Jerzy Grabowski plut. pchor. "Kmicic" bat. "Ruczaj" kompania "Cegielski" - c.d.
Ledwie opadł wyrwany wybuchem gruz podmurówki i fontanna ziemi, spoglądam na skutki wybuchu i stwierdzam, że mina nie spełniła zadania. Wybuch wprawdzie zniszczył podmurówkę na przestrzeni ok. 3 - 4 m, ale grube żelazne pręty zostały powyginane w taki sposób, że prześwit pozwalał jedynie na przeczołganie się.
W wytworzonej sytuacji, nawet gdyby prześwit był wielokrotnie większy, zmasowany ogień niemieckiej broni maszynowej nie pozwoliłby na wyjście poza ogrodzenie.
W budynku, w którym obecnie mieści się Rada Ministrów, Niemcy ustawili 2 lub 3 ckm-y i długimi seriami omiatają całe swoje przedpole. Ze wszystkich okien widać błyski wystrzałów. Gałęzie i liście ukrywających nas krzewów padają jak deszcz ścinane pociskami. Pręty ogrodzenia dzwonią przeciągle rykoszetami. W napieciu czekamy na celną salwę naszego moździerza. Ta jednak nie następuje. Pociski przenoszą i padają gdzieś w pobliżu gmachu gestapo w Alei Szucha. Ppor. "Sławek" przywołuje mnie i razem udajemy się na górny taras Obserwatorium, aby ustalić miejsce padania naszych granatów.
Niestety, obserwacja jest znacznie utrudniona, bowiem wysokie drzewa rosnące w pobliżu Alej Ujazdowskich zasłaniają niemal całkowicie aleję Szucha, a także plac Na Rozdrożu. Widać jedynie dymy wybuchów, a te wskazują, że pociski padają w Alei Szucha.
Po dokonaniu obserwacji obaj powracamy na swoje stanowiska. Ogień niemiecki nasila się z każdą chwilą. Dochodzą do nas odglosy gwałtownej walki od strony placu Na Rozdrożu i kasyna oficerskiego SS. Z naszej strony trwa tylko sporadyczny ogień z kb. Z budynku przy bramie głównej słyszę krótkie serie z pistoletu maszynowego. To ppor. "Sławek", ulokowany w oknie tego budynku, ostrzeliwuje pozycje niemieckie.
Nagle w pobliżu bramy, poprzez nieustanny jazgot broni maszynowej, słyszę niecierpliwy i przerażony głos: "Dowódca ranny!" Czołgam się w pobliże bramy i tam zastaję już ogniomistrza "Krzeptowskiego", kpr. "Igo" i strzelca "Bonarowicza".
Kpt. "Cegielski" leży pod drzewem z ciężką raną głowy.
Nadchodzi rozkaz ppor. "Jasieńczyka", aby dowódcę przenieść do gmachu głównego Obserwatorium.
Jednocześnie ppor. "Jasieńczyk" wydaje rozkaz wycofania się drużyn zalegających przy ogrodzeniu do miejsca swego dowodzenia. Rozkaz ten przekazuję "Chochołowskiemu" i "Rawiczowi". Wycofujemy się, ubezpieczając się nawzajem i kryjąc w krzakach.
Niebawem docieramy w pobliże stanowiska moździerza. Tu dowiadujemy się, że stan rannego kpt. "Cegielskiego" jest bardzo poważny. Jest nieprzytomny, a z rany w głowie obficie broczy krew. Okazało się, że pocisk ugodził w okolice skroni. Konieczna jest natychmiastowa fachowa pomoc lekarska.
O naszych stratach nie mamy konkretnych danych, ale i te, o których już wiemy, są duże.
Nadchodzi kolejna tragiczna wiadomość. Ppor. "Sławek" jest również ranny w głowę. Niebawem przyprowadzają go chwiejącego się na nogach, z silnie zakrwawioną głową.
W chwili, kiedy sanitariuszka "Danka" przystąpiła do opatrzenia ppor. "Sławka" nadchodzi meldunek, że do naszych pozycji zbliżają się od strony ul. Bagatela dwa czołgi. Słysząc to ppor. "Sławek" wyrywa się usiłującym zatrzymać go chłopcom. Oświadcza, że obejmuje dowództwo kompanii. Na skutek naszych nalegań pozwala wreszcie założyć sobie prowizoryczny opatrunek, po czym powraca na swoje stanowisko.
Zdajemy sobie sprawę, że kontynuowanie natarcia nie ma najmniejszych szans powodzenia, a w przypadku ataku Niemców od strony Łazienek znajdziemy się w sytuacji bez wyjścia. Cały Ogród Botaniczny otoczony jest solidnym wysokim ogrodzeniem i do wycofania się pozostaje jedyna droga... przez bramę do Parku Łazienkowskiego. Ppor. "Sławek" mimo ciężkiej rany głowy jest jednak opanowany. Niebawem powraca i wydaje ppor. "Jasieńczykowi" rozkaz wystrzelania pozostałych granatów z moździerza, zniszczenia go i wycofania kompanii w kierunku Pałacu na Wodzie w Łazienkach.
Moździerz połyka ostatnie granaty. "Godziemba" - celowniczy i "Turzym" - ładowniczy, dwoją się i troją. Otrzymują rozkaz zniszczenia moździerza. Jest zbyt ciężki, aby go zabrać ze sobą, a także bezużyteczny po wystrzelaniu całej amunicji. Żal im zniszczyć tak cenną broń, ale nie ma innej rady. "Godziemba" nie chce pozostawić moździerza w całości mimo zniszczenia przyrządów celowniczych. Oddziela lufę od podstawy i zabiera ją ze sobą, (zatopi ją później w stawie naprzeciw Pałacu na Wodzie).
Mimo nie najlepszego stanu psychicznego żołnierzy po nieudanym natarciu, odwrót odbywa sie składnie. Wycofujemy się tą samą drogą, którą przyszliśmy. Odwrót opóźnia nieco grupa niosąca rannych.
Dopadamy Pałacu na Wodzie. Jak dotychczas nie napotkaliśmy Niemców. Jedynie przy przekraczaniu szerokiej alei, biegnącej od ul. Agrykola w kierunku Belwederu, ostrzelano nas z broni maszynowej. Strzały na szczęście nie były celne.
Tuż za mostkiem wiodącym do tarasu przed Pałacem napotykamy grupę pracownikow pałacowych. Mieszkają oni w budynku dawnej szkoly podchorążych, skąd przed 113 laty Piotr Wysocki zaczynał powstanie listopadowe. Pytamy o Niemców. Mówią, że nie ma ich na terenie parku, a prawdopodobnie wycofali się także z koszar przy ul. Szwoleżerów. Prosimy, aby pomogli naszym rannym przyjmując ich do swoich mieszkań. Wyrażają zgodę. Rannych odwiedza ppor. "Sławek" i kilku chłopców. My przechodzimy do Teatru na Wodzie, gdzie zaczekamy na ich powrót.
Jest godzina 19.15; po przeszło dwugodzinnej walce chwila odpoczynku. Sanitariuszki uzupełniają i poprawiają opatrunki lżej rannym.
Niebawem powraca ppor. "Sławek" z grupą, która odprowadzala rannych. "Sławek" jest krańcowo wyczerpany. Traci przytomność. Mimo opatrunku krew nadal ścieka mu po twarzy. Kładziemy go na ławce, a "Danka" natychmiast zmienia poprzedni opatrunek i aplikuje zastrzyk przeciwtężcowy.
Ppor. "Sławek" po kilku minutach odzyskuje przytomność, każe przywołać ppor. "Jasieńczyka" i zdaje mu dowództwo kompanii.
Wkrótce ppor. "Jasieńczyk" wydaje rozkaz wymarszu. Kierujemy się z powrotem na ul. Parkową do naszych poprzednich kwater.
Kiedy zbliżamy się do mostku po przeciwnej stronie Pałacu na Wodzie, zostajemy ostrzelani silnym ogniem z koszar przy ul. Szwoleżerów. A jednak Niemcy nie wycofali się z tych koszar.
Skokami pojedyńczo przechodzimy mostek i kryjemy się w gęstych krzakach, z których osłaniamy ogniem przeprawę pozostałych kolegów. Niemcy widocznie przekonani są, że mają do czynienia z większym oddziałem i nie decydują się na otwarty atak. To nas uratowało.
Bez strat docieramy wreszcie do ul. Parkowej.
Łazienki i Ogród botaniczny znów są ciche i tylko od strony pl. Unii Lubelskiej i Śródmieścia dochodzą odgłosy gwałtownej walki. Dla nas bój w Ogrodzie Botanicznym i Łazienkach zakończył się.
Lubię ludzi - wierzących, ateistów, prawicę, lewicę i centrum, Niemców, Rosjan i Żydów.Nie lubię, gdy ludzie gardzą ludźmi. Marzy mi się tygodnik "Polityka inaczej".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka