Bartłomiej Królikowski Bartłomiej Królikowski
161
BLOG

Dwukadencyjność bez mitów

Bartłomiej Królikowski Bartłomiej Królikowski Polityka Obserwuj notkę 6
Temat dwukadencyjności wójtów, burmistrzów i prezydentów miast stał się polem do popisu dla populistów bazujących na typowych stereotypach. Niemal każdy wójt czy burmistrz to przecież „pijak, a jak pijak to złodziej, bo każdy pijak to złodziej”. Warto zerknąć, jak jest naprawdę.

Ograniczenie kadencyjności w gminach wprowadziło Prawo i Sprawiedliwość – partia, która zasłynęła z - delikatnie mówiąc - sceptycznego stosunku do idei samorządu. Mówiło się, że sam fakt, iż ludzie Jarosława Kaczyńskiego nie są gremialnie wybierani na stanowiska wójtów czy burmistrzów, nie mówiąc o prezydentach, to doskonały dowód na to, że samorządem rządzą sitwy, a jak sitwy to wiadomo: złodzieje i korupcja. Przez osiem lat rządów Prawa i Sprawiedliwości przypadki skazania czy nawet zarzutów dla włodarzy gmin można było policzyć na palcach jednej czy dwóch rąk. Tymczasem w Polsce mamy 2479 włodarzy (słownie: dwa tysiące czterysta siedemdziesięciu dziewięciu). Więc albo masowa przestępczość wójtów i burmistrzów to fikcja, albo prokuratura pod rządami PiS była po prostu nieskuteczna w wykrywaniu samorządowych występków (albo i jedno i drugie).

Dziś najgłośniej w populistyczny bęben w sprawie dwukadencyjności uderza Adrian Zandberg i Partia Razem. Mamy więc odmieniane przez wszystkie przypadki: zabetonowany układ, sitwy, koryto i PSL. Zero konkretów, same stereotypy i banały na poziomie rozmów z budki z piwem. Dlaczego Partia Razem prezentuje taki pogląd? Są tego trzy przyczyny. Po pierwsze ludzie Zanberga nie znają samorządu, a małe wsie i miasteczka znają chyba jedynie z opowieści. O ile mi wiadomo członek Razem nie został obdarzony zaufaniem w ANI JEDNEJ na blisko 2,5 tysiąca gmin w Polsce. Po drugie, podobnie jak w przypadku Prawa i Sprawiedliwości, lewicowcy wierzą w centralizm. Najlepiej więc gdyby wójta czy burmistrza w teczce przywieziono z warszawskiego komitetu centralnego czy innego plenum. Po trzecie, Zanberg liczy pewnie, że „wykoszenie” darzonych zaufaniem w gminach samorządowców, zrobi miejsce dla jego ludzi, którzy z lokalnym zaufaniem obecnie radzą sobie albo słabo albo wcale.  

Zniesienie dwukadencyjności to oddanie na powrót pełni samorządności, lokalnej władzy w ręce ludzi  - w ręce mieszkańców danej konkretnej gminy. Skoro tak, to dlaczego powrót do samorządności został dość surowo oceniony przez opinię publiczną? Wójtowie, burmistrzowie i prezydenci – nie konkretni, ale jako całość, jako grupa zawodowa, znajdują się w tym samym koszyku co posłowie, senatorowie, czy radni wszelkich szczebli. Jest to koszyk z napisem „politycy”, czyli grupa społeczna od lat obdarzona najniższym zaufaniem sięgającym jedynie kilku procent. Nie zdziwiłbym się, gdyby i jednokadencyjność miała powszechne poparcie, podobnie jak np. pomysł pracy zupełnie za darmo dla całej klasy politycznej od wójta aż po posła czy senatora. Co do zasady więc zdecydowana większość Polaków będzie zawsze za wszelkimi ograniczeniami wobec grup sprawujących jakąkolwiek władzę. 

Przyjrzyjmy się jednak bliżej zarzutom o tworzenie sitw czy zabetonowanych układów. Jak podaje portal mamprawowiedziec.pl w wyborach samorządowych w 2024 r. wymieniono niemal 40% wójtów, burmistrzów i prezydentów w całej Polsce. Podobnie było na Pomorzu Zachodni, gdzie mieszkam. W sąsiednich powiatach potrafił ostać się tylko jeden dotychczasowy włodarz.  

Mamprawowiedzieć.pl pisze też u upartyjnieniu samorządów. Okazuje się, że po wyborach w 2024 r. niemal 80% to włodarze bezpartyjni, a jedynie 20% partyjni (jest to wyraźny wzrost liczby bezpartyjnych w stosunku do roku 2018). Zaś wskazywany przez Zanberga PSL reprezentuje jedynie 4,8% liderów gmin. Gdzież tu jest więc obrona stołków ze strony ludowców? Jakież tu upartyjnienie samorządów w ogóle? 

I wreszcie, co najważniejsze, ludzie sami wiedzą kiedy w ich własnej gminie czas wybrać nowego wójta czy burmistrza. Pokazuje to pierwsza w wymienionych statystyk – blisko 40% wymienionych włodarzy w 2024 r. Bez dwukadencyjności, bez ingerencji w samorządność z Warszawy. 

Co więcej, zmianie burmistrza czy prezydenta w trakcie kadencji służy także zmniejszony frekwencyjny próg w referendum lokalnym. Mechanizm ten działa doskonale na rzecz realizacji woli obywateli miast i gmin. W Zabrzu prezydent została odwołana w rok po wyborach, a w całej Polsce już teraz pojawia się niemała liczba referendów odwoławczych. Żadne ze stanowisk ani na poziomie powiatu, ani województwa ani tym bardziej na poziomie poselskim czy senatorskim, nie jest tak blisko ludzi. Mieszkańcy z dnia na dzień, czy z miesiąca na miesiąc łatwo mogą dostrzec czy sprawy w ich lokalnej społeczności zmierzają w dobrym czy złym kierunku. I to jest właśnie samorząd. 

Samorząd od lat wskazywany jest jako jeden z największych sukcesów polskiej sfery publicznej po 1989 r. Przez lata na 2,5 tysiąca włodarzy w każdej kadencji trafiało się kilka czarnych owiec, które słusznie pociągnięte zostały do odpowiedzialności. Sam, co kilka lat, na moim Pomorzu Zachodnim słyszę o przypadku łamania prawa. Nie zmienia to faktu, że ogromnej większości włodarzy niczego takiego nigdy nie zarzucono. Ni stąd ni zowąd, bez nawet fali jakiejś zdarzeń w Polsce, tak po prostu uznano, że samorządy to nie sukces, ale sitwy i korupcja i że ludzie w gminach są zbyt głupi by ocenić to odpowiednio przy urnie wyborczej. Szacunek dla PSL za prosamorządową inicjatywę. Nie mam jedna złudzeń, że dwukadencyjność zostanie, bo przecież niemal wszystkie partie, roniąc rzecz jasna krokodyle łzy, już zacierają ręce by samorządności było mniej. 

Będzie więc tak, że ta czy inna gmina zostanie pozbawiona dobrego gospodarza, który został wrzucony do jednego worka. Ludzie mogą pisać tysiące petycji, ale Warszawa zdecydowała kto nie będzie rządził w ich wsi czy miasteczku. W Warszawie zawsze wszystko wiedzą najlepiej, przecież to oczywiste. 


W świetle tego wszystkiego maleje liczba osób, które chcą ubiegać się o stanowisko włodarza gminy. Coraz mniej osób chce na dziesięć lat porzucać swoją firmę czy inne stanowisko pracy. W 2024 r. już aż w 412 gminach startował tylko jeden kandydat. Czy zniechęcenie do startu, albo uniemożliwienie startu, brak rywalizacji to szansa dla miast i wsi w Polsce? 


Bartłomiej Królikowski

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Polityka