Niewiniątko inkwizycyjne z Nazaretu rodem. Jeszcze z Nazaretu rodem. Jeszcze nie z piekła rodem. Urodziłem się w kraju katolików. A to oznaczało, że będę omotany przez idola katolików, czyli Jezusa. Byłem bardzo średnio omotany. Zawsze pilnowałem tego, żeby być ustawionym bokiem do Jezusa. Nie twarzą i nie placami, lecz bokiem.
Do Jezusa katolików. Jezusa, któremu fałszywcy kadzili… słodzili – nie małymi łyżeczkami bynajmniej, lecz wręcz szuflami. Raziło mnie to i wręcz przerażało. Nie czułem twórczego klimatu z takiej fanatycznej bezmyślności. Ustawiałem się więc bokiem – dbając starannie i czujnie o to, aby się nie dać zgwałcić liturgicznie tłuszczy i jej prowodyrom od czarnej roboty. Jezus wielki. Tak. Ale i Jezus mały. Chwilami wręcz nikczemny. Apetyt na Jezusa. Splot jezusowy. Jego wielkość – przeplatająca się z jego małością. Oto tajemnica osobowości Jezusa. Widziana niezależnie – z mojego profesjonalnego punktu widzenia.
Dzień, w którym tajemnica jego osobowości wyczerpie się będzie dniem rozpadu katolicyzmu. Erozja tej tajemnicy jest wręcz nieuchronna. Płonące świątynie we Francji wskazują, że koniec katolicyzmu nie jest nazbyt odległy.
24.07.2020
Inne tematy w dziale Społeczeństwo