Każdy, kto w ustroju demokratycznym decyduje się na prowadzenie działalności publicznej naraża się automatycznie na utratę prywatności. Zawsze znajdą się chętni do grzebania w życiorysach, opisywania, do czego prezydent wykorzystywał cygaro, czym zajadał się minister z prezesem banku, jakiej marki skutera używał inny prezydent dojeżdżając do kochanki, kto kogo zdradził (lub prawie zdradził) lub do czego i w jaki sposób nasiusiał w młodości charyzmatyczny przywódca. To normalny (choć niezbyt piękny) „wentyl' demokracji i większość dojrzałych obywateli traktuje takie pamflety z właściwym dystansem. Jak mawiano na krakowskim Półwsiu Zwierzynieckim: „krew nie woda – majtki nie pokrzywy!”.
W Polsce pamfleciarze mają jednak jeszcze jedno pole do popisów – współpracę ze służbami! Aby wszystko było od razu jasne – byłem i jestem za lustracją! Szlag mnie trafiał (i niestety nadal trafia) na przemiany „właścicieli Polski Ludowej” we „właścicieli Wolnej Polski” i ich kariery! Ale nie można pozbawiać ludzi prawa do obrony – a to jest cechą pamfleciarzy. Mogą oni zaatakować właściwie każdego Znakomitą książkę o tym napisał Heinrich Boll („Utracona cześć Katarzyny Blum”). Warto również oglądnąć nakręcony na jej podstawie film.
Niestety doszło do jeszcze gorszego zjawiska – pamfleciarstwem zajęli się niektórzy "patentowani" historycy. Pod pozorem wolności naukowej oraz wykorzystując w bezwzględny sposób posiadane stopnie oraz tytuły głoszą różne „odkrywcze prawdy” nie zważając złożoną kiedyś przysięgę doktorską oraz podstawowe zasady rzetelności bezstronności oceny źródeł. Co więcej – wielu z nich działa na zasadzie krzyku „łapaj złodzieja” - bo z łatwością można ich zaliczyć do „resortowych dzieci” (no, może wnuków). Dziadek jednego z czołowych pamfleciarzy-historyków był przecież działaczem KPP, który (o dziwo!) przetrwał czystki stalinowskie i został po wojnie funkcjonariuszem bezpieki. Nie przeszkodziło to jakoś temu, aby nasz pamfleciarz „nadzorował” eliminowanie ludzi związanych z wiadomymi służbami PRL z ważnych instytucji i organów III Rzeczypospolitej jako „osoba dobrze znająca stosunki w służbach PRL i mechanizmy ich działania”...
Ów pamfleciarz działający za zasłoną historyka jest niesłychanie płodny. Opublikował już szereg „demaskatorskich” książek i artykułów oraz „udziela się” podczas różnych dyskusji. Wszystkie jego publikacje i wystąpienia są to właściwie żarliwe oskarżenia prokuratorskie przygotowane według znanej z czasów Dzikiego Zachodu recepty - „Będziesz miał sprawiedliwy proces, a potem cię powiesimy”. Celem tych rzekomo „historycznych” opracowań jest wzbudzenie sensacji oraz zdobycie poklasku wśród ludzi, którzy ufają (jeszcze) w rzetelność badań prowadzonych przez samodzielnego pracownika naukowego oraz zdobycie i podtrzymywanie osobistej popularności. Próżno w nich szukać obiektywnego przedstawiania faktów czy całościowych i pogłębionych analiz działalności osób, które ów historyk-pamfleciarz „wziął na warsztat”. Liczy się jedynie sensacja, bo ta się dobrze sprzedaje. Pamfleciarz-historyk nie oszczędzi nikogo, kto może mu się przydać do autoreklamy – rodzin znanych osób, ich rodziców, teściów czy dziadków (o swoim jakoś nie bardzo pamięta) – i „odbrązawia” i głosi „jedynie prawdziwe (czyli swoje) prawdy”. Zero wątpliwości, zero refleksji – chemicznie czyste pamflety! I niektóre publikatory (zwane dziś mediami) kupują te sensacje „historyka-pamfleciarza” bez wahania – wszak to „materiały odkryte przez wybitnego historyka”. No i mamy kolejny przykład czerpania zysków z posiadanych tytułów naukowych. Taka działalność przynosi ogromne szkody środowisku naukowców i zasługuje na bezwzględne napiętnowanie jako uprawianie pseudohistorii – tym bardziej, że dotyczy osób obecnie żyjących co jest w ogóle ewenementem.
W świetle działalności tego pana nie dziwi fakt, że wiele demokratycznych państw utajnia dokumenty na 50 lub więcej lat – zabezpiecza to skutecznie przed takimi harcownikami działającymi pod płaszczykiem „historyka – naukowca”.
Nazywam się Tomasz Barbaszewski. Na Świat przyszedłem 77 lat temu wraz z nadejściem wiosny - była to wtedy niedziela. Potem było 25 lat z fizyką (doktorat z teoretycznej), a później drugie tyle z Xeniksem, Uniksem i Linuksem. Dziś jestem emerytem oraz bardzo dużym wdowcem! Nigdy nie korzystałem z MS Windows (tylko popróbowałem) - poważnie!
Poza tym - czwórka dzieci, już szóstka! wnucząt, dwa koty (schroniskowe dachowce), mnóstwo wspaniałych wspomnień i dużo czasu na czytanie i myślenie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka