Beret w akcji Beret w akcji
3449
BLOG

Premier Donald Tusk w "Drugim śniadaniu mistrzów"

Beret w akcji Beret w akcji Polityka Obserwuj notkę 123

Dawno nie pisałam o polityce i rzadko zajmuję się tzw. "bieżączką". Uczynię w pewnym sensie wyjątek, gdyż dzisiejsze wydarzenie dnia - spotkanie premiera z celebrytami w programie Marcina Mellera - zainspirowało mnie do kilku refleksji. W pewnym sensie - gdyż nie zamierzam analizować treści rozmowy ani szukać  zwycięzcy tego "pojedynku". Politycy, dziennikarze i inni komentatorzy zajmą się tym - nie wątpię - z wystarczającą gorliwością.

Swoje refleksje "około tematu" wypunktuję.

1.Padło na początku rozmowy określenie "wykształciuchy". W zwykłym, wykreowanym i utrwalonym przez media kontekście - mrugnięcie okiem, porozumiewawcze uśmiechy: czy wykształciuchy, cytując klasyka,( również my, obecni) zagłosują ponownie na Donalda Tuska?

Tendencyjne wypaczenie znaczenia słowa "wykształciuch", wprowadzonego do przestrzeni publicznej przez Ludwika Dorna, denerwowało mnie od początku. Słowo to uczyniono orężem w walce z PISem; dokonano fałszywej interpretacji, czyniąc znak równości pomiędzy słowami "wykształcony" i wykształciuch", insynuując PISowi kompleksy i rzekomą pogardę dla osób wykształconych, tworzenie podziałów i apelowanie do własnego elektoratu rzekomo nieoświeconych prostaczków lub nawiedzonych oszołomów.

Owo nieszczęsne słowo, brutalnie wykorzystane w nieczystej grze politycznej przeciwko PISowi, pochodzi z książki Sołżenicyna, jak wyjaśnił Ludwik Dorn. Dodał, moim zdaniem niepotrzebnie, że każdy inteligent z pewnością czytał Sołżenicyna. Nie każdy - ja np. nie; również wielu moich znajomych. Niemniej nie miałam najmniejszych trudości z odczytaniem znaczenia tego słowa. Dla porządku jednak zadałam sobie trud i spytałam o to  określenie dwujęzyczną koleżankę Rosjankę, wybitną tłumaczkę, która czytała Sołżenicyna w oryginale i w przekładzie. Wg niej myśl autora lepiej oddałoby określenie "wykształceniec"; poza tym w pełni zgodziła się z moją pierwszą, intuicyjną interpretacją - to ironicznie określenie nie ma nic wspólnego z dezawuacją wykształcenia - wręcz przeciwnie.

Przypomnę: zgodnie z tradycyjną definicją wykształcenie wiąże się (a przynajmniej powinno) z określonym etosem, jaki mu automatycznie niejako przynależy: większą świadomością, większą odpowiedzialnością za słowa, decyzje, czyny, postawą w życiu zawodowym i prywatnym. Dając szersze horyzonty niesie zwiększone obowiązki ; bedąc przywilejem, wiąże się nierozerwalnie z większą odpowiedzialnością wobec innych. Człowiekowi niewykształconemu uchodzi więcej i nie on decyduje o sprawach wagi egzystencjalnej dla zbiorowości. Noblesse oblige.

Nie ma w tej tożsamości pojęć "wyższe wykształcenie = wyższa odpowiedzialność" cienia pogardy dla osób gorzej wykształconych. Przeciwnie, człowiek wykształcony bardziej docenia rolę społeczną osób niewykształconych, mając większą świadomość struktury i mechanizmów działania społeczeństwa. Wykształcenie powinno z reguły wiązać się z szacunkiem dla każdego człowieka. Było to dla mnie oczywiste od dziecka, jako że wychowywałam się w środowisku osób wykształconych.

W debacie na temat wykształcenia usłyszałam kiedyś znakomite określenie, użyte przez ktoregoś z profesorów UJ. Nie pamiętam dokładnie, więc streszczę własnymi słowami: Nowa grupa pospiesznie kształconych pracowników najemnych, którzy zdobywają określone kwantum wiedzy branżowej, w oderwaniu od etosu i zwykłego poczucia odpowiedzialności, pozwalającej im na zajmowanie wyższych szczebli na drabinie społecznej wyłącznie w celu osiagania indywidualnych profitów.

Pomyślałam wówczas - to jest to! Definicja "wykształciucha" w opozycji do człowieka wykształconego.

Panowie mediokreatorzy, fachowcy od mącenia ludziom w głowach! Udaliście kiedyś, że nie zrozumieliście Ludwika Dorna. Uznaliście, że trafiła Wam się fajna gratka, żeby walić w PIS, wmawiając sobie i innym, że PIS gardzi wykształceniem. Z biegiem czasu być może sami już w to uwierzyliście. Wasza sprawa. Ochoczo mówicie o sobie - "my, wykształciuchy". Byłabym bardziej ostrożna na Waszym miejscu. Ciagle jeszcze duża grupa osób świadoma jest różnicy pomiędzy "wykształconym" i "wykształciuchem". Jeśli dobrowolnie i chętnie sami się tak definiujecie - to może po prostu jesteście wykształciuchami!

A jeśli tak, to proponuję modyfikację  starego hasła: wykształciuchy głosują na PO, a niewykształcone mohery na PIS. Hasło zmodyfikowane : wykształciuchy głosują na PO, a wykształceni na różne partie.

2. Zbigniew Hołdys postawił zarzut, że w Polsce nie ma demokracji - rządzą partie o charakterze przywódczym, wyborcy wybierają jedynie osoby wyznaczone przez kierownictwa partii. Nawet w łonie poszczególnych partii nie istnieje demokracja; to nie 50 tysięcy członków PO podejmuje decyzje, lecz Zarząd partii, a de facto premier osobiście. Posłowie (wybrani rzekomo przedstawiciele suwerena - narodu ) nie odpowiadają przed wyborcami, lecz przed przywódcą własnej partii. O "demokracji " można zatem mówić jedynie na tle PRL, gdy istniała jedna partia. Partii jest dziś więcej, jednak i tak są oderwane od wyborców. Jest to więc pseudodemokracja.

Odpowiedź Donalda Tuska na ten zarzut wydała mi się fascynująco ciekawa. Powiedział mianowicie: "A sądzi Pan, że w innych krajach jest lepiej? Proszę przyjrzeć się choćby Francji, w porównaniu z nią Polska jest bardziej demokratyczna..."

Hołdys na to - "A jak doszedł do władzy Obama?" - sugerując, że "prawdziwa" demokracja jest w USA. Premier z uśmiechem zasugerował naiwność Hołdysa, wierzącego w wybór Obamy z woli narodu. Stwierdził, że jedynym prezydentem, usiłującym wprowadzić prawdziwą demokrację, był John Kennedy. A wszyscy wiemy, jak skończył.

Premier sam wpadł w pułapkę, choć wątpię, by Zbigniew Hołdys świadomie ją zastawił. Przyznał mianowicie pośrednio, że demokracja - ta korona systemów politycznych - w gruncie rzeczy nie istnieje. Przypomina mi się powiedzenie "gdyby wybory mogły cokolwiek zmienić, od dawna byłyby zakazane".

To wspaniały przyczynek do szerszej dyskusji - o demokracji, o jej istocie. A może to "demokracja" jest "opium dla ludu", utrzymywanego w fałszywym przekonaniu, że jako suweren sprawuje władzę poprzez swych przedstawicieli, a de facto utrzymującego jedynie po przymusem przedstawicieli owej wyalienowanej władzy w dobrobycie? :)

W każdym razie premier przyznał pośrednio, że demokracja zgodna z jej definicją w praktyce nie istnieje. Przynajmniej nie w UE.

3. Zbigniew Hołdys zarzucił premierowi zamordowanie kultury. Zgadzam się, ale nie o tym chcę mówić. Na marginesie postawił pytanie: ile wybudowaliście Orlików, a ile domów kultury ? Premier znowu wymigał się od odpowiedzi, podobnie jak w przypadku pytania o media. Mnie pytanie Hołdysa otworzyło oczy na inny aspekt, którego dotąd nie dostrzegałam. Powiedzmy - feministyczny. Domy kultury są dla dzieci, Orliki - tylko dla chłopców.

Od poczatku nie popierałam budowy Orlików i stadionów, uważając to za marnotrawstwo pieniędzy podatników kosztem zaniedbywania istotnych potrzeb. Sport - tak, ale nie za wszelką cenę. Po co te Orliki w okresie niżu demograficznego, gdy masowo zamyka się szkoły, a żłobków i przedszkoli i tak brakuje? Chłopcy zawsze grali w piłkę na lepszych czy gorszych boiskach. Wspólnoty lokalne o to dbały, takie boiska powstawały nawet bez żadnych kosztów. Ale te fanaberie? By rzekomo wyłowić talenty pilkarskie?

Nie mnie wypowiadać się o futbolu. Ale jaka jest jakość polskiej reprezentacji, każdy widzi. A panaceum mają byc Orliki? I to jest priorytet budżetowy?

W Brazylii doświadczeni trenerzy chodzą po dzielnicach slumsów, wypatrując chłopców, nie mających porządnych butów i kopiących coś, czego nie można nazwać porzadną pilką. I starannie wyławiają talenty. Jak tej Brazylii udaje się latami być mistrzem bez Orlików?

Polska zapewne zostanie niebawem dzięki Orlikom nowym mistrzem świata. Ale jeśli nie - Panowie dziennikarze i celebryci, rozliczcie, proszę, PO z tych Orlików.

4. Wyrażam uznanie dla Zbigniewa Hołdysa. Rzeczowo, bez agresji, bez złośliwości wypunktował kilka istotnych spraw, wprawiając premiera w prawdziwe zakłopotanie. Postawił kilka znakomitych pytań. Spłoszony premier zaproponował nawet medialną debatę z ludźmi kultury; proste i celne pytanie Hołdysa "to dlaczego nie przyjął Pan zaproszenia na Kongres Kultury przed podjęciem odnośnych decyzji?" ponownie zbiło go z tropu.

Mówił o sprawach istotnych, zwłaszcza dla określonych grup. Ja wypunktowałabym inne kwestie, ale to nie ja zostałam zaproszona. Gratulacje, Panie Zbigniewie.

Lubię ludzi - wierzących, ateistów, prawicę, lewicę i centrum, Niemców, Rosjan i Żydów.Nie lubię, gdy ludzie gardzą ludźmi. Marzy mi się tygodnik "Polityka inaczej".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (123)

Inne tematy w dziale Polityka