Z książki "Na kompletach i na barykadach"
Od razu skierowano mnie na nocną służbę, razem z nieznaną mi dziewczyną w moim wieku (chyba o pseudonimie "Rita")*. Ucieszyłam się, że nie jestem sama; we dwie będzie raźniej. Dziewczyna z pewnością zna teren, orientuje się w rozmieszczeniu stanowisk, wprowadzi mnie praktycznie w obowiązki sanitariuszki pierwszej linii. siedzimy w stróżówce jednego z domów przy ul. Wiejskiej. Obie mamy torby sanitarne i latarki. Jest cicho, ciemno, chce się spać. Chyba się zdrzemnęłam. Przebudzenie jest straszne. Niemcy strzelają z granatnika, nie wiem - czy w budynek czy też w podwórko - dookoła lecą szyby. Wśród wybuchów i brzęku szyb rozlegają się krzyki:
- Sanitariuszka! Sanitariuszka!
Wołam do dziewczyny:
- Są ranni, chodźmy!
Nie odpowiada. Zapalam latarkę i widzę, że obiema rękami ścisnęła głowę i ma przerażenie w oczach. Potrząsam nią - nie reaguje.
- Opanuj się, prowadź mnie, nie wiem, gdzie szukać rannych!
Widzę, że na dziewczynę nie ma co liczyć. Boję się lecącego z góry szkła, ale przecież jestem tu po to, aby nieść pomoc rannym. Wychodzę ze stróżówki w ciemność i huk. Początkowo nic nie widzę, po paru sekundach oczy przyzwyczajają się do ciemności. Dostrzegam wejście do klatki schodowej oficyny. Muszę przebiec kilkanaście metrów. Ciągle lecą szyby.
- Boże, jeśli muszę zginąć, to trudno, ale nie daj, żeby szkło pocięło i zeszpeciło mi twarz!
Biegnę, wpadam do wejścia, nic mi się nie stało! Odszukuję pierwszego z rannych w piwnicznym korytarzu, usiłuję udzielić mu pomocy. Bardzo marnie mi to idzie, nigdy przecież tego nie robiłam, moje przeszkolenie było całkowicie teoretyczne. Dostęp do rannego w wąskim, piwnicznym korytarzu jest trudny, moje niezręczne próby usztywnienia połamanego uda sprawiają mu straszny ból. Jest mi bardzo przykro.
Nagle pojawia się dziwczyna starsza ode mnie i, jak od razu widać, dużo lepiej zorientowana. Robi choremu zastrzyk znieczulający i dopiero wtedy przystępuje do unieruchomienia uda. Odnajdujemy jeszcze dwóch rannych i wspólnie zajmujemy się nimi. Dziewczyna imponuje mi opanowaniem i fachowością, jej spokój udziela mi się, przy niej pracuję o wiele zręczniej. Jak się później okazało była to "Marta", sanitariuszka kompanii "Bradla", studentka tajnej medycyny.
Tej nocy przeszłam swój "chrzest bojowy".
Rano spotykam Marylę Gogolewską "Poprad" i Hankę "Uborć" (koleżanki z konspiracji), cieszę się, że też je tutaj skierowano. Poznaję pozostałe sanitariuszki: patrolową Celinę, Hanię "Słucz" i Izę "Kamienną" oraz łączniczki: "Jasną", "Niebieską" i najmłodszą szesnastoletnią "Marylkę". Chwilowo jest z nami "Dźwina", ale ma zamiar przedostać się na Czerniaków.
Los zrządził, że znalazłam się w bliskim sąsiedztwie gmachu mojej szkoły. Nasza kwatera mieści się w Al. Ujazdowskich 28 na pierwszym piętrze, na parterze znajduje się szpitalik przyfrontowy, gdzie leżą lekko ranni. Aleje są ostrzeliwane przez Niemców z rejonu ulicy Chopina, po ulicy nie można chodzić. Z budynku do budynku przedostajemy się korytarzami piwnicznymi. W murach domów są powybijane otwory, dzięki czemu powstał cały labirynt podziemnych przejść. W niektórych otworach znajdują się rury kanalizacyjne, co utrudnia przechodzenie a tym bardziej przenoszenie rannych. Trafić można łatwo, bo na ścianach są strzałki wskazujące kierunek ruchu. Na drugą stronę Alej można przechodzić wyłącznie tuż przy barykadzie, która stanowi przedłużenie ulicy Wilczej. Barykada jest niska, ma około 120 cm wysokości.
Dom Al.Ujazdowskie 28 sąsiaduje bezpośrednio z budynkiem Wiejska 11, bronionym przez żołnierzy naszego plutonu. Po drugiej stronie ul. Wiejskiej na rogu Senackiej w wielkim gmachu Izby Przemysłowo-Handlowej umocnieni są Niemcy, dzieli nas tylko wąski pas ulicy.
Moje życie wchodzi w ustalone dla patrolu tryby: na zmianę z koleżankami pełnię dyżury obok stanowisk strzeleckich przy ul. Wiejskiej, pomagam doktorowi "Żmii" przy robieniu opatrunków i dogladam rannych w naszym prowizorycznym szpitaliku przyfrontowym, ciężko rannych odnoszę do najbliższych szpitali powstańczych, mieszczących się przy ul. Mokotowskiej**. Na służbie jestem 18 godzin w ciągu doby - mam wolne 3 godziny w ciągu dnia i 3 godziny w nocy. Praca jest bardzo ciężka, snu mało, odżywianie skąpe.
Szczególnie uciążliwy jest transport ciężko rannych. Przenosimy ich we dwie z Hanią, Marylą Gogolewską lub Izą na noszach przez piwniczne korytarze. Nosze z rannymi nie przechodzą przez otwory w murach, rannego trzeba za każdym razem zdejmować z noszy i przeciągać na kocu przez otwór. Dla rannego - tortura, dla nas - udręka. Znoszenie i wnoszenie po stromych piwnicznych schodach jest również ogromnie trudne. Żeby ranny się nie zsunął, jedna z niosących musi podnosić nosze na wyciągniętych do góry rękach - ręce drżą od maksymalnego wysiłku. Ostatni odcinek drogi jest już łatwiejszy, ale za to długi; wzdłuż barykady niesiemy w pozycji schylonej, potem możemy się wyprostować, trzeba jeszcze przebyć mały odcinek Wilczej i krótszy lub dłuższy odcinek Mokotowskiej. Najbliżej mamy do szpitali pod numerami 55 i 46, dlatego najczęściej zostawiamy tam rannych. Jeśli jednak nie ma miejsca - musimy nieść dalej pod nr 45, 41 a nawet całkiem daleko pod numer 29.
Praca w szpitaliku jest dużo lżejsza, ale ma też swoje złe strony; obcujemy tu ciagle z ludźmi cierpiącymi, co robi na nas bardzo przygnebiajace wrażenie. Jeden z żołnierzy silnie poparzył rękę, strzelając z miotacza ognia. Krzyczy głośno przy opatrunkach. Jest mi go ogromnie żal; denerwuję się, że sprawiam mu ból.
Najłatwiejsze są dyżury na Wiejskiej. Właściwie są to godziny odpoczynku, jeśli nie ma strzelaniny. W ciągu dnia o grożącym niebezpieczeństwie nie myśli się wcale, (czasem trochę strachu odczuwa się w nocy w ciemnościach). z bramy domu nr 9 widać ulice Frascati. Nikt po niej nie chodzi, po jezdni skacze królik. Chociaż chętnie zjadłoby się pieczeń z królika, nikt do niego nie strzela, ani my, ani Niemcy. Kilka tygodni temu, w dniu mego egzaminu maturalnego, Janusz zrobił mi tu pamiątkowe zdjęcia - teraz tylko królik może się bezpiecznie poruszać.
Żeby zobaczyć, co się dzieje na Wiejskiej, wystawiamy przez okienko w bramie kij z umocowanym na końcu lusterkiem. W lusterku widać, że ulica jest zupełnie pusta. Zbyt długo obserwować nie można, bo Niemcy strzelają do lusterka. Naszym chłopcom nie wolno odpowiadać strzałami, bo mamy mało amunicji. Otwieranie ognia jest dozwolone tylko w wyjątkowych wypadkach i w razie osobistego zagrożenia. W krytycznej sytuacji należy wzywać na pomoc znacznie lepiej uzbrojony odwód, ktory czeka w stałym pogotowiu w miejscu naszego zakwaterowania.
Cdn.
Lubię ludzi - wierzących, ateistów, prawicę, lewicę i centrum, Niemców, Rosjan i Żydów.Nie lubię, gdy ludzie gardzą ludźmi. Marzy mi się tygodnik "Polityka inaczej".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości