Bengalski Bengalski
328
BLOG

His name was Bond. James Bond

Bengalski Bengalski Kultura Obserwuj notkę 5

Saga filmów o komandorze Jamesie Bondzie jest młodsza ode mnie zaledwie o rok. W latach młodości słyszałem z rzadka, że ten sam aktor, który gra Simona Templara w emitowanym w PRL cyklu filmowym „Święty”, gra w jakimś innym, lepszym, niedozwolonym serialu. Niedozwolonym, bo antysowieckim. Ciekawość smaku zakazanego owocu zaspokoiłem dopiero w latach 80 XX wieku i stałem się entuzjastą tajnego agenta Jej Królewskiej Mości 007. Podziwiałem w niedowierzającym uwielbieniu wszystkich aktorów wcielających się w tę postać, chociaż wzorem był dla mnie Sean Connery, potem również Daniel Craig. Chciałem być Jamesem Bondem. Imponował mi literalnie wszystkim. Urodą, klasą, stylem, honorowością, sprawnością, skutecznością, inteligencją, dowcipem. Antykomunista, konserwatysta, państwowiec, bohater idealny. Mój idol. Po latach pojawili się w kinematografii tego świata inni, doskonali wojownicy kina akcji, często przewyższający skutecznością komandora Bonda, np. Ethan Hunt czy Jason Bourne. Daremnie. James Bond pozostał symbolem doskonałości niedościgłej, powabnej, imponującej. Stał się dla mnie kimś bliskim, przyjacielem, członkiem rodziny, który nigdy mnie nie zawiódł. Wydawało się, że cechą immanentną Bonda jest nieśmiertelność. Przez 24 filmy wychodził z wszelkich, nawet terminalnych tarapatów ratując przy okazji świat i piękne dziewczyny.

Zaprosiłem moją żonę, również miłośniczkę przygód 007, do kina. Chcieliśmy zobaczyć najnowszego Bonda jak należy, tuż po premierze. Film fascynujący, kto wie, czy nie najlepszy ze wszystkich Bondów. Poza jednym, małym szczegółem, który spowodował prawdziwą żałobę w naszym małżeństwie. James Bond ginie na końcu filmu. Tak, Szanowni Państwo, BOND ZGINĄŁ. Nieśmiertelny. Niezniszczalny. Nieobecny. Nie ma komandora Bonda. Saga liczy 25 odsłon i nie będzie następnej. Nawet, jeżeli nastąpi kontynuacja opowieści o 007, nie będzie to już komandor Bond, tylko zupełnie inna postać, która przejęła jego osierocony kryptonim, co sugeruje scenariusz ostatniego filmu. Co z tego, że komandor James Bond to postać fikcyjna, wymyślona przez Iana Fleminga? Brakuje mi go równie mocno, jak wszystkich bliskich którzy odeszli. Tyle, że on miał być wieczny, jak diamenty. Ktoś mnie potężnie oszukał. 

Tu mała uwaga, otóż tytuł „No Time to Die” można przetłumaczyć dwojako: „Nie czas umierać” (wersja oficjalna), albo „Nie mam czasu na śmierć”. Proszę sobie wybrać. Mnie już jest wszystko jedno.

Rest in Peace, Commander Bond. James Bond.

Piotr Baron, Warszawa, 7 X 2021

Bengalski
O mnie Bengalski

Uważny obserwator rzeczywistości

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura