Ludzi zawsze dzieliły i będą dzielić różnice poglądów i interesów. To oczywista oczywistość. Musi to prowadzić to występowania konfliktów. Jedynym rozsądnym rozwiązaniem jest polityka. Ludzkość słusznie doszła do wniosku, że nie da się wyrżnąć fizycznie wszystkich „watah”, których poglądy i dążenia nie są zgodne z naszymi – potwierdziły to wielokrotnie dokonywane z różnych pozycji ideologicznych i ekonomicznych próby. Rozwój technicznych środków służących do wzajemnego wyrzynania się doprowadził do sytuacji, w której każda próba fizycznego usunięcia przeciwnika prowadzi do obustronnej hekatomby – czyli tak naprawdę do niezbyt pożądanych (także dla wyrzynającego) rezultatów. Znane hasło głosi, że „wojna jest kontynuacją polityki innymi środkami”. Niestety, coraz częściej taka „kontynuacja” tak naprawdę do niczego nie prowadzi – co więcej – jeśli nawet uda się to na „krótką metę”, to może się łacno skończyć dotkliwą lub całkowitą porażką.
Polityka – a zwłaszcza realna polityka jest więc koniecznością. W Polsce bardzo nie lubimy określenia „real politik”. Dla sporej części naszego społeczeństwa jest to synonim „zgniłego kompromisu”. Wielu ludziom trudno zrozumieć, że polityka służy do osiągania realnych - więc możliwych do osiągnięcia w danej sytuacji celów, a ta sytuacja zmienia się dynamicznie. Polityka musi się również dynamicznie zmieniać. Nawet ograniczając się do najnowszych, powojennych dziejów Polski łatwo się można przekonać, że cele, które są możliwe do osiągnięcia w 2014 r. zupełnie się różnią od celów możliwych do osiągnięcia w 1948, 1956, 1970, 1980 i 1989 roku. Nie można sobie stawiać celów, które w danych warunkach są niemożliwe do osiągnięcia. To więcej niż błąd – to zbrodnia. Ale nie można także zaniedbywać starannej obserwacji i analizy sytuacji oraz korygowania na bieżąco stawianych sobie celów.
Spora część naszego społeczeństwa ma za złe naszym południowym sąsiadom, że nie podjęli walki w 1938 r. i porównuje ten fakt z oporem Polski rok później. Nie zauważają (lub nie chcą zauważyć), że Układ (a właściwie dyktat) Monachijski podpisały Anglia, Francja, Niemcy i Włochy, a więc najpotężniejsi wówczas gracze na europejskiej scenie politycznej. Pomimo, że Czechosłowacja dysponowała wówczas sporym potencjałem przemysłowym nie miała w tej konfrontacji żadnych szans – musiałaby przeciwstawić się właściwie całej Europie! Rok później sytuacja Polski (przynajmniej na papierze) była zupełnie inna. Polska miała podpisane konkretne sojusze z Anglią i Francją, które zresztą 3 września 1939 r. zostały formalnie zrealizowane. Miała się prawo liczyć na swych sojuszników – a że się przeliczyła, to już inna historia. Sytuacja Polski po Jałcie była bardzo zbliżona do sytuacji Czechosłowacji po Monachium. Znów o losie podobno suwerennego państwa zadecydowały wielkie mocarstwa. Również i w mojej rodzinie wiele osób liczyło na wybuch III wojny światowej. Czy naprawdę istniały realne szanse, że wyczerpani wojną alianci rozpoczną wojnę pomiędzy sobą? Że były to mrzonki dowiodło krwawo stłumione powstanie węgierskie w 1956 r. i reakcja USA wyrażona w słynnej ujawnionej dziś depeszy„Sytuacja na Węgrzech nie leży w orbicie zainteresowania Stanów Zjednoczonych”.
Jak zaskakujące zmiany sytuacji są możliwe dowiodła tego inwazja Niemców na swego sojusznika – ZSRS. Warto zwrócić uwagę na błyskawiczną zmianę polityki tak zwanego „zachodu”. „Uncle Stalin” stał się nagle głównym sojusznikiem. Ten zwrot postawił Polskę w bardzo trudnej sytuacji politycznej. Niestety, interesy polityczne zachodu oraz działania (swoją drogą jak zwykle bardzo efektywnej) dyplomacji sowieckiej doprowadziły do tego, że rząd emigracyjny nie zdołał wypracować jednolitej i co najważniejsze skutecznej w nowej sytuacji linii politycznej.
Wróćmy jednak do lat najnowszych i oczywiście do pytania o Okrągły Stół. Uważam, że w sytuacji politycznej 1989 r. osiągnięto w sumie niezły jak na owe czasy, choć oczywiście nie zadowalający wszystkich kompromis. Co więcej – warto podkreślić, że Polska świetnie wykorzystała okazję kryzysu władzy w Rosji i doprowadziła do wycofania z Polski obcych wojsk. To znakomity przykład politycznego wykorzystania chwilowej słabości przeciwnika – Michaił Gorbaczow obiecywał i obiecywał i (jak to z Rosjanami często bywa) „jakoś się na składało” - ten ważny dla niepodległości Polski krok wykonał dopiero Borys Jelcyn. Proszę się zastanowić – co by było gdyby bezpośrednio po Gorbaczowie „nastał” Putin?
Warto pamiętać, że do 1955 r. status Północnej Grupy Wojsk sowieckich w Polsce był w ogóle nieuregulowany – uprawnione było więc traktowanie ich jako wojsk okupacyjnych. Dopiero w czasie odwilży 1955-1956 ich pobyt w Polsce uregulowano prawnie i doprowadzono w grudniu 1956 r. a więc już po „Październiku”, w którym wojska sowieckie odegrały pewną rolę do podpisania prawnego porozumienia określającego ich status. Czy w 1956 r. można było doprowadzić do wycofania wojsk sowieckich z Polski? Moim zdaniem nie – w sumie więc uregulowanie (przynajmniej na papierze) ich sytuacji prawnej należało wówczas uznać za sukces. Cóż tak się gra, jak przeciwnik pozwala. W latach 1990 sytuacja była zupełnie inna – i doprowadzenie do wyjścia wojsk sowieckich z Polski należy uznać za sukces ówczesnej klasy politycznej, która potrafiła wykorzystać sprzyjające okoliczności. Entuzjazm pierwszych lat po półwolnych wyborach przypominał mi zawsze zrywy po 1956 po słynnym przemówieniu Gomułki w Warszawie w październiku 1956 r. czy też Gierka w 1970 r. (słynne „pomożecie?). Ujawniły się ogromne rezerwy inicjatywy obywateli. Jednak niestety, podobnie jak poprzednio entuzjazm bardzo szybko zaczął gasnąć. Tak jak i poprzednio WADZA stara się go sztucznie podtrzymywać różnymi odgórnie zarządzanymi akcjami – mieliśmy gomułkowskie „Tysiąc szkół na tysiąclecie” (przynajmniej coś z sensem), gierkowskie „Polak potrafi” - dziś mamy czekoladowe orły oraz organizuje się igrzyska (Euro itp.). Niestety 'ludu” to jakoś nie przekonuje – wciąż aktualna jest przeróbka starego przeboju Maryli Rodowicz:
„Wsiąść do pociągu odpowiedniego, zadbać o bagaż, zadbać o bilet -
ściskając w ręku pakiet zielonych patrzeć jak Polska zostaje w tyle”
Jest jednak zasadnicza różnica dziś nie jest to już tylko marzenie – taką drogę wybrały miliony Polaków (zamienili tylko pociąg na samolot tanich linii). Różne szacunki wskazują, że wyemigrowały dwa do trzech milionów ludzi. To bardzo znaczący procent młodego i średniego pokolenia, które zagłosowało przysłowiowymi nogami. Wielu emigrantów tej nowej fali to ludzie wykształceni w Polsce. Nie znaleźli oni w swej Ojczyźnie perspektyw osobistego rozwoju. To chyba największa porażka w ciągu ostatnich 25 lat. Demokracja to nie są „rządy większości” - tak się po prostu nie da. To rządy mniejszości, która potrafi przekonać większość, że będzie jej dobrze.
Akt wyborczy jest aktem zaufania (lub braku zaufania – czyli wyboru mniejszego zła). Takim aktem zaufania były pierwsze wybory w wolnej Polsce. Szybko jednak nadeszły ostrzeżenia dla WADZY, które niestety zadufane w sobie „elity intelektualne” zlekceważyły. Czy innym była przegrana p.Mazowieckiego z p.Tymińskim w wyborach prezydenckich? Przez ostatnie 25 lat społeczeństwo próbowało różnych wyborów – większość sejmową uzyskiwały różne „opcje”, które pojawiały się i znikały – aż na koniec przeważyła oferta „ciepłej wody w kranie i igrzysk” ewentualnie emigracji (stałej lub czasowej) i dziś mamy dość stabilne rządy. Sporo ludzi zdecydowało się na wielotysięczne obciążenia kredytowe (ach, ta nadzieja, że będzie coraz lepiej) i dziś zainteresowanych jest przede wszystkim stabilizacją i ochronieniem swych mieszkań, domów i nowych samochodów przed komornikami. Dla tych ludzi każda zmiana grozi zawaleniem się ich małej stabilizacji. Na drugim biegunie mamy ludzi, którzy utrzymują się z głodowych pensji lub emerytów. Ekonomiści zachwycają się liczbą małych firm w Polsce – a przecież to wielka lipa, pic i fotomontaż! W firmach transportowych każdy kierowca to osobna „firma usługowa”, wielu handlowców to „samodzielne firmy handlowe” itp. Firmy jednoosobowe są często zakładane pod dyktatem „pracodawców”, którzy zrzucają opłaty ZUS itp. na te „niezależne przedsiębiorstwa” i w dodatku nakładają na nie klauzule wyłączności. Perspektywa tych ludzi to praca do 67 lat, a później głodowa emerytura lub jeśli starczy im odwagi i determinacji to wyjazd „za chlebem”.
Trudno się ludziom dziwić – na ogół starają się zachowywać racjonalnie i realizować swoje cele, a nawet marzenia, dostosowywać się do warunków w jakich się znaleźli. Pewien zawodowy bokser w sąsiednim kraju (co prawda z doktoratem, ale zawsze bokser) rozpoczął karierę polityczną. Może więc i ja spróbuję? Polska ma zamiar budować elektrownię atomową – konieczne jest powołanie „odpowiedniej agencji” pod „światłym kierownictwem” (za drobne 50000 PLN miesięcznie) itp. itd.
Edukacja leży? Zajmie się nią zasłużona dziennikarka. Ministrem obrony narodowej może być oczywiście psychiatra – jednym zdaniem znów „Chwała nam i naszym kolegom”. NZS coraz bardziej pełni rolę „Stowarzyszenia Ordynacka”. Jakby rzekł Reb Tewje - „tradition!”. Kiedyś mieliśmy jedną nomenklaturę (PZPR) – dziś mamy co najmniej dwie – a nawet (wliczając pazerne na stanowiska PSL) trzy! Cóż - „nawet kucharka może rządzić państwem” (skazał Lenin) – to dlaczego ministrem transportu nie może być Pan Nowak? Wszak sprawdził się w reklamie!
Mamy więc powrót do starych, dobrych czasów słynnej dyktatury ciemniaków, w których decydowały „czynniki polityczne” - a nie prawdziwi fachowcy.
Osobnym „osiągnięciem” 25-lecia jest sytuacja finansowa Polski.Ikona polskiej transformacji profesor Balcerowicz informuje nas co dnia o wysokości polskiego długu i kosztach jego obsługi. Zadłużona jest Polska – zadłużona jest większość Polaków. WADZA przekonuje nas „Nic to!”. Profesor ma jedno remedium „prywatyzacja”! No dobrze, sprzedając cokolwiek można natychmiast uzyskać trochę kasy – ale warto by zapytać „uczonych w ekonomii” jaki jest bilans prywatyzacji na przykład dobrego zakładu przemysłowego po 5-10 latach? Jak wiele podatków (ale nie od pracowników!) trafiło do budżetu? Jaki to procent przychodów przedsiębiorstwa? Przecież wiadomo, że właściciel będzie stosował „optymalizację podatków” i tworzył koszty choćby w postaci pobierania przez różne podmioty zagraniczne opłat za korzystanie z „logo” i tym podobne „wartości niematerialne”. Naprawdę chciałbym poznać kiedyś taki rzetelny i kompletny bilans prywatyzacji dobrego polskiego zakładu – ale bez opowieści o korzyściach, jakie odniesiemy w dalekiej przyszłości (np. z organizacji Olimpiady w Krakowie). O „ogromnych i konkretnych korzyściach” jakie odnieśliśmy z organizacji Euro 2012 jakoś zapadła cisza.
A Polskę czeka prawdziwe wyzwanie – za parę lat wyschnie strumień pieniędzy z Unii Europejskiej. Czy naprawdę sensownie wykorzystaliśmy te pieniądze? Czy poszły one jedynie na budowę przysłowiowych parków wodnych i organizację aktywizacji zawodowej w postaci kursów florystyki i „dekupażu”?
Stańmy wreszcie twardo na ziemi. Prezydent USA Obama znalazł czas na dwudniową wizytę w Polsce natychmiast jak pojawiła się szansa zwiększenia dostaw sprzętu wojskowego do Polski. Obiecał miliard $ (jak Kongres się zgodzi) – ale liczy na wiele więcej. Wszak roczne militarne wydatki samej Polski to 10 mld USD! A ten miliard Obamy to ma być dla „Państw rejonu”. Prezydent USA już uzyskał to, co chciał – Komorowski zapewnił go, że Polska zwiększy budżet na obronę. Warto sprawdzić PKB Polski to 500 mld USD. Cóż – „po kopiejkę i car się schyli, a po rubla to nawet przyklęknie”. A gdzie kupimy to nowe uzbrojenie, jak nie u naszego „najwierniejszego sojusznika”?
Bilans 25 lecia nie przedstawia się tak różowo, jak usiłuje nam wmówić współczesna propaganda sukcesu. Szczerze bawi mnie kłótnia o to, kto wygrał wybory do Parlamentu Europejskiego. Naprawdę, czy politycy sądzą, że ludzie są idiotami? PO i PiS uzyskały taką samą liczbę mandatów – a więc rezultat wyborów jest remisowy i kropka. Te 25000 głosów w prawo czy w lewo nie ma żadnego znaczenia - „moralne zwycięstwa” się nie liczą. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że cała tak zwana „klasa polityczna” jest bytem samym w sobie i dla siebie. A społeczeństwo? Niech sobie radzi samo. Odpowiedź dla polityków może być tylko jedna: „Przeżyliśmy już Stalina – przeżyjemy i Putina”. Pierwsze ostrzeżenia się już pojawiają – dziennikarze biadolą nad popularnością Korwina-Mikke – podobnie jak biadolili nad Stanem Tymińskim.
Nazywam się Tomasz Barbaszewski. Na Świat przyszedłem 77 lat temu wraz z nadejściem wiosny - była to wtedy niedziela. Potem było 25 lat z fizyką (doktorat z teoretycznej), a później drugie tyle z Xeniksem, Uniksem i Linuksem. Dziś jestem emerytem oraz bardzo dużym wdowcem! Nigdy nie korzystałem z MS Windows (tylko popróbowałem) - poważnie!
Poza tym - czwórka dzieci, już szóstka! wnucząt, dwa koty (schroniskowe dachowce), mnóstwo wspaniałych wspomnień i dużo czasu na czytanie i myślenie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka