Wczoraj w pierwszym programie polskiego radia była audycja typu popołudnie z Tomaszem Raczkiem. To znaczy reklamy i piosenki przeplatane były zwierzeniami najpiękniejszego czytelnika Vivy. Nic ciekawego nie mówił, chociaż przyznaję, że słuchałam jednym uchem. Standardowo dowiedzieć się mogliśmy, że w Polsce nie ma tak wspaniałych latarni morskich jak na przykład w Chorwacji, polskie tłumaczenie filmów Felliniego są co najmniej do dupy i nie brzmią zupełnie, i ciągle w tym podobnym stylu. Po kilku takich opowieściach poczułam zmęczenie i znużenie. Bo ja wiem, że ten kraj, ta nasza Polska i to co w niej się dzieje pozostawia - delikatnie mówiąc - wiele do życzenia, ale gdy ktoś czepia się dosłownie wszystkiego, nawet jezyka, że nie brzmi jak te zachodnie, to ja już nawet się nie złoszczę, ja mam wtedy oczy jak sympatyczny kot Garfield.
Ale ciekawej rzeczy sie dowiedziałam. Otóż Tomasz Raczek był w młodości wielkim kontestatorem prl-owskiej rzeczywistości i sprzeciwiał się jej na każdym kroku.
Ten szczegół akurat to nie jest to ciekawe, co się dowiedziałam, bo któż ze znanych nam gwiazd najpiękniejszych i najmądrzejszych w całym tefałenie nie kontestował PRLu i nie walczył z reżimem na każdym roku. No, któż? znacie takiego? bo ja nie.
Ciekawostką w tym była forma walki z systemem, jaki uprawiał Raczek. Otóż uciekł on kiedyś - wedle własnej relacji - z pochodu pierwszomajowego, ktorego nienawidził (jak każdy porządny dzisiejszy autorytet tv) i poszedł do kina na film Felliniego "A statek płynie dalej". Niestety nikt więcej do kina się nie udał - tu mamy motyw samotnej walki Raczka z systemem, bo reszta oportunistycznie maszerowała w pochodzie - więc młodemu buntownikowi powiedziano, że filmu nie będzie, bo nie opłaca wyświetlać go dla jednej osoby. Na co nie zrażony tym kontestator PRLu zapytał ile minimum biletów musieliby sprzedać, zeby projekcja sie odbyła. 10! - usłyszał w odpowiedzi. Wtedy nasz buntownik bez mrugnięcia wyciągnął z portfela drobniaki, kupił 10 biletów i w samotności rozkoszował się tzw obrazem. Co się działo dalej, jakie przemiany wewnętrzne przechodził nasz bohater, to już jest mało istotne, przynajmniej dla mnie. Dość, że potem został niekwestionowaną gwiazdą, autorytetem i czym tam jeszcze, co sie komu nie śniło.
Opowiadanie to jest doprawdy pełne smaczków, a ja się zastanawiam, jakim sposobem w 1983 roku samotny, aktywny kontestator PRLu - domyślamy sie, przecież, że ten bunt wobec komuny był stale wpisany w życie naszego najpiękniejszego (wg Vivy) buntownika - mógł sobie pozwolić na beztroski gest szastania pieniędzmi. Bo wykupienie 10 biletów to chyba szastanie pieniędzmi, nie? Zwłaszcza gdy mówimy o 1983 roku.
Inne tematy w dziale Kultura