Z książki "Na kompletach i na barykadach"
Drugiego września ma miejsce wielki nalot stukasów na rejon placu Trzech Krzyży. Zbombardowany zostaje kościół św. Aleksandra oraz kino "Napoleon". Legł w gruzach front i jedno skrzydło mojego gimnazjum, stając się wspólną mogiłą dla wielu chłopców i dziewcząt z plutonu szturmowego, pozostającego w bezpośredniej dyspozycji ppłk "Sławbora". Pod gruzami gmachu Królowej Jadwigi zginął dowódca plutonu, podporucznik "Leszek", podporucznik "Janusz", podchorąży "Rower", strzelec "Irys" i inni oraz kilka sanitariuszek. Przyszli z Czerniakowa dziesiątego sierpnia i tu ich dosięgła śmierć.
Nasza patrolowa, Celina, wyskakuje w Aleje, chcąc spieszyć z pomocą zasypanym i ginie od serii z ulicy Chopina. Ciał zasypanych nie można wydobyć z gruzów.
Prawie równocześnie z Celiną ginie "Marta", usiłując wyciągnąć rannego z ulicy Prusa, gdzie leżał pod ostrzałem. Dosięga ją jedna z ostatnich kul wystrzelonych przez niemiecką załogę gmachu YMCA przed samym zdobyciem go przez oddziały "Redy" i "Bradla". "Marta" miała 20 lat, na dwa dni przed Powstaniem wyszła za mąż. Mąż jej walczy na Mokotowie i nie wie, że jego młodziutkiej żony już nie ma wśród żywych.
Ciała obydwu sanitariuszek leżą obok siebie na noszach, ustawionych na podłodze w wielkiej sali teatralnej mojego gimnazjum. Klęczymy przy nich i płaczemy. Takie młode, odważne, ładne - jak się pogodzić z ich śmiercią?
Zostają pochowane na prowizorycznym cmentarzu naszej kompanii w podwórku domu Al. Ujazdowskie 26.*
Drugi wrzesień jest dla nas, dziewcząt, dniem żałoby, ale dla całego batalionu jest dniem triumfu. Po tylu natarciach, po tylu krwawych stratach potężny gmach YMCA przeszedł w nasze ręce. Jedna z bomb niemieckich wybuchła przed gmachem, niszcząc umocnienia przy wejściach i w oknach. Daje to sygnał do natarcia wszystkich oddziałów zlokalizowanych w pobliżu.
Najbliżej znajdują się chłopcy z plutonów "Bończy" i "Truka". Nie zwracając uwagi na trwający jeszcze nalot, nie czekając na rozkaz ataku, nie sprawdzając nawet, czy ktoś biegnie za nim, "Władek" przebiega kilkadziesiąt metrów. Sam jeden znajduje się obok drzwi, które są zabarykadowane od wewnątrz. Słyszy nerwowe rozmowy Niemców i bieganinę. Zza framugi drzwi ostrzeliwuje okna, wzywa załogę do poddania się, grozi wysadzeniem gmachu w powietrze. Niemcy usiłują dosięgnąć go strzałami z broni maszynowej, ponieważ to się nie udaje - wyrzucają granaty zaczepne. Eksplodują za daleko, ale następne mogą okazać się groźne. "Władek" podejmuje decyzję - skacze do leja po bombie, a potem po wystającej spod odbitego tynku jakiejś instalacji dosięga okna i dostaje się do pokoju. Przez uchylone drzwi widzi, że Niemcy biegają i dźwigają tobołki. Strzela do nich kilkatrotnie, oni do niego również, ale niecelnie. Cofa się do okna i przywołuje kolegów. "Czekolada" podaje mu dwa granaty, które "Władek" przez drzwi wrzuca do holu. Do pokoju wskakuja przez okno: "Goryl", "Wirski", "Kuba", "Brzoza" i inni. Razem z "Władkiem" biegną w kierunku, w którym uciekali Niemcy.
"Wirski" biegnie pustym korytarzem, wpada do łazienki wprost na Ukraińca. "Wirski" ma przy sobie butelką samozapalającą. Wywiązuje się walka, na walczących zapala się odzież. Obaj stają w płomieniach. Potworny ból palącej się skóry! Ale już ręce kolegów tłumią ogień, zdzierają panterkę. Straszliwy ból poparzonego ciała nie ustępuje. Chciałoby się jęczeć, krzyczeć, wyć, ale ambicja szesnastu lat nie pozwala na to. Jest już sanitariuszka "Leśniczanka" - skąd się tu wzięła?
"Leśniczanka" usłyszała krzyk:
- Nasi są w YMCA!
Pobiegła na plac przedsiębiorstwa budowlanego, żeby być jak najbliżej. W każdej chwili może byc przecież potrzebna. Po chwili rozlega się wołanie "Brzozy":
- Sanitariuszka!
Dziewczyna skacze do leja po bombie i przez okno wpada do YMCA. Zastaje "Wirskiego" i Ukraińca już ugaszonych. W torbie sanitarnej nie ma żadnych środków przeciwko oparzeniom. Biegnie szukać apteczki. Znajduje lekarstwa, wśród nich maść. Próbuje smarować poparzone ręce, podbródek, szyję i piersi "Wirskiego". Żal jej chłopaka. Pyta:
- Leszku, czy bardzo cierpisz?
"Wirski" ma mocno zaciśnięte zęby, nie odpowiada, nie jęczy nawet. Jeszcze silniej jest poparzony Ukrainiec, trudno na niego patrzeć. "Leśniczanka" decyduje się biec po taninę do swojej kwatery na ulicę Wiejską. Biegnie szybko, nie dostrzega, że do niej strzelają. Słyszy krzyk Zbyszka:
- Krystyna, padnij!
Pada i przyczaja się za jakąś beczką; jest częściowo osłonięta. Po chwili "Zbyszek" woła:
- Teraz biegnij!
Podrywa się, przebiega kilka metrów i wydostaje sie z pola ostrzału. Wpada na kwaterę, chwyta słój z taniną i biegnie z powrotem. Dostrzega nieznajomą sanitariuszkę - może z kompanii "Redy" - prowadzącą "Wirskiego" przez gruzy. Jest już obandażowany i okryty strzępami popalonej panterki. Idą do szpitala na Mokotowską.
Gdy bomba pada obok YMCA, żołnierze kompanii "Redy" są dalej niż chłopcy "Bradla". Część plutonu "Kłosa" znajduje się przy ul. Książęcej 7. Natychmiast biegną w kierunku YMCA. Najpierw muszą się przedostać przez parkan i przez ogrody Instytutu Głuchoniemych, potem trzeba sforsować pustą przestrzeń znajdującą się pod ostrzałem.
Część plutonu "Kilofa" siada właśnie do obiadu na swej kwaterze przy ul. Książęcej 21, gdy wpada łączniczka z krzykiem:
- Niemcy bombardują YMCĘ!
Kpt. "Reda" daje rozkaz atakowania. Ppor. "Kilof" rozdaje broń z magazynu. Wraz z innymi idą do ataku głuchoniemi z plutonu "Mundka". Biegną pod kule, których świstu nie mogą słyszeć...
Załoga niemiecka kieruje na nacierających ogień zaporowy z rkm i pm. Ginie dowódca plutonu "Kilof", ginie pchor. "Leszek" z plutonu "Kłosa". Jest wielu rannych, wśród nich dowódca kompanii kpt. "Reda" i kapral "Jemioł". To wzmaga jeszcze zaciętość atakujących. Dopaść nareszcie do tego wrogiego gniazda, które od pięciu tygodni razi ogniem! Teraz albo nigdy!
Łącznikiem pomiędzy atakującymi i pozostającymi na placówce w szpitalu św. Łazarza jest przez cały czas 13-letni "Ziuk" z plutonu "Kłosa".**
Ogień zaporowy z YMCA ustaje, widocznie załoga rezygnuje z walki, ale daje świetlny sygnał rakietowy swoim. Na ten znak załoga Sejmu skierowuje na powstańców ogień osłonowy. Atakujący zalegają, lecz co chwila podrywają się grupki. Natarcie trwa nieprzerwanie. Oddane z jednego "piata" strzały robią wyłom w murze YMCA. W dwadzieścia, może dwadzieścia pięć minut od rozpoczęcia ataku żołnierze kompanii "Redy" wpdają do budynku przez okna parteru i przez wyłom w murze.
Rozbiegają się po wielkim gmachu w poszukiwaniu Niemców.Słychać okrzyki powstańców:
- Haende hoch!
Jakże często w ciągu długich pięciu lat okupacji słyszeli te nienawistne słowa - teraz nareszcie mogą je skierować do Niemców! Uwalniają kilku Polaków znajdujących się w gmachu. Biorą jeńców, wśród nich dowódcę - zatrzymała go strzelec "Dzidka". "Jemioł" biegnie galeryjką nad basenem, widzi Niemca, rzuca butelkę z benzyną. Na Niemcu zapala się mundur. Nadbiegająca strzelec "Kaja" z koleżanką- sanitariuszką tłumią ogień i opatrują Niemca. Zostaje odniesiony do szpitala.
Niemiecka załoga YMCA, ścigana ogniem powstańczym, ucieka poprzez ruiny Ambasady Francuskiej na teren Sejmu.
W powstańczym "Biuletynie Informacyjnym" ukazuje się krótki artykuł pt.: "Gmach YMCA w naszych rękach". Dziennikarz kwituje wspaniały atak oddziałów naszego batalionu, smierć "Kilofa", "Leszka", "Marty", krew wielu rannych, szaleńczą odwagę "Władka" i mękę "Wirskiego" paroma suchymi zdaniami. Walczymy i giniemy bezimiennie.
Lubię ludzi - wierzących, ateistów, prawicę, lewicę i centrum, Niemców, Rosjan i Żydów.Nie lubię, gdy ludzie gardzą ludźmi. Marzy mi się tygodnik "Polityka inaczej".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości