barbie barbie
877
BLOG

Jak zdobyć WADZE w demokracji?

barbie barbie Społeczeństwo Obserwuj notkę 29

     Demokracja jest ponoć najlepszym możliwym ustrojem, dopóki nie wymyślimy jakiegoś lepszego.

Jak więc zdobyć WADZĘ w naszym ustroju demokratycznym?

   Przede wszystkim należy pozbyć się złudzeń i zauważyć, że spora części ludzi (a więc potencjalnych wyborców) w ogóle nie jest zainteresowana tym, kto sprawuje tą władzę. Są zainteresowani przede wszystkim swymi codziennymi sprawami, bo to w końcu te codzienne sprawy są dla nich decydujące i nie zastanawiają się na tym, że działania polityków wcześniej czy później będą miały wpływ na ich codzienne życie.

   Po drugie należy brać pod uwagę, że we współczesnej demokracji każdy głos liczy się jednakowo, i że najprawdopodobniej spora część głosów (a zapewne nawet większość) będzie oddana pod wpływem przyzwyczajeń, propagandy lub chwilowego impulsu i nie łudzić się, że będzie to wynik pogłębionej oraz przemyślanej decyzji. Bezpośrednim dowodem są ostatnie (wybory samorządowe) problemy ze słynną „książeczką do głosowania”.

   Po trzecie nie należy liczyć na głosy tak zwanej „inteligencji”. Wyborców, którzy rzeczywiście interesują się programami i dążeniami polityków jest bardzo mało – poza tym inteligencja jest skłonna do „hamletyzowania”. Warto wziąć pod uwagę starą prawdę, że „2 meneli przegłosuje każdego jednego inteligenta – a nawet profesora”. Przeciętny wyborca nie ma zamiaru dyskutować o żadnych programach, szczegółach technicznych itp. Nie przeszkadza mu, że w pewnej mającej spore ambicje telewizji prominentny dziennikarz mówi o „absurdalnym przyspieszeniu, które miało być równe 100 gram!”.

    Recepta na zdobycie (i utrzymanie WADZY) jest prosta – należy dążyć do zapewnienia sobie jak największej liczby fanatycznych zwolenników. Fanatycy dopóki pozostają fanatykami to najwierniejszy elektorat! Poza tym mają największe możliwości pozyskiwania kolejnych zwolenników. To prosty mechanizm znany każdemu kibicowi piłki nożnej. Wierny kibic wyda ostatni grosz na podróż na drugi koniec Polski (a nawet dalej) po to, aby dopingować swoją drużynę. Na stadionach piłkarskich bardzo rzadko można się spotkać z obiektywną reakcją publiczności – atmosferę tworzą zwolennicy toczących mecz drużyn. Kibice zapewniają własnym staraniem i wysiłkiem „oprawę” (czytaj - „działania propagandowe”) podczas meczu i często sami dbają o to, aby zwolennicy przeciwnej drużyny nie zdobyli „przewagi medialnej” stosując w tym celu różne środki.

  Poza tym „fani” są wierni! Większość z nich stać na to, aby nawet w razie porażki zaśpiewać „nic się nie stało, Drużyno, nic się nie stało”, a w przypadku sukcesu zorganizować marsz triumfalny przez miasto.

Z kibicami „wrogiej” drużyny się nie dyskutuje, nie rozmawia – z nimi się walczy.

    Pewien „klasyk myśli politycznej” (o którym powinno się jak najszybciej zapomnieć) twierdził, że bierne masy go nie interesują. Wygrywa ten, kto zdoła obudzić fanatyzm, bo fanatycy popierają swych przywódców nie zadając im kłopotliwych pytań. Jedną z najlepszych metod jest wskazanie swym zwolennikom konkretnego wroga, który jest praprzyczyną wszelkich nieszczęść oraz niepowodzeń, które ich spotkały i spotykają w codziennym życiu – lub w przypadku uzyskania przez wroga przewagi (czytaj zdobyciu WADZY) na pewno sprowadzą jeszcze większe nieszczęścia.

    Nie wolno przy tym iść na „zgniły kompromis” i „hamletyzować”, bo w takim przypadku utraci się wierność i bezwarunkową lojalność swego „elektoratu”. Wielu przywódców (także w Polsce) się o tym przekonało. Należy bezwzględnie utwierdzać swych zwolenników o ich sile i przewadze – a wszelkie niepowodzenia, a nawet porażki tłumaczyć „wrażymi i niegodnymi” działaniami wroga. Koniecznie należy doprowadzić do podziału – MY (którzy chcemy dobra wszelakiego, ogólnego oraz powszechnego) i ONI (którzy dbają tylko o swoje interesy i są przyczyną wszelkich kłopotów, jakich MY i nasi wyborcy doświadczamy na co dzień). Jeśli się to uda – frekwencja na dowolnych demonstracjach poparcia (oraz lojalność w akcie wyborczym) jest praktycznie zapewniona.

Problem polega jedynie na tym, że wiemy to MY, ale wiedzą i ONI i stosują takie same metody działania. Rezultat jest taki, jak widać:

   Mniej więcej połowa uprawnionych wyborców w ogóle nie głosuje. Podobnie jak sporej części społeczeństwa nic nie obchodzi słynna „Święta Wojna” Cracovii i Wisły – co najwyżej potraktują kolejne derby jako widowisko. Pozostała połowa dzieli się także mniej więcej na pół i walka trwa.

    Od okazji do okazji podają wzniosłe deklaracje o konieczności „ogólnonarodowego pojednania”, lecz po kilku dniach następuje nieunikniona konfrontacja na przemówienia, hasła i transparenty. Oczywiście do walki natychmiast włączają się media, dla których jest ona okazją do zwiększenia „czytalności, słuchalności i oglądalności”, a konsekwencji zwiększenia wpływów z reklam. Chętnie więc zapraszają na wywiady i dyskusje przywódców obu stron – i rezultacie powstaje dodatnie sprzężenie zwrotne podgrzewające atmosferę. Blogosfera oczywiście również nie pozostaje bierna.

   Od około 20 lat nieustannie reformujemy nasz kraj, rozliczamy i puszczamy w skarpetkach, dożynamy watahy, piętnujemy zaprzańców, krzyczymy „hańba” – i końca tych działań nie widać. Pytanie – kiedy tak naprawdę mamy spokojnie pracować?

   W Polsce tradycja budowy demokracji „od dołu do góry” nie jest zbyt mocna. Prawie zawsze mieliśmy jakiś „ONYCH”. Stosunkowo najlepiej przetrwała ona na terenach byłego zaboru austriackiego – najgorzej zaś w tak zwanej „Kongresówce”, gdzie obowiązywał scentralizowany do absurdu system rosyjski – a później sowiecki. W efekcie nasz system przypomina piramidę postawioną na wierzchołku – prawie o wszystkim decydują władze centralne, „politbiura” wielu partii itp.

   Nic więc dziwnego, że cytowane w „Skrzypku na dachu” błogosławieństwo na cara stało się maksymą sporej części społeczeństwa:

„Niech Bóg błogosławi cara i trzyma go jak najdalej od nas”. Niewątpliwie przecież przeżyliśmy już Stalina – przeżyjemy i Putina...

barbie
O mnie barbie

Nazywam się Tomasz Barbaszewski. Na Świat przyszedłem 77 lat temu wraz z nadejściem wiosny - była to wtedy niedziela. Potem było 25 lat z fizyką (doktorat z teoretycznej), a później drugie tyle z Xeniksem,  Uniksem i Linuksem. Dziś jestem emerytem oraz bardzo dużym wdowcem! Nigdy nie korzystałem z MS Windows (tylko popróbowałem) - poważnie! Poza tym - czwórka dzieci, już szóstka! wnucząt, dwa koty (schroniskowe dachowce), mnóstwo wspaniałych wspomnień i dużo czasu na czytanie i myślenie.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (29)

Inne tematy w dziale Społeczeństwo