Z książki "Na kompletach i na barykadach"
"Pingwin" stoi z karabinem tuż przy bramie, a ja siedzę na noszach o parę metrów od niego.Kiedy się tak siedzi bezczynnie, trudno nie myśleć. Niedobrze jest mieć czas na myślenie... Podobno Niemcy zajęli Wolę i Ochotę, wymordowali nie tylko rannych, powstańców ale i ludność cywilną. Jaki los spotkał naszych krewnych zamieszkałych przy ul. Młynarskiej i Filtrowej?
Wolę atakowały oddziały pancerne: policjanci Reinefartha i kryminaliści Dirlewangera. Ich natarcia miały na celu utorowanie drogi do Wisły i odcięcie Starego Miasta od Żoliborza. Zajęte domy palili, ludność mordowali chcąc zastraszyć powstańców i spowodować zaniechanie walki. wymordowali około 40 000 ludzi. Taki właśnie los spotkał babcię Marię Koczalską, która miała dom i duży ogród przy ul. Młynarskiej.
Broniły woli słabo uzbrojone oddziały III obwodu AK pod komendą mjr Jana Tarnowskiego "Waligóry" (stryjecznego brata mojej mamusi) oraz bataliony harcerskie. W batalionie "Zośka" było kilku kolegów Janusza i kilka moich koleżanek. Powstańcy ponosili bardzo ciężkie straty. Wśród wielkiej liczby poległych znalazła się Hania Zakrzewska z mojej klasy i Krzyś Kamiński z klasy Janusza. W dniu ósmego sierpnia został ciężko ranny dowódca obwodu, mjr "Waligóra", a w dniu jedenastego sierpnia - dowódca batalionów harcerskich.
Po zażartej walce powstańcy wycofali się z Woli na Stare Miasto. Podczas walk na ul. Stawki zginął staś Tryfan (król migdałowy...), jeden z najmłodszych maturzystów od Batorego.
Na Ochotę nacierała kolaboracyjna brygada RONA pod dowództwem Kamińskiego; atakujący mieli za zadanie przebić arterię przelotową w kierunku Mostu Poniatowskiego. Dwa słabe oddziały powstańcze stawiały bohaterski opór aż do jedenastego sierpnia; wówczas jeden z oddziałów przebił się do partyzantów w Lasach Chojnowskich, a drugi wycofał się kanałami do Śródmieścia, ciężko ranny dowódca utonął w kanale. Pijani renegaci Kamińskiego rabowali, gwałcili i mordowali mieszkańców Ochoty, a domy podpalali. Wśród zamordowanych byli moi krewni: babcia Apoznańska, ciocia Jadwiga Gumowska, śliczna Hania Gumowska i wujek Mirosław Szmelcer. cudem ocalała Krysia Ciurkiewicz, moja koleżanka z maturalnego kompletu, która brała udział w walkach na Ochocie jako sanitariuszka. Została wywieziona do Oświęcimia, a potem przewieziona do Flossenburga, gdzie doczekała oswobodzenia.
*
Tak bym chciała wpaść na chwilę do rodziców i do Janusza! Jak dostanę zezwolenie - zaraz ich odwiedzę, to przecież tak blisko! Tymczasem piszę list do Janusza (siedząc na noszach) - może ktoś doręczy przy okazji?
"Pingwin" mnie pyta, czy umiem strzelać? Nie, nie umiem i nie będę się tego uczyć. Nie chcę strzelać do ludzi.
Zjadłabym coś smacznego, marzę o kawałku chleba z szynką. "Pingwin" widocznie też jest głodny, bo mówi o jajecznicy na boczku.
Najlepszym lekarstwem na głód jest praca; kiedy opatruję rannych, to nie myślę o jedzeniu. Dziesiątego i jedenastego sierpnia jest dużo rannych na skutek ataku goliatów na Wiejskiej i gwałtownego ostrzelania naszej placówki przez Niemców z Izby Przemysłowo-Handlowej. Chłopcy odparli natarcie, mimo że są bardzo słabo uzbrojeni. Nasz "bastion obronny" - budynek przy ul. Wiejskiej 11 - przedstawia niewielką siłę ogniową: ok. 10 karabinów, 2-3 pistolety maszynowe, kilkanaście rewolwerów różnych typów i kalibrów, kilkadziesiąt granatów różnego rodzaju, 2 skrzynki butelek samozapalnych oraz butelki z benzyną i knotami, które trzeba zapalać zapałkami. Por. "Ziuk" ma jeszcze do dyspozycji dość dobrze uzbrojony odwód.*
Jedenastego sierpnia dołaczył kpt. "Tur" z miotaczem ognia.
Pod kierunkiem doktora "Żmii" zdobywam praktyczne umiejętności konieczne dla sanitariuszki, potrafię już samodzielnie robić opatrunki w prostych przypadkach. Lekko rannych nie zatrzymujemy w szpitalu, nie ma tu tylu łóżek. Wracają na kwatery i przychodzą na zmiany opatrunków. "Stanley", pierwszy ranny, który przyszedł do zdrowia w naszym szpitaliku, nauczył mnie słów piosenki pt. "Serce w plecaku".
Niektórzy żołnierze mają trudności z budzeniem się w nocy na zmianę warty. Jeden z nich, szczególny spioch, martwi się, że nie wstanie o wyznaczonej godzinie. Mam akurat nocny dyżur w szpitaliku, więc prosi o obudzenie go. Pokazuje mi, gdzie śpi, żebym po ciemku nie pomyliła posłania; światła nie wolno zapalać. O oznaczonej porze wchodzę do sypialni chłopców, odszukuje chłopaka, pochylam się nad nim, żeby nie budzić pozostałych:
- Kolego, czas wstawać.
Śpi smacznie dalej.
- Kolego, zmiana warty.
Ani drgnie. Co tu robić? Będzie miał przykrości, jeśli "Ziuk" zrobi obchód stanowisk i zauważy jego nieobecność. Zaczynam szarpać śpiącego za ramię.
- Proszę wstawać, już bardzo późno!
Chłopak się budzi, chwyta mnie mocno za rękę i ciągnie do siebie.
- Co koledze do głowy strzeliło? Proszę mnie natychmiast puścić! Więcej nie będę kolegi budziła.
- Przepraszam siostrę, byłem zaspany.
Przy najbliższym spotkaniu unikał mego wzroku.Nie wspomniałam o jego zachowaniu nikomu. Po co go ośmieszać? Opamiętał się przecież od razu i przeprosił.
Został ranny nasz dowódca "Ziuk" i jego łączniczka "Warka". Usunięto im odłamki w szpitalu na Mokotowskiej i nazajutrz powrócili do oddziału. Podpierając się laską "Ziuk" znowu obchodzi stanowiska.
W nocy zostałam gwałtownie obudzona; na pół przytomna siadłam na łóżku.
- Co się stało?
- Wstawaj, jest dużo rannych cywilów.
- Gdzie?
- W budynkach Al. Ujazdowskie 30 i 32.
- Zaraz tam będę.
Łączniczka odchodzi. W ciemnościach z trudem znajduję ubranie. Zabieram nosze i ide szukac rannych. W jednej z piwnic znajduję zakrwawionego staruszka w otoczeniu wystraszonej rodziny. Po obejrzeniu ran zwracam sie do kobiety:
- Czy to pani ojciec?
- Tak.
- Uważam, że go trzeba odnieść do szpitala. Jestem sama, musi mi ktoś pomóc. Czy pani pójdzie ze mną?
Zgłasza się chłopak wyglądający na piętnaście lat.
- Ja z panią zaniosę dziadka.
Kobieta protestuje stanowczym głosem:
- Nigdzie nie bedziesz chodził, to pani obowiązek.
Jestem oburzona.
- Bardzo się pani dziwię. Albo syn idzie ze mną, albo odchodze i na pani sumienie spadną konsekwencje.
- Mamo, pozwól, ja zaraz wrócę!
- Proszę panią, to mój jedyny syn. Kiedy on wróci?
- Za pół godziny będzie z powrotem. Proszę się nie martwić, odeślę go do pani natychmiast po odtransportowaniu rannego, nie bedę go zatrzymywała.
Chłopak dzielnie dźwiga ze mną nosze, a ranny dziadek usiłuje wytłumaczyć postawę swej córki.
Tej nocy transportuje do szpitala aż trzech rannych. Wędruję piwnicznymi korytarzami, schodami, w górę, w dół, przez podwórka, pod barykadą, przez ulice zasypane gruzem. Plecy bolą, dłonie drżą, palce sztywnieją. Już nie mogę! Dobrze, że nie ma więcej rannych, bo siły odmawiają mi posłuszeństwa. Mam trudności z jedzeniem śniadania - zdretwiałe palce nie są w stanie utrzymać łyżki. Na szczęście przypada na mnie służba na Wiejskiej na stanowisku obserwacyjno-ogniowym. Po nieprzespanej nocy siedzę na noszach obok mającego dziś słuzbę "Desanta" i drzemię. Jest mi najzupełniej obojetne, ze Niemcy mogą w każdej chwili otworzyć do nas ogień. Gdy zacznie się strzelanina, to przecież się obudzę. Teraz najważniejszy jest wypoczynek. Jeśli trochę nie odpocznę, nie będzie ze mnie żadnego pożytku.
Cdn.
Lubię ludzi - wierzących, ateistów, prawicę, lewicę i centrum, Niemców, Rosjan i Żydów.Nie lubię, gdy ludzie gardzą ludźmi. Marzy mi się tygodnik "Polityka inaczej".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości