Na blogu ESKI rozpoczęła się inspirowana wystąpieniem p.Kaczyńskiego dyskusja o szkolnictwie wyższym. Doszło do ostrej polemiki pomiędzy Autorką bloga, a p.Jerzym Zakrzewskim.
Pani ESKA ubolewa (i słusznie) nad deprecjacją tytułów naukowych. W pełni zgadzam się z jej opinią, że dzisiejszy magister inżynier miałby szans ukończyć w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku porządnego technikum, a i sporo dzisiejszych magistrów humanistów nie miałoby szans na ówczesnej maturze.
Pan Jerzy Zakrzewski podkreśla zalety systemu amerykańskiego, którego ważnym elementem jest możliwość kształcenia ustawicznego.
W tym miejscu należy zacytować Reba Tewje „Ty masz rację, ale i Ty masz rację”. Dziś wymagania są inne niż w połowie XX w. Zdarzyło mi się w latach siedemdziesiątych studiować geodezję – pamiętam do dziś tablice siedmio- i dziewięciocyfrowe, arytmometry mechaniczne itp. Tak się wówczas pracowało, ale niestety powstał kalkulator elektroniczny, skomputeryzowane instrumenty pomiarowe (i wiele innych technologii) i praca inżyniera geodety bardzo się zmieniła.
W naukach przyrodniczych, technicznych, medycznych (o których pisze p.Zakrzewski) kształcenie ustawiczne jest koniecznością!Klasyczny system nauczania, do którego pragnie powrócić p.Kaczyński obecnie nie jest w stanie się w tych naukach sprawdzić. Może w humanistyce – ale też miałbym pewne wątpliwości.
Problem leży w czym innym. Edukacja w modelu amerykańskim (czy australijskim) charakteryzuje się wolnością – kto się chce uczyć (lub ma na to kasę) to ma otwartych wiele możliwości. W tym systemie (w przeciwieństwie do polskiego) nie ciągnie się nikogo „za uszy”. Przepracowałem kilkadziesiąt lat na uczelni. Obecnie także prowadzę wykłady na UJ – i naprawdę wiem, o czym mówię. Etaty pracowników zależą od „godzin”, te zaś od liczby studentów. Pamiętam rady wydziałów i apele do fizyków i matematyków „nie tnijcie tyle, bo nam godzin zabraknie”. Potem magistra system zmusza do robienia doktoratu (najlepiej na „studiach III stopnia”), doktora do habilitacji...
W systemie amerykańskim wykształcenie jest traktowane jak inwestycja w siebie. Od lat dziewięćdziesiątych prowadzę szkolenia z profesjonalnych systemów komputerowych dla firm amerykańskich. Cena tygodnia takiego szkolenia jest porównywalna z czesnym za semestr studiów „z informatyki”. Po szkoleniu (albo i bez odbycia szkolenia) można zdać (również płatny) egzamin (najczęściej praktyczny). Ściśle limitowany czas, w zasadzie brak szans na „ściąganie” i niemal naychmiast (choć przesyłana z USA) ocena: PASS (trzeba mieć 70-80% poprawnych rozwiązań) lub „NO PASS”. Bez odwołania – poprawiać można (ale za kasę). Jednym słowem – totalnym brak „picu” charakterystycznego dla polskiego systemu edukacji. Potwierdza to dyskutant „Gruby.Jasiu.com.au” przywołując swe doświadczenia z kursu budowlanego. I otrzymał "zwrot z tej inwestycji" w postaci dobrze wykonanej budowy "systemem gospodarczym".
Proszę się nie gniewać, p.ESKO, ale argument z kursem operacji to demagogia.
Uczelnie nie są dziś w stanie dawać konkretnych umiejętności. Ich zadaniem powinno być przygotowanie absolwentów do kształcenia ustawicznego. Ale to wymaga tego, aby nauczyciele akademiccy ustawicznie się kształcili...
Nazywam się Tomasz Barbaszewski. Na Świat przyszedłem 77 lat temu wraz z nadejściem wiosny - była to wtedy niedziela. Potem było 25 lat z fizyką (doktorat z teoretycznej), a później drugie tyle z Xeniksem, Uniksem i Linuksem. Dziś jestem emerytem oraz bardzo dużym wdowcem! Nigdy nie korzystałem z MS Windows (tylko popróbowałem) - poważnie!
Poza tym - czwórka dzieci, już szóstka! wnucząt, dwa koty (schroniskowe dachowce), mnóstwo wspaniałych wspomnień i dużo czasu na czytanie i myślenie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości