ale taka różnica musi być czymś skompensowana! Można to zrobić wychyleniem lotki. No dobrze, ale jeśli lotki już nie ma, albo pilot nie jest w stanie nią poruszać? O tym już Pan ekspert nie napomknął. Poza tym – wytrzymałość na punktowe uderzenia nie nie wytrzymałość konstrukcji na przeciążenia – powłokę kadłuba samolotu akrobacyjnego, który wytrzymuje przeciążenia o wartość powyżej 12 g łatwo można przebić grubszym patykiem!

Po drugie:

Tak naprawdę, to badania Panów ekspertów nie dotykają więc zasadniczej przyczyny katastrofy, którą było (świadome lub nie) zaniechanie odejścia po osiągnięciu wysokości rzędu 100 m – nawet po tym, jak w kabinie padły słowa „odchodzimy”. Jeśli po tej komendzie nic przez dość długi czas się nie dzieje (a samolot wciąż leci i opada!) to o czym to może świadczyć? O defekcie maszyny, która nie słucha sterów i sterowania silnikami czy o świadomym kontynuowaniu zniżania? Przecież w przypadku defektu powinna nastąpić jakaś reakcja załogi – choćby „k... nie idzie w górę” czy coś podobnego. A tymczasem taka naturalna reakcja następuje – ale o wiele później!

Na nagraniu słychać również krzyk przerażonych ludzi. Jeśli nastąpiły wybuchy, to albo tego krzyku (i przekleństw załogi) nie byłoby już słychać, albo poprzedził by je odgłos wybuchu. A tego na taśmach CVR nie ma. Eksperci znów w ogóle się do tego nie ustosunkowali.

Po trzecie:

Panowie eksperci skoncentrowali się wyłącznie na omawianiu wycinkowych zjawisk – a przecież to oczywista oczywistość, że każda katastrofa to ciąg wielu zdarzeń. Wracając do wybuchu – mógł on oczywiście nastąpić – ale pytanie w którym momencie? Czy był przyczyną rozbicia się samolotu – czy na przykład nastąpił po zderzeniu z brzozą był skutkiem tego zderzenia? A tymczasem jeden ekspert drąży sprawę, czy brzoza mogła urwać skrzydło, czy nie, drugi dowodzi, że był wybuch, i jedynie wybuch może wytłumaczyć taki rozkład szczątków i rozrywanie nitów – ale już nic nie mówi o tym, na jakiej wysokości i w którym momencie lotu taki wybuch musiałby nastąpić. Nie wspomina również oczywiście ani słowem o nagraniach CVR... Trzeci znów zajmuje się wyłącznie punktem TAWS38, ale już nie dopuszcza żadnej dyskusji nad tym, dlaczego taki, a nie inny „event” został zapisany w pamięci urządzenia.

Praca przy badaniu katastrofy to przede wszystkim kojarzenie pozornie niezależnych danych oraz próba ułożenia złożonego puzzla. Dlatego takie badania trwają dość długo – bo nie wszystko chce do siebie od razu pasować. Czasem nawet niektórych kawałeczków nie da się dopasować, bo są związane ze zdarzeniami, które nie były związane z wypadkiem. A tymczasem Panowie eksperci zajmują się wyłącznie swoimi kawałeczkami – oczywiście uśmiechając się do siebie i uznając swoje tytuły. Zespół Sejmowy wytyka (i słusznie) niedokładność, a nawet błędy w raportach MAK i Komisji Millera. Ale to nie badanie katastrofy, tylko recenzowanie raportów. Liczbę mniej lub bardziej fantastycznych „hipotez” - sztucznej mgły, helu, fałszywych radiolatarni, „meaconingu” itp. trudno już zliczyć. Są one triumfalnie ogłaszane – a potem zapominane. Gorzej, gdy za nimi pojawiają się ciężkie oskarżenia – o naprowadzaniu na śmierć lub wręcz o zamordowaniu delegacji. Aby głosić takie tezy trzeba mieć niezbite dowody. Słowa głoszone publicznie mają swoje konsekwencje – warto, aby o tym pamiętały osoby publiczne – i nie tylko.

Ostatnia część była najsłabsza – można skwitować ją jednym zdaniem, które stało się już prawie przysłowiem - „nie mamy pańskiego płaszcza - no i co nam Pan zrobi?”.

Poza tym – wydaje mi się, że na konferencji poświęconej omówieniu katastrofy (niezależnie od jej przyczyn), w której zginęła setka ludzi nie powinno być miejsca na demonstracje polityczne ani na opowiadanie żartów i wątpliwej jakości przypowieści. To nie wykład na uczelni dla studentów „z wytrzymki”, podczas którego (zwłaszcza w USA) używa się „joków” w celu rozluźnienia atmosfery. Zwłaszcza powinien unikać tego przewodniczący sesji.

Podsumowując – kolejna, już druga „konferencja smoleńska” nie wniosła właściwie nic nowego i nie zbliżyła nas do wyjaśnienia przyczyn katastrofy.

barbie
O mnie barbie

Nazywam się Tomasz Barbaszewski. Na Świat przyszedłem 77 lat temu wraz z nadejściem wiosny - była to wtedy niedziela. Potem było 25 lat z fizyką (doktorat z teoretycznej), a później drugie tyle z Xeniksem,  Uniksem i Linuksem. Dziś jestem emerytem oraz bardzo dużym wdowcem! Nigdy nie korzystałem z MS Windows (tylko popróbowałem) - poważnie! Poza tym - czwórka dzieci, już szóstka! wnucząt, dwa koty (schroniskowe dachowce), mnóstwo wspaniałych wspomnień i dużo czasu na czytanie i myślenie.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (127)

Inne tematy w dziale Rozmaitości