Mam znajomą, jest feministką, działaczką na froncie sztuki i kultury, performerką, miłośniczką krytyki politycznej. Poza tym to prosta dziewczyna, sympatyczna, znana jedynie w swoim gronie sióstr i braci. Jakie ma aspiracje? plany? nie mam pojęcia, bo zupełnie mnie to nie interesuje. Znamy się przez przypadek, połączyła nas praca zawodowa, bo- jak się okazało - obydwie musimy coś robić, żeby zarobić i móc poświęcać się potem swoim pasjom (jakże odmiennym). Ale ona niedawno powiedziała mi, że to już niedługo, ta chałtura, że ona już niebawem będzie samodzielna i niezależna i niezależną sztukę uprawiać będzie. Zaczęłam ją wypytywać, czym jest według niej ta niezależna sztuka, bo temat wydał mi sie interesujący, niestety w kulminacyjnym punkcie rozmowy okazało się, że natychmiast trzeba wracać do obowiązków zawodowych. Może kiedyś będę miała szansę dokończyć.
Moja znajoma jest osobą młodą, jak pisałam wyżej, zupełnie anonimową nawet w kręgach aspirujących do bohemy artystycznej, w której się obraca. Jednak, gdy robi swój wernisaż lub organizuje cokolwiek innego, ale artystycznego, na jej zawołanie, pstryknięcie palców, stawia się karnie około 200 osób. Czy to świątek, piątek, czy upał, czy gradobicie lub 30 stopni mrozu.
Moi znajomi śmieją się, gdy im o tym mówię: wiesz, lewacy dzieci nie mają i nie wiedzą co ze sobą zrobić, a poza tym oni mają dużo pieniędzy, wiec mogą sobie trwonić swój wolny czas w sposób zupełnie fantazyjny, nawet chodząc na wernisaże jakiegoś nikomu nieznanego dziewczątka.
I ja się przy opiniach moich znajomych, sytuujących się - deklaratywnie (to ważne pojęcie w tej notce) po prawej stronie, lubiących - deklaratywnie - konserwatywny styl życia, pielęgnujący - deklaratywnie tradycje. ja się przy tych opiniach zatrzymam.
Punkt pierwszy: tzw lewacy mają dzieci. Znam nawet takich z trójką. Właściwie wśród znanych mi osób " z tamtej strony" tylko pary gejowskie, co oczywiste, dzieci nie mają. Argument więc o ich większej dyspozycyjności uważam za nietrafiony, fałszywy.
"Mają pieniądze". Owszem, znane mi osoby "z tamtej strony" mają pieniadze, nia mają na co narzekać pod tym względem. Tylko nikt się nie zastanawia, skad oni te pieniądze mają. A jeśli ktoś się zastanawia, to szybko przestaje, bo przecież jest jasne wytłumaczenie: dziadek UBek.
Otóż nie sądzę, a z pewnoscia nie we wszystkich przypadkach. Ludzie ci po prostu pracują, bez zbędnego pieprzenia o ideach. To tak w skrócie, jeśli chodzi o to "pieprzenie o ideach". Każdy w miare rozgarnięty czlowiek będzie wiedział o co mi chodzi.
Jest coś, co bardzo różni "tamtą" stronę od tzw tradycjonalistów, prawicowców, czy jak ich tam zwał. Różni ich lojalność wobez swojego środowiska i poczucie tożsamosci.
Tak to już na tym świecie jest, że ci, co bezustannie gardłują o tożsamosciach, powinnościach, obowiazkach, koniecznosciach, robią to nie wychylajac czubka nosa zza swojego biureczka i monitora. Lubią pouczać, gromić, szukać spisków i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, otrzepują ręce i zasiadają w drugim fotelu z kolejną mądrą książką, żeby się odchamić po kontaktach z hołotą.
Bywa, że wyjdą z tego swojego bezpiecznego matecznika, gdy przyjedzie do ich miasta jaki Wildsztein czy inny profesor znany z telewizji jako "nasz" i posłuchają jego tyrad kiwajac przy tym mądrze głowami i wznosząc od czasu do czasu oczy ku niebu z westchnieniem, jaka ta dzisiejsza młodzież jest odrażająca, brudna i zła.
A tymczasem tam, po drugiej stronie barykady, nikt oczu nie wywraca, nikt nie wzdycha i nie ubolewa, nikt nie oczekuje przyjazdu Sławka Sierakowskiego z odczytem, żeby mieć pretekst do porzucenia na chwilę pieleszy. Tam jest pełna dyscyplina i solidarność. Tam się nie napada na kogoś, komu coś się udało zrobić, nie wiem, co, na przykład napisać książkę i ją wydać. Tam sie takiego wspiera, nawet wtedy, gdy mu się zazdrości i gdy go się nie lubi.
Jedna i druga strona ma jakiś cel. Z tym, że tylko jedna konsekwentnie go realizuje. Druga, przekonana o swojej wyższości intelektualnej i głębi (z czym ja sie zdecydowanie zgadzam, bo również jestem o tym przekonana i wyjaśniam, że nie jest to żaden skarkazm) - hibernuje, przerywajac czasem ten stan na omówione powyżej wyjście poza matecznik.
"Tamta strona" ogrom energii poświęca na zitegrowanie środowiska, u nas trzeba być najmniej Ziemkiewiczem, albo najlepiej kimś znanym z telewizji (choć przecież całe mnóstwo osób po "naszej stronie" krzyczy że tv to najgorszy syf i że "kto się tam pokazuje tego ja nie szanuje"), żeby ci "zaangażowani" patrioci zachcieli sie tym zainteresować. Płotki z ludu? A kogo to obchodzi, nie mogą mieć nic ciekawego do powiedzenia, skoro nie drukują ich w Uważam że.
I nie mówcie mi tu o frekwencjach na Marszu Niepodleglości. Udział w jednorazowym, medialnym evencie ma takie znaczenie, jak zeszłoroczny śnieg. Znaczenie ma wspieranie wszelkich inicjatyw idywidualnych osób, które pomagają integrować środowisko, choćby po to, żeby lepiej się poznać i nabierać do siebie zaufania.
Napisałam o tym wszystkim, uogólnijąc, momentami być może niesprawiedliwie. Ale zebrało mi się po kilku ostatnich wydarzeniach, gdzie próbując jakoś ściągnąć ludzi, którzy ZAWSZE ubolewali nad brakiem, rozbiciem wiezi społecznych, w jedno miejsce, a próby te kończą sie zazwyczaj porażką bo słyszę: gdyby to Ziemkiewicz przyjechał.....
Napisałam też dlatego, że widze, jak niszczy się coryllusa (choć w tej notce nie tylko do jego przykładu się odnoszę). Obserwowałam kilka dlugaśnych dyskusji pod jego tekstami w różnych miejscach i na kilkaset komentarzy zostawionych przez "zaangażowanych naszych" może ze dwadzieścia odnosiła się do jego tekstu. Reszta to żenujące próby psychoanalizy autora, obsrywaie go, próby ingerencji w treści, które umieszcza na blogu.
Co ciekawe u coryllusa nie komentują ci z tzw drugiej strony. Moim zdaniem dlatego, że są po pierwsze za głupi na to, po drugie coryllus by ich pogonił za tę właśnie głupotę i płytkość opinii i sądów, która jest tak charakterystyczna dla lewactwa. Komentują za to ci, których wiem, że stać na polemikę, ale z jakichś przyczyn wolą przypieprzać się personalnie, prowokować, bo być może podskórnie czują, że żeby polemizować rzeczowo, musieliby ruszyć ten swój otłuszczony zad z tej swojej konserwatywnej otomany i przy okazji stracić niechcący nimb bezwględnego prawicowo - internetowego autorytetu, miszcza elokwencji i ciętej riposty. A przecież dobre samopoczucie przed monitorem jest ważniejsze niż jakieś tam więzi społeczne w realu, nie?
Inne tematy w dziale Polityka