Bazyli1969 Bazyli1969
3182
BLOG

Czy Polska potrzebuje własnej broni atomowej?

Bazyli1969 Bazyli1969 Wojsko Obserwuj temat Obserwuj notkę 146

W 1979 r. najwyżsi dowódcy Układu Warszawskiego zostali zapoznani przez kierownictwo Armii Radzieckiej z planem znanym pod roboczą nazwą "W siedem dni do rzeki Ren".  Było to opracowanie zawierające scenariusz postępowania na wypadek poważnego konfliktu z państwami NATO. O ile tu i ówdzie przemykają informacje mówiące o tym, że Ludowe Wojsko Polskie miało w tym przypadku za cel zajęcie terytorium Danii, Holandii i północnych Niemiec, o tyle wiedza  na  temat skutków przewidywanego konfliktu wydaje się być skrzętnie pomijana.


Według sowieckich planistów na skutek zmagań z użyciem broni nuklearnej największe ofiary ponieść miała... Polska. Liczono się z tym, iż m.in. Poznań, Szczecin, Wrocław i Warszawa zostaną zmiecione z powierzchni ziemi niczym Hiroszima, a w skali całego kraju śmierć  (na pierwszym etapie) skosi ponad dwa miliony Polaków. Co ciekawe, zastosowanie broni atomowej ze strony wojsk Układu Warszawskiego miało dotyczyć Niemiec, Holandii, Austrii i Włoch, ale już nie Francji i Wielkiej Brytanii. Zapewne uznano, że rządy obu państw będą w stanie zaakceptować hekatombę wschodnich sojuszników i nie odpowiedzą Sowietom pięknym za nadobne.  Można uznać takie założenia za naiwne lub nie, nie zmienia to jednak faktu, iż w przypadku realizacji wspomnianego scenariusza  ziemie nad Wisłą stałyby się na długie lata prawdziwym cmentarzem, a naród polski uzyskałby status    takiego europejskiego Aborygena.


Wspomniane plany mają dziś głównie wartość historyczną, lecz prawdopodobieństwo zaistnienia wojny jest tylko nieco mniejsze. Poważne opracowania poważnych ludzi zawierają mnóstwo prognoz wieszczących przesilenie.   Wprawdzie wiele przewidywań analityków przypomina wróżby telewizyjnych "pogodynek", nie powinno się jednak ich lekceważyć.  Kto bowiem mógł się spodziewać jeszcze półtora wieku temu, że Stany Zjednoczone będą obecnie pierwszorzędną potęgą na świecie?  Kto w połowie minionego wieku brał na poważnie opinie, iż pogrążone w komunistycznym obłędzie Chiny  staną się w za lat sześćdziesiąt drugą gospodarką globu? Kto wreszcie wierzył po Powstaniu Styczniowym w to, że Polska znów pojawi się na mapie Europy? Skoro tak, to  uzasadnionym jest pytanie: czy Rzeczpospolita w obliczu potencjalnego (a może nawet nieuchronnego konfliktu) powinna posiadać własną broń atomową? Podkreślam "własną", bo choć istnieje program NATO nuclear sharing  polegający na "wypożyczaniu" tego rodzaju broni przez USA niektórym państwom Sojuszu Północnoatlantyckiego, to de facto klub krajów mających do własnej i samodzielnej dyspozycji takie środki liczy tylko ok. dziesięciu członków. I tylko te państwa  można uznać  za podmioty polityki światowej, ponieważ - jak wiadomo - każde "wypożyczenie" daje   się   w dowolnej chwili anulować.


Słyszę już te pełne "rozsądku" głosy: "Chłopie, kto ma to zrobić?, "Człowieku, a skąd  środki   i technologia?". Wątpiącym przytoczę słowa kogoś kto wie co mówi, czyli prof. Andrzeja Korejwo: To jest bardzo złożony problem pod względem technologicznym. Złożony, ale to nie znaczy, że taki, z którym byśmy sobie nie poradzili. Zasady funkcjonowania tego typu ładunków są doskonale znane od lat, ale diabeł tkwi w szczegółach. By skonstruować taką bombę potrzebowalibyśmy [my, Polacy!] co najmniej kilku lat.  Przyjąć zatem należy, że z technologią dalibyśmy sobie radę. A co z materiałami niezbędnymi do produkcji?


W latach 1948- 1973 na terytorium naszego kraju prowadzono intensywne wydobycie rudy uranu. W Kowarach, Kletniowie, Dziećmirowicach oraz innych kopalniach wydobyto od 650 do 850 ton uranu w postaci metalicznej. Do dziś we wspomnianych miejscach istnieją pokłady  godne wykorzystania, o czym świadczy np. aktywność australijskiej firmy  Wildhorse Energy,  a dodatkowo w Wambierzycach, Grzmiącej i Rajsku odkryto nowe pokłady surowca niezbędnego do wykorzystania w ewentualnym projekcie.  Tak więc z tym nie ma  problemu. Nieco więcej kłopotu przysporzyłoby wzbogacenie uranu, ale i to - według słów wspomnianego naukowca z  Uniwersytetu Łódzkiego - byśmy udźwignęli. Nie wystarczy jednak posiadać ładunki nuklearne. Trzeba je bowiem jeszcze jakoś "dostarczyć" na wrogie terytorium. I tu zaczynają się przysłowiowe schody.


Co prawda mamy jedne z najstarszych w świecie  tradycje majstrowania (skutecznego!)  przy rakietowych środkach przenoszenia ładunków (np. gen. Bem), ale w obecnej sytuacji nie wygląda to najlepiej.  Nie jest jednak tragicznie.  Biorąc pod uwagę fakt, że dysponujemy   w miarę nowoczesnymi samolotami bojowymi oraz okrętami podwodnymi, które wymagają jedynie przystosowania oraz to, że stworzenie własnych rakiet zdolnych do skutecznego zastosowania mieści się w granicach naszych możliwości technicznych i finansowych (np. jedna rakieta Tomahawk to koszt rzędu 1,1-1,5 mln USD, a dobrego czołgu od 3 do 8 mln USD), to pozostaje nam tylko ostatnia przeszkoda do pokonania w procesie stworzenia własnej broni atomowej. Tą przeszkodą są... nasi sojusznicy.


W minionych latach - podobno - rząd PRL pod przewodnictwem E. Gierka podejmował starania o potwierdzenie znaczenia "10 gospodarczej potęgi świata". Pod kierownictwem prof./płk S. Kaliskiego prowadzono prekursorskie badania nad tanią metodą syntezy jądrowej, które w razie powodzenia mogłyby przysporzyć Polsce zysków, zarówno w zakresie gospodarczym jak i militarnym. Rzekomo byliśmy bardzo blisko... Niestety w 1978 szef projektu uległ wypadkowi samochodowemu  i zszedł był przedwcześnie z tego świata. Jak wspominał uśmiercony w 1992  roku były dygnitarz PRL - P. Jaroszewicz, prof. Kaliskiemu w przeniesieniu się do innego wymiaru najpewniej pomogli nasi "sojusznicy".


Nie mam pojęcia jak najważniejsi członkowie NATO zapatrują się na "polską broń atomową". Być może według nich "Rzeczpospolita Atomowa" to zbytnia ekstrawagancja i zuchwałość Słowian znad Wisły. Wiem jednak, że bez tego rodzaju argumentu będziemy przypominać średniowiecznego wychudzonego włościanina uzbrojonego tylko w motykę, naprzeciw którego staje  zakuty w stal rycerz na belgijskim ogierze. Ile rebelii zrozpaczonego chłopstwa przeciw szlachetnie urodzonym zakończyło się w końcowym efekcie  sukcesem? 0 (słownie: zero!).


Posiadanie broni atomowej stanowi ważne zabezpieczenie interesów danego państwa i narodu. Jest - niczym w dawnych czasach korona i berło - atrybutem sygnalizującym bliższym i dalszym sąsiadom, że nie wypadliśmy sroce spod ogona. Bez względu na to kto ostrzyłby sobie zęby na polskie ziemie i zasoby, musiałby w swoich kalkulacjach brać pod uwagę faktor, że będzie go to sporo kosztowało i może bardzo boleć. Wiedzą o tym Amerykanie, Rosjanie, Pakistańczycy, Żydzi, Koreańczycy z północy i nawet rząd RPA.   Dlatego uważam, że jedną z dróg do uzyskania statusu Państwa Poważnego jest właśnie zdobycie własnej "atomowej maczugi". Czy jednak nasze władze stać na taką odwagę?

Bazyli1969
O mnie Bazyli1969

Jestem stąd...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo