Jeśli istnieje coś takiego jak polski gen w polityce międzynarodowej, to jest to gen beztroski, która pozwala skupić się na wewnętrznych złośliwościach, nawet jeśli owa zabawa odbywa się w cieniu gradowej chmury na firmamencie polityki światowej. Jakże wyraźnie widać to w komentarzach dotyczących ostatnich zagranicznych wizyt odbywanych przez liderów Rzeczypospolitej.
Nie wróżący nigdy nic dobrego ruch płyt tektonicznych światowej polityki przyspiesza już nie z miesiąca na miesiąc, ale z tygodnia na tydzień. Tu i ówdzie iskrzy. Są miejsca, gdzie pali się już żywy ogień wojny – lokalnej, proxy war. Jedna z tych wojen, w której setki, jeśli nie tysiące żołnierzy, giną niemal każdego dnia toczy się na terenie naszego sąsiada. Giną cywile, ostrzeliwane są miasta. W Polsce również odnotowywane są incydenty, dziwne acz dotkliwe pożary. A w ostatnich dniach prawie niezauważona przemknęła wieść o dwukrotnym naruszeniu polskiej przestrzeni publicznej. Tymczasem gdzieś na pokładzie światowego „Titanica” znajduje się także przedszkole. To przedszkole wypełnione dziećmi rzucającymi się papierowymi kulkami, to Polska właśnie.
W najprostszym ujęciu, by ocenić skutki wizyt zagranicznych liderów państw należy odpowiedzieć na pytanie: czy istotna sprawa, z którą lider udawał się na wizytę, znajduje się w kondycji lepszej, gorszej czy może bez zmian? O realnych skutkach spotkania prezydentów Karola Nawrockiego i Donalda Trumpa w Polsce mówi się w zasadzie niewiele. I to po obu stronach barykady.
Akcent i mocny uścisk dłoni
Komentariat prorządowy skupił się przede wszystkim na języku angielskim, na jego poprawności i akcencie oraz na tym czy prezydent Nawrocki był spięty, czy zestresowany. Ciężko było się czegoś chwycić, wszystko naciągane bez umiaru.
Komentariat proprezydencki bronił się tym, że Bronisław Komorowski nawet w języku polskim nie zaprezentował się w Białym Domu korzystnie, że także Donald Tusk po angielski dukał. W związku zaś z tym, że Karol Nawrocki wypadł w Waszyngtonie po prostu dobrze, to skupiono się na niedorzeczności komentarzy ze strony rządowej.
Ci sami ludzie, którzy wytykają Donaldowi Tuskowi apetyt na poklepywanie po plecach na salonach Brukseli, rozpływali się nad mocnymi uściskami dłoni, uśmiechami czy poklepywaniem polskiego prezydenta przez przywódcę Stanów Zjednoczonych. Na podobnych sprawach skupiła się zresztą ta część komentariatu podczas spotkania prezydenta Nawrockiego z premier Włoch Giorgią Meloni. Wokół słuchać było zachwyt nad wyrazem twarzy pani premier, nad serdecznością przywitania, nad spojrzeniem szefowej włoskiego rządu. Ta część polskiego przedszkola z tych właśnie powodów unosiła się wysoko w obłokach.
Nasze polskie schadenfreude
Ale był powód jeszcze ważniejszy niż radość z powodu sprawnego – owszem – poruszania się ulubionego polityka na światowych salonach. Była to kipiąca radość z powodu tego, iż tę smakowitą ucztę z pachnących dań konsumuje ich faworyt, a jego oponenci, wklejeni nosem w witrynę owej amerykańskiej czy włoskiej restauracji, mogą obejść się smakiem. I nie chodziło tu o poczucie triumfu w świetle realnych sukcesów, ale o to, że ich tam po prostu nie ma, że nie mogą ogrzać się przy kominku w Białym Domu. To coś w rodzaju polskiego schadenfrude. Czytaliśmy więc komentarze wyrażające radość w związku z tym, jak bardzo musi być teraz źle stronie rządowej, jak zgrzytanie zębami koalicji jest cudną melodią. W tym polskim przedszkolu na słynnym statku owe opinie były nie mniej zasmucające aniżeli wybuchy frustracji, zawiści i rozpaczliwego poszukiwania choćby plamy na prezydenckiej koszuli czy dziury w prezydenckiej skarpecie ze strony zwolenników rządu Donalda Tuska.
Wszystkie te na skroś infantylne opinie obu stron całkowicie straciły z pola widzenia realne sprawy polskie, które stanowiły treść agendy wizyty. Trwają kluczowe ustalenia, tektoniczne płyty polityki światowej trą coraz mocniej, a polski magiel, pudelek czy właśnie przedszkole trwają w najlepsze.
Skuś baba na dziada
Inną odmianą polskiego schadenfreude jest niezwykła radość z afrontów jakie otrzymują polscy liderzy (z przeciwnej opcji) na arenie międzynarodowej. A to w ostatnich dniach prezydent Macron nie powitał Donalda Tuska, a to szef polskiego rządu jechał w innym wagonie. A to Karol Nawrocki nie został zaproszony na wizytę w ramach „koalicji chętnych”.
Tak prezydent Nawrocki jak i premier Tusk na zewnątrz są przedstawicielami państwa polskiego. Upokorzenia czy nieuprzejmości, których doznają zagranicą są jak afront w stronę Naszej Ojczyzny. Ktoś kto życzy lub raduje się z wpadki, któregokolwiek z przedstawicieli Polski na zewnątrz, w istocie raduje się z nieszczęścia Rzeczypospolitej. Banał? A teraz wyobraźmy sobie, że te właśnie słowa wygłaszamy, bez kamer, w kuluarach, przedstawicielom obu obozów. Też widzicie w myślach te twarze pełne politowania nad naiwnością ludzką, też słyszycie ten parskający śmiech?
Historia dwóch plakatów
Nie sposób objąć umysłem faktu, iż polscy niepodległościowcy, patrioci rozpływają się nad sprezentowanym Trumpowi plakatem z czasów kampanii, czyli słynnym zdjęciem z napisem „You will win” ilustrującym kampanijne wsparcie lidera obcego państwa w polski proces wyborczy. Każdy z nas może sobie wyobrazić reakcję prawej strony na sytuację, w której Donald Tusk wręcza w Berlinie podobny poster, ale przedstawiający fotografię polskiego premiera i kanclerza Mertza z napisem „Du wirst gewinnen!“.
Od wieków nad Wisłą stronnictwa dzieliły się i były umownie określane od państwa, z którym były związane – stronnictwo rosyjskie, francuskie. Stronnictwo niemieckie, ma się więc nie gorzej niż stronnictwo amerykańskie. I jest to konstatacja smutna. Bo każde państwo ma własne interesy. Jeśli stronnictwo jest podległe czy choćby uległe obcemu państwu, to naraża polskie sprawy na niebezpieczeństwo.
Na złość ojcu odmrożę Polsce uszy
Sparafrazowane powiedzenie mojego taty pasuje także do polskiej polityki. Bo przecież polskie przedszkole na „Titanicu” to nie tylko skupianie się na nic nie znaczących drobiazgach, estetyce, po to by zapomnieć całkowicie o meritum spraw polskich. Polskie przedszkole to także złośliwostki i to na najbardziej delikatnej i niebezpiecznej płaszczyźnie – w sferze polityki międzynarodowej.
Z punktu widzenia partyjnego interesu sprytny fortel z pojawieniem się ministra Radosława Sikorskiego w USA w dobie wizyty prezydenta Nawrockiego był ruchem dobrym. Nieco osłabił, nieco przyćmił, dał asumpt drugiej stronie. Dla Rzeczpospolitej raczej bardziej niż mniej ostentacyjne podważanie wizyty głowy państwa polskiego przez szefa dyplomacji jest - zwłaszcza w tych czasach - niezwykle groźne.
Obóz prezydencki zaś spodziewany sukces w Białym Domu chciał skonsumować samodzielnie, więc - z uszczerbkiem dla polskich spraw - nie zaprosił do Waszyngtonu żadnego przedstawiciela polskiego rządu. Trudno u boku ministrów Cenckiewicza i Przydacza wyobrazić sobie polityka Koalicji Obywatelskiej, ale już wicepremiera Kosiniaka-Kamysza czy wiceministra spraw zagranicznych – Bartoszewskiego, owszem.
Grać na polskiej duszy
Gdybym z zewnątrz, bez emocji, obserwował polską politykę zagraniczną musiałbym powiedzieć, że naród ten wypełniony jest po brzegi kompleksami. Najlepsze zawarte kontrakty, wielkie korzyści gospodarcze odchodzą w kąt, gdy polski przedstawiciel otrzymuje honory, witają go wojskowi, ktoś mu salutuje, a jeśli już padną historyczne komplementy, jesteśmy gotowi na wszystko, oddamy wszystko z radością w sercu.
Ktoś powiedział, że Amerykanie nie rozumieją polskiego dualizmu władzy wykonawczej i spoglądają na to jak na dość dziwne zwierzę. Ale chyba nikt inny nie gra tak pięknie na polskiej duszy jak Waszyngton właśnie. Wystarczy posłuchać choćby przemówienia Donalda Trumpa z 2017 r. wygłoszonego na tle Pomnika Powstania Warszawskiego. „Przez dwa stulecia Polska padała ofiarą ciągłych, brutalnych ataków. Ale mimo że jej ziemie była najeżdżane i okupowane a państwo zniknęło nawet z mapy nigdy nie udało się wymazać Polski z historii czy też z Waszych serc” itd. Ktoś nawet podłożył patetyczna muzykę w serwisie YouTube dzięki czemu przynęta na polskie serca była jeszcze bardziej atrakcyjna.
I nasuwa się tylko jedna myśl: Boże, dziękujemy Ci, że tę umiejętność posiedli politycy daleko za Atlantykiem, a nie nad Szprewą. Ci pierwsi, z uwagi na odległość, szkody mogą uczynić nad Wisłą mniejsze. Tym drugim dostrzeżenie tego tajnego przejścia do polskich serce zasłania niezwykłych rozmiarów narodowe ego.
Titanic płynie, a wraz z nim polskie przedszkole. Dzieci rzucają się papierowymi kulkami, skupione na błahostkach, zachwycone komplementami, nie mając świadomości zagrożenia, które rysuje się na widnokręgu. I można powiedzieć mocniej: że tak było w czasach saskich czy za późnej sanacji. Ale w duopolu wszelkie głosy rozsądku oceniane są w kategoriach snu wariata.
Inne tematy w dziale Polityka