Na początku chciałem zaznaczyć, że moje notki o PRL-ach są oparte wyłącznie na moich osobistych doświadczeniach i przemyśleniach.
PRL v.2 „czuć było w powietrzu” od połowy lat pięćdziesiątych. Po śmierci „czołowego językoznawcy, ojca ludzkości etc., etc.” nastąpił okres interregnum ze wszystkimi tego konsekwencjami. Co tu dużo mówić – władza zaczęła słabnąć, a historia uczy, że rewolucje i przewroty nigdy nie zagrażają silnej władzy i wydarzają się jedynie wówczas, gdy o sukcesję zaczynają walczyć „mołodyje wołki”.
Dla mnie rozpoczęła się krótka przygoda z muzyką (wybrano mnie do chóru chłopięcego Filharmonii, rozpocząłem naukę śpiewu i gry na fortepianie) i (choć trochę przypadkiem) znalazłem się na I Międzynarodowym Festiwalu Jazzowym w Sopocie 1956. Był to dla mnie prawdziwy szok. Oto tuż po dość traumatycznym, poznańskim czerwcu zobaczyłem manifestację radości i wolności, która objęła nie tylko Operę Leśną – ale i cały Sopot. Niedługo potem znów nadszedł okres smutku - byłem świadkiem długich kolejek przez stacjami krwiodawstwa w Krakowie formowanych przez ludzi oddających krew dla bratanków Węgrów. Nadzieje na interwencję (lub co najmniej silny nacisk) Zachodu i USA wzrosły – lecz jak dziś wiemy, nic takiego nie nastąpiło, a wręcz przeciwnie. USA dały właściwie oficjalną „carte blanche” Sowietom na Węgrzech. Szczerze się popłakałem po wiadomości o egzekucji Imre Nagy'a.
Nadzieje Polaków skoncentrowały się wokół Gomułki. Jego słynne „Tylko spokój może nas uratować” zostało wysłuchane nie tylko przez tłum na Placu Defilad, ale także przez miliony przy radioodbiornikach. Panowało ogromne napięcie i obawy, czy Gomułka „przypadkiem śmiertelnie nie zachoruje” podczas wizyty w Moskwie. Niewątpliwie pozytywnie na opinię o nim wpłynął fakt, że sam padł ofiarą represji w okresie PRL v.1. Był on właściwie pierwszym internowanym – więziono go bowiem w specjalnej willi w Miedzeszynie.
Zmianę władzy społeczeństwo przyjęło z niekłamanym entuzjazmem. Podzielał go również mój dziadek-piłsudczyk. Zanikła nachalna propaganda przypisująca Niemcom Zbrodnię Katyńską. Co prawda nie zdecydowano się na oskarżenie o nią Sowietów, ale przynajmniej nie zmuszano nas do akceptacji bzdur Burdenki. Uwolnienie Prymasa St.Wyszyńskiego rokowało nadzieje na poprawę stosunków z Kościołem. Zapowiadało się więc nieźle, Polska wydawała się wchodzić na dobry kurs. Pozostawała co prawda nadal pod silnym wpływem i kontrolą Moskwy, jednak widoczna była tendencja do sformalizowania stosunków z ZSRR. Ograniczono nacisk na kolektywizację rolnictwa. Wolno było już nawet mieć dolary! Jednym słowem dało się wyraźnie odczuć tą „gomułkowską odwilż”. Wychodziły różne „kwiatki” - w szkole wiele mówiono o genialnym węgierskim pianiście – Gyorgy Cziffra, który był prześladowany i skierowany do pracy w kamieniołomach przez system Rakosi'ego. Nie mieściło nam się to w głowach! Przecież już w 1955 nasz Harasiewicz potrafił wygrać z Askenazym. W ogóle to zaczęliśmy nagle wszędzie wygrywać!
Polskich lekkoatletów pod wodzą Jana Mulaka nazwano „Wunderteam” (wygrywaliśmy mecze z Niemcami, walczyliśmy jak równi z równym z reprezentacją USA...), bokserzy „Papy” Feliksa Stamma dzielnie stawali na wszystkich ringach – a wygrana w „kopaną” z ZSRR w 1957 r. w Chorzowie to była wręcz „Narodowa Victoria”.
Wielka aktywność rozpoczęła się również w przemyśle przytłoczonym w PRL v.1 jedynie zadaniami zbrojeniowymi. Pojawiły się prototypy polskich samochodów i mikrosamochodów „dla ludu”, rozpoczęto (1957) seryjną produkcję Syreny i (1958) Mikrusa, małoobrazkowych aparatów fotograficznych Fenix, zegarków „Alfa Błonie” (dziadek-piłsudczyk natychmiast kupił taki – uważał, że należy popierać polskie produkty) – jednym słowem Polska zdawała się wzbijać do lotu! Byliśmy też znaczącym producentem (Mielec) i eksporterem samolotów (na licencji MiG) oznaczanych jako LiM (licencyjny myśliwiec) i silników odrzutowych (Rzeszów). Łącznie zbudowano prawie 1000 szt. przy czym były one cały czas modernizowane przez polskich inżynierów. Projektowano i wdrażano także własne konstrukcje – np. TS-11 (skrót od Tadeusz Sołtyk)„Iskra” oblatano w 1960 r.
„Miesiąc miodowy” trwał jednak krótko. Trudno mi wyrokować, czy był to wynik wzmocnienia się Chruszczowa, z którym oczywiście musiały się liczyć władze w Polsce, czy też inicjatywa członków PolitBiura i samego Gomułki.
Pierwszym sygnałem było likwidacja pisma „Po prostu”. Prawdziwe powody są do dziś niejasne, lecz w wyniku tej decyzji (1957) zaczęły się protesty uliczne (głównie w Warszawie). Niejako w odpowiedzi władze wprowadziły „zapis cenzorski” na samą nazwę „Po prostu”! Zapisem cenzorskim (choć na dość krótki czas...) został wówczas objęty także Jerzy Urban. Ot, chichot historii.
Co gorsza, władza postanowiła zacząć „opanowywać” te wszystkie „inicjatywy oddolne”. W centralnie sterowanej gospodarce było to proste – o wszystkim decydowało przecież PolitBiuro. Powoli zaczęły znikać z rynku polskie produkty na zasadzie „wicie, rozumicie – są ważniejsze sprawy” ograniczano lub likwidowano finansowanie... Jednym słowem – startującej gospodarce włączono hamulce.
Do tego doszedł konflikt z Kościołem wokół obchodów 1000 lecia Polski. Kościół uważał, że powinno się liczyć od daty chrztu 966 r. i planował swoje uroczystości, zaś KC odpowiedział akcją „1000 szkół na tysiąclecie” czyli na 1960 r. Zaczęły się „przepychanki” - o religię w szkołach, o trasy procesji (Boże Ciało), o budowę nowych kościołów itd.
Sytuacja pogorszyła się jeszcze w wyniku działań Sowietów, którzy poczuli się znów silni i powrócili do idei eksportu rewolucji „na bagnetach” – budowa muru berlińskiego, kryzys kubański nie sprzyjały dalszej odwilży. Polska (jak zwykle) leżała na drodze „za zapad”. I tak dotrwaliśmy do 1968 r. i pierwszej próby puczu (podczas transmisji przemówienia Gomułki w Sali Kongresowej oprócz skandowania „Wiesław, Wiesław...” było także wyraźnie słychać „Gierek, Gierek...”).
W marcu 1968 byłem studentem, obchodziłem 20 urodziny, zakochałem się (kolejny raz) – i pod „Collegium Novum” UJ przekonałem się, jak działa „bijące serce Partii”. Oczywiście zareagowaliśmy natychmiast „konspirując” - domowa maszyna do pisania pracowała „na okrągło” gdy przepisywaliśmy odezwy i ulotki (przez 5 kalek). Szczerze mówiąc nie bardzo (jak chyba większość) orientowałem się o co dokładnie chodzi, ale chcieliśmy mieć prawo do wyrażania własnego zdania i nie życzyliśmy sobie, aby nas bito, oblewano wodą i „gazowano”. NB. nie wiem, czy interweniujący milicjanci nie byli „pod wpływem” jakiegoś ówczesnego „dopalacza” (czyżby Mocarz?), bo niektóre ich zachowania trudno było wytłumaczyć.
Cała „ruchawka” dość szybko zanikła, ale zaczęły się represje – od relegowania z uczelni i wcielania do wojska, do wprowadzenia stosunkowo niegroźnych, acz obowiązkowych „praktyk robotniczych”. Najbardziej obawialiśmy się oczywiście powołania – tym bardziej, że popularne stało się hasło „cała Polska czeka na swego Dubczeka” i wróble na dachu ćwierkały, że nie skończy się tylko na manewrach. Mnie się udało – ale kilku kolegów odbyło wycieczkę do Hradec Kralove.
W Polsce dało się jednak odczuć wyraźne odznaki słabnięcia władzy Gomułki. Pomimo, że „Mieciowi M. z MSW” nie udało się przejąć władzy to szybko rosło znaczenie „grupy śląskiej” niezadowolonej z siermiężnej gospodarki Gomułki. Co prawda w 1968 r. bramy FSO zaczęły opuszczać Polskie Fiaty 125p, ale była to wersja zwana „stara dama w nowej sukni”, ponieważ w nowej karoserii zamontowano mechanizmy z wycofywanego właśnie Fiata 1300/1500.
Był jednak już najwyższy czas, ponieważ na skutek hamowania postępu polska technika zaczęła pozostawać wyraźnie w tyle. O ile w 1956 dystans technologiczny do odbudowującej się Europy nie był zbyt duży, to brak bieżącej modernizacji i wręcz torpedowanie różnych inicjatyw (przykładem może być los „Syreny Sport”) uniemożliwiały choćby utrzymanie dystansu do krajów, które skorzystały z „planu Marschalla”. Polska zaś „wspaniałomyślnie” zrezygnowała z reperacji wojennych (stara prawda mówi – Niemcy nigdy nie płacą swoich długów), odrzuciła „plan Marschalla” i w dodatku „honorowo” zapłaciła rachunek za sprzęt wojskowy, który wykorzystywała polska armia na zachodzie (między innym za samoloty przekazywane polskim lotnikom).
Warto jednak pamiętać, że PRL v.2 miał i sukcesy – przede wszystkim sformalizowano wiele spraw pomiędzy PRL a ZSRR, podpisano układ z Niemcami – no i rzecz dziś wręcz niewyobrażalna Polska na koniec PRL v.2 praktycznie nie była zadłużona.
„Stanęliśmy nad przepaścią lecz uczynimy wielki krok naprzód” - tak też zrobiono i zakończył się PRL v.2 i ustąpił miejsca PRL v.3...
PRL v.2 po początkowych okresie entuzjazmu i euforii to był smutny i szary okres. Symbolami były bloki bez balkonów i ze ślepymi kuchniami w miastach, świadome zaniedbywanie wyglądu obejść na wsiach (skoszony trawnik mógł być powodem do wizyty urzędnika i obliczenia „domiaru”), za przestępstwa gospodarcze skazywano na karę śmierci (słynna „afera mięsna” z 1964 r.), satyrycy byli skazywani na długoletnie więzienie (Szpotański za operetkę „Cisi i gęgacze”)...
Jednym słowem – nie był to okres „czarowny”, choć dobrze się zapowiadał – jednak nie miałem nigdy wrażenia, że mieszkam w okupowanym kraju.
Nazywam się Tomasz Barbaszewski. Na Świat przyszedłem 77 lat temu wraz z nadejściem wiosny - była to wtedy niedziela. Potem było 25 lat z fizyką (doktorat z teoretycznej), a później drugie tyle z Xeniksem, Uniksem i Linuksem. Dziś jestem emerytem oraz bardzo dużym wdowcem! Nigdy nie korzystałem z MS Windows (tylko popróbowałem) - poważnie!
Poza tym - czwórka dzieci, już szóstka! wnucząt, dwa koty (schroniskowe dachowce), mnóstwo wspaniałych wspomnień i dużo czasu na czytanie i myślenie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura