Trzy opowieści o żydowskiej tematyce, które gdzieś już kiedyś przytoczyłem, a teraz zebrałem razem.
Opowieść pierwsza - synagoga w Tykocinie
Wakacje spędzamy różnie. Od kilku lat objeżdżamy Polskę dookoła. Kilka lat temu wypadło Podlasie. W poniedziałek dotarliśmy do Tykocina w którym znajduje się chyba największa zachowana synagoga w Polsce. Muzea w poniedziałki w Polsce zwykle są nieczynne. Pukamy do zamkniętych drzwi synagogi, czy można by ją jednak zwiedzić. Drzwi uchyla jakiś mężczyzna i że to poniedziałek, muzeum nieczynne, poza tym oczekują na oficjalną delegację i zwiedzać nie można, to że przyjechaliśmy z daleka nie przekonało…
Pod synagogą stoi radiowóz + oficjalna delegacja, oho, nie dajemy za wygraną, czekamy w pobliżu wejścia. Jeszcze dwie pary studentów z Poznania wraz z nami. Po kilkunastu minutach podjeżdżają autobusy w dużej liczbie. Z autobusów wysypują się izraelscy żołnierze różnych formacji, wszyscy w mundurach. Świetnie zorganizowani, szybko podzielili się na kilka grup, każda miała swojego przewodnika, tłumacza, rozdzielają się i zwiedzają różne miejsca Tykocina związane z historią Żydów.
Podchodzimy do grupy wchodzącej do synagogi i pytamy, czy moglibyśmy zwiedzić ją razem z nimi. Tłumacz tłumaczy na hebrajski, zwierzchnik grupy miło odpowiada, że oczywiście, że to nasze wspólne dziedzictwo, że jesteśmy w domu, czy coś w tym stylu. Wchodzimy bez problemu do środka.
Były też jakieś panie z Białegostoku, chyba z uczelni, a najciekawsza była jeszcze jedna kobieta. Przyjechała z żołnierzami, mówiła nieźle po Polsku, opowiadała, że przed wojną, jako dziewczyna mieszkała w Białymstoku, lub okolicy, a w czasie wojny trafiła do obozu koncentracyjnego. Przedstawiała się jako poetka, lub pisarka, nazywała się Miriam Yahav. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że jakiś czas później widziałem ją ponownie - ale w telewizji. Była to uroczystość 60 rocznicy wyzwolenia KL Auschwitz. Uczestniczył w niej ówczesny prezydent Polski Aleksander Kwaśniewski, prezydent Izraela Moshe Katsav i prezydent Rosji Władimir Putin. W pewnym momencie na mównicę weszła niezapowiedziana kobieta i wygłosiła mowę, nie było to przewidziane, ani przygotowane - weszła na mównicę samowolnie, i była to właśnie Miriam Yahav.
Opowieść druga - grób cadyka Elimelecha
Byliśmy całą rodziną na wycieczce w Łańcucie. Pod koniec zwiedzania powozowowni pani przewodnik wspomniała o możliwości zwiedzenia synagogi, która znajduje się tuż za murami pałacowego ogrodu. Synagoga ta jest w gestii muzeum i wysiłkiem muzeum została odrestaurowana. Zresztą wzniesiona została na koszt właścicieli łańcuckiego pałacu. Przewodniczka wspomina o izraelskich (czy może żydowskich) wycieczkach, które przyjeżdżają do Łańcuta, zwiedzają synagogę, lecz do pałacu nigdy nie wchodzą. Wspomina też o cmentarzu żydowskim w Leżajsku, który jest położony dość blisko Łańcuta, a na którym znajduje się grób cadyka Elimelecha, miejsce pielgrzymek chasydów z całego świata. Pani przewodnik podaje adres kobiety, która opiekuje się grobem cadyka, a mieszka w pobliżu cmentarza i którą można poprosić o klucze.
Jedziemy do Leżajska. Podjeżdżamy pod bramę cmentarza. Dzieci zmęczone przysypiają w samochodzie. Z żoną podchodzimy do zamkniętej bramy, zerkamy na cmentarz i na cmentarny budynek w którym znajduje się grób cadyka. Stoimy krótką chwilę, zastanawiamy się, czy szukać kluczy, czy wracać do samochodu.
Nagle pod cmentarz podjeżdża osobowy samochód. Combi na warszawskich numerach. Z samochodu wysiada mężczyzna, w środku pozostaje jakieś dziecko. Mężczyzna podchodzi do nas, lustruje nas wzrokiem (a ja na wakacjach czasem się nie golę i wówczas z wyglądu przypominam nieco naszych starszych braci w wierze, choć nie na chasydów J). Pyta po polsku, czy czytam po hebrajsku – na murze wisi informacja, po hebrajsku, zapewne z informacją o kluczach. Odpowiadam, że nie, i że szkoda, że nie ma informacji po polsku. Mężczyzna uśmiecha się i informuje nas gdzie mieszka kobieta opiekująca się cmentarzem, wskazuje kierunek. Wsiada do samochodu i odjeżdża.
Chciał nie chciał idziemy uliczką rodem z XIX wieku do domu w którym mieszka kobieta opiekująca się cmentarzem. Po drodze dopytujemy miejscowych, patrzą na nas spod oka, chyba nie lubią tej kobiety, pytają, czy mamy dużo pieniędzy (w domyśle trzeba za to zapłacić). Wchodzimy do kamienicy w której mieszka ta kobieta, prosi, żeby chwilę zaczekać, krząta się przy jakichś pracach domowych. Obserwuje nas dyskretnie, pyta, czy jesteśmy z daleka (mój wygląd pewnie też wzbudził jej niepewność). Odpowiadam, że nie, że z bliska – samochód miałem na niewarszawskich numerach. Narzeka na ilość pracy, że coś się spaliło od pozostawionych przez chasydów świec (chasydzi palą świece i zostawiają mnóstwo różnych karteczek z intencjami, które wkładają do specjalnego metalowego pojemnika, ale też rozkładają wszędzie gdzie tylko można, o wypadek więc nietrudno). Spaliły się jakieś drobne elementy wyposażenia, cała reszta nie uległa zniszczeniu, ale były ślady ognia i zapach spalenizny. Prowadzi nas na cmentarz. Otwiera budynek, opowiada o pielgrzymkach chasydów. Wychodząc próbujemy dać jej parę złoty za fatygę. Stanowczo odmawia. Wsiadamy do samochodu, odjeżdżamy. Chwilami miałem wrażenie, że kobieta wzięła nas za jakąś tajną inspekcję :).
Kim był tajemniczy mężczyzna samochodzie na warszawskich numerach? Tego chyba nigdy się nie dowiem…
Opowieść trzecia - warszawskie liceum
Moja znajoma jest dyrektorką warszawskiego liceum. Jakiś czas temu liceum nawiązało współpracę z izraelską młodzieżą. Opowiadała, jaki przeżyła szok, gdy w odwiedziny przyjechała grupa izraelskich licealistów. Na pierwszym spotkaniu z polską młodzieżą ciekawą zagranicznych gości padło z ich strony pytanie, czy czują się odpowiedzialni za holokaust. Szok polskiej młodzieży był spory… Tak więc edukacja jest potrzebna po obu stronach.
Niezośna lekkość wolności słowa rezerwowa: http://www.wolnoscslowa.blogspot.com/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura