Zbigniew Piasecki kpr. "Czekolada" batalion "Miłosz" kompania "Bradl"
Atak na koszary SA przy ul. Koszykowej 18
Przed wybuchem wojny mieszkaliśmy w miasteczku przygranicznym na Kresach Wschodnich.
W grudniu 1939 roku opuściłem z matką tereny okupowane przez ZSRR, z obawy przed represjami, jakie zaczęto stosować wobec Polaków. Z grupą przyjaciół przekroczyliśmy nielegalnie granicę pod Małkinią i udaliśmy się w kierunku Mińska Mazowieckiego do rodziny, która udzieliła nam schronienia. W 1941 r. zostałem przyjęty do internatu R.G.O. dla sierot rodzin wojskowych, przy ulicy Królewskiej 23. Uczęszczałem do szkoły graficznej na ul. Konwiktorską. Tam poznałem młodzież konspirującą.
Mając 15 lat wstąpiłem do "Szarych Szeregów" - gr. "Zawiszaków". W atmosferze dążeń do niepodległości wyrastałem na przyszłego bojowca - B.S. i żołnierza AK.
Godzina "W" zastała mnie u zbiegu ulic Mokotowskiej i Koszykowej. W bramie na ul. Mokotowskiej stał oddział uzbrojonych chłopców z AK ze Zgrupowania rtm. "Ruczaja".
Nadjechał kryty samochód, z którego wyskoczył wysoki mężczyzna w rogatywce i w butach oficerkach - rozdawał broń i zachęcał do walki.
Był to por. "Long". Z kolegą podeszliśmy do samochodu, otrzymaliśmy pistolety i dołączyliśmy do oddziału.
Tak stałem się żołnierzem 139 plut. w Zgrupowaniu rtm. "Ruczaja". Nadszedł czas - por. "Long" strzelił z pistoletu i dał znak do ataku na koszary SA przy ul. koszykowej 18 (dawne Poselstwo Czechosłowackie).
Atak nasz zakończył się wielkim sukcesem. Niemcy po walce uciekli ponosząc straty, natomiast około 70 żołnierzy z Armii gen. Własowa poddało się oddając nam swoją broń. Jeńców umieszczono w dużym sklepie Meinla zniszczonym przez pocisk czołgowy. Zdobycie koszar był to wielki triumf i radość, a jednocześnie smutek z powodu poniesionych strat - zabitych i rannych kolegów - wśród których był ciężko ranny por. "Long".
Zbliżała się noc, z rozkazu d-cy plut. zająłem stanowisko na I piętrze, w oknie z widokiem na Al. Róż. Po ucieczce Niemców wydawało się, że panował względny spokój.
Odgłosy strzałów słychać było w całej dzielnicy.
Nadeszła północ - siedząc na krześle, za ścianą przy oknie, obserwowałem ulicę i bramy po przeciwnej stronie.
Gdzieś w pobliżu palił się dom, płomienie oświetlały ulicę, dym gryzł w oczy. Chwilami słychać było głosy niemieckich żołnierzy i ich komendy. Ogarnął mnie strach: wydało mi się, że pozostałem sam, a koledzy zapomnieli o moim istnieniu i odeszli. Nie wiedziałem, co z sobą począć, byłem całkowicie bezradny. Niemcy podchodzili coraz bliżej, dostrzegłem sylwetkę w bramie.
Byłem skupiony, wewnętrznie spięty i czekałem na rozstrzygnięcie. Raptem rozpoczęła się kanonada salw z naszych stanowisk. Odetchnąłem, powracałem do względnego spokoju.
To nasi strzelają - nie jestem sam. Zacząłem strzelać do bramy, gdzie było słychać odgłosy rozmów. Niemcy o świcie próbują atakować, ostrzeliwują z czołgów gmach Poselstwa, za czołgami ukrywają sie piechurzy.
Wycofujemy się, podpalając część budynku i podążamy w kierunku ul. Mokotowskiej prowadząc wziętych do niewoli jeńców.
Pod obstrzałem przeskakujemy ulicę, bez żadnych strat. Dotarliśmy do ul. Kruczej, gdzie mieścił się sztab płk. "Radwana".
Jeńców przekazano do obozu jeńców, a my zmęczeni legliśmy na podłodze dużego holu, próbując zasnąć. Okolo godz. 14.00 Dowództwo przydzieliło mnie i pięciu kolegów do oddziału por. "Bradla" w rejonie pl. Trzech Krzyży.
Lubię ludzi - wierzących, ateistów, prawicę, lewicę i centrum, Niemców, Rosjan i Żydów.Nie lubię, gdy ludzie gardzą ludźmi. Marzy mi się tygodnik "Polityka inaczej".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości