Ta formacja strażników wschodniej granicy Polski powstała bardzo dawno, pewnie wtedy, gdy światłe umysły zorientowały się, że moskiewskie samodzierżawie może doprowadzić do upadku szlachecką demokrację. Straż owa – bez mundurów, sztabu i bez broni - nie zapobiegła rozbiorom, ale w epoce powstań i potem, podczas rodzenia się Drugiej Rzeczpospolitej, odegrała wielką rolę w kształtowaniu polskiej polityki wschodniej i ostatecznie polskich granic wschodnich.
Dziś wydaje się, że to osobliwe wojsko pograniczne rozproszyło się, a tu i tam wycofało ze służby.
No cóż, jesteśmy już Zachodem. Czujemy się tak, a w Rzymie, Paryżu, Berlinie czy Amsterdamie, jesteśmy jak u siebie. Nie przejmujemy się zbytnio tym, że dla Zachodu jesteśmy Wschodem, albo jakąś słabo określoną Mitteleuropą. Ze wzruszeniem ramion przyjmujemy fakt, że dla ekipy z Kremla jesteśmy poletkiem Putina czekającym na uporządkowanie.
Jesteśmy Zachodem, wiemy że trzeba mieć perfect angielski i dobrze opanowany komputer, wiemy, ile warte są kontakty tam, potrafimy zaprosić właściwych ludzi stamtąd i liczymy, że raz dwa i sami będziemy tam zaproszeni. Sukces odniesiony tam, trzykrotnie liczy się tu , w kraju.
Bardzo mi dobrze z tymi sznureczkami, które nas z Zachodem na tysiąc sposobów łączą. Nie mam jednak złudzeń, brak nam na wschodzie tej straży bez munduru, bez sztabu, bez broni. Idzie trudny czas. Przypomina się nagle koszmar z Powstania – cywile pędzeni przed niemieckimi czołgami. Stratedzy kierujący agresją na granicy z Białorusią poszli krok dalej. Zauważyli, że wcale nie trzeba czołgów za plecami bezbronnych cywilów, wystarczą kałasze. I ci bezbronni, bracia nasi, dzieci Boże, bliźni, idą na nas tysiącami. A my przegrywamy tą wojnę na polu myślenia, na polu refleksji geopolitycznej. Nie potrafimy sobie wyobrazić co będzie, gdzie to nas pcha, jak to się rozwinie, za miesiąc, rok, pięć lat. Jedno jest pewne – strategów ze Wschodu nie zmartwi brak amunicji. Ci nieszczęśnicy z Azji, Bliskiego Wschodu, Afryki, dalej będą płacić tysiące dolarów za wycieczkę do Polski przez zieloną granicę.
Przegrywamy tę wojnę, bo za mało mamy Polaków znających Rosję i Wschód, czujących tamte wartości i znających skalę podłości. Wymierają ci, którzy posmakowali głodu w syberyjskich tajgach, na stepach, w kazachskich górach i pustyniach. Nie ma już tych, co przeżyli przesłuchania na Łubiance, transporty, mordeczą robotę „lesorubki”. A co więcej, katastrofalnie ubyło tych, którzy potrafili docierać do zawartej w polskiej kulturze wiedzy o wschodzie, potrafili przeżywać emocje i refleksje z „Dziadów”, „Anhellego”, ”Snu srebrnego Salomei”, mądrość Conrada „W oczach Zachodu”, publicystykę Giedroycia i Mieroszewskiego z paryskiej „Kultury”. Trochę nas w ogóle odrzuciło od kultury wysokiej, bo męcząca, niejednoznaczna, zabiera za dużo czasu, który przecież milej można spędzić na zakupach i rozrywce. A jeszcze tyle seriali do obejrzenia, kto by się brał za „Inny świat” Herlinga Grudzińskiego czy „Na nieludzkiej ziemi” Czapskiego.
Tak, jak dla właściwego funkcjonowania demokracji potrzeba nasycenia społeczności osobami praktykującymi cnoty obywatelskie, tak dla bezpieczeństwa wschodniej granicy Polski potrzeba, aby liczni Polacy wiedzieli dużo o Rosji. Także o jej historii, o wielkości jej literatury i muzyki też. To z ludzi czujących Rosję, znających Rosjan i dzieje imperium zbudowana był ta elitarna formacja bez mundurów, bez sztabu, bez broni – która sto pięćdziesiąt lat – czy dwieście - pomagała nam żyć i przeżyć tu, między Rosją a Niemcami. Tu jednak, a nie gdzie indziej jest nasze miejsce i tu mamy sobie poradzić.
Warto jeszcze dorzucić, że Rosjan mamy dziś nie tylko na Wschodzie. Społeczność rosyjskojęzyczna w Niemczech to ponad dwa i pół miliona głosów. Większość tych głosów oddawania jest na partie prawicowe lub skrajnie prawicowe, pod dyktando putinowskiego zdalnego sterowania.
Komentarze