Przynajmniej od czasów Bugsy Siegla wiadomo, że hazard to nie taki całkiem zwyczajny biznes, tylko biznes, nazwijmy to eufemistycznie, „wysokiego ryzyka”. Trochę jak burdele i handel narkotykami. Dlatego w kilku krajach świata jest traktowany na równi z tymi ostatnimi. W innych krajach cała trójca jest całkiem legalna; w Polsce zaś, jak wiadomo, społecznie awansowano tylko hazard.
Nie mniej na wszystkie trzy gałęzie trzeba patrzyć nieco podobnie, a jeśli ktoś ma wątpliwości, niech o tym pogada z mamą, albo przyjrzy się normom etycznym wyjątkowo tu rygorystycznego islamu (ten do trójcy dołącza jeszcze handel wódą).
Dziwi mnie więc pan Chlebowski i inni politycy, którzy obracają się w środowisku ludzi związanych z hazardem. Całkiem jakby nie oglądali amerykańskich filmów i przez to nie łapali elementarnych skojarzeń: Siegel, Lucky Luciano, kasyna, Havana, Las Vegas. Albo nie oglądali tych filmów uważnie i do końca. Nawet przeciętny kinoman wie, że politycy, którzy kręcą się przy hazardzie mają nieodmiennie brudne ręce, a każda narracja kończy się tragicznie; wszystko wychodzi na jaw i na dodatek są ofiary.
To tyle o kinie. I zdanie jeszcze o politykach; jakoś nie chce się wierzyć w słowa, że wszystko dla i w imię polskiej gospodarki; mało kto jest cesarzem, by spokojnie obronić się sławnym: „pieniądze nie śmierdzą”.
Komentarze