Cezary Krysztopa Cezary Krysztopa
688
BLOG

Sztokholmski syndrom niektórych krytyków „Resortowych Dzieci”

Cezary Krysztopa Cezary Krysztopa Polityka Obserwuj notkę 13

Czy „Resortowe Dzieci” to książka doskonała? Nie. Osobiście uważam, że (a całej jeszcze nie przeczytałem), że Żakowski, którego skądinąd zwyczajnie nie lubię został do niej dopchnięty trochę kolanem. Może był żołnierzem WSW, może nie był, a zdekompletowana teczka w IPN i światowe wojaże, to jednak zbyt mało, w porównaniu z wieloma innymi życiorysami zawartymi w książce, tym bardziej, że Żakowski ma również doświadczenia solidarnościowe. Dokumenty, które się na jego temat przywołuje mogą być przyczynkiem do pewnej podejrzliwości, ale w mojej ocenie, jeszcze nie do tego, żeby go w poczet „Resortowych Dzieci” zaliczyć.

Jednocześnie, „Resortowe Dzieci” są książką bardzo potrzebną, która jak haust świeżego powietrza wspomaga percepcję świata. W tym przypadku świata obywatelskiej kontroli instytucji państwa, która teoretycznie powinna się odbywać również za pośrednictwem stojących przynajmniej częściowo po stronie obywateli mediów. A się nie odbywa, główne media nie tyle stanowią narzędzie tej kontroli, co raczej działają w kierunku przeciwnym, stanowiąc wygodny aparat wpływu na sposób myślenia społeczeństwa, wykorzystywany przez zblatowaną na różnych poziomach z mediami Władzę. To co jest w tej książce najlepsze, to pozbawione komentarza i poparte dokumentami, fakty, z życia „wyższych medialnych sfer”, które w swojej masie muszą stanowić sprawny system transferu stalinowskich, nomenklaturowych i bezpieczniackich dynastii prosto w światło jupiterów, błyszczących tanimi efektami, mediów XXI wieku.

Czy chodzi o prymitywną zemstę, mającego poczucie krzywdy, ciemnego i głodnego ludu, na nieznającej głodu rasie Panów? Pewnie trochę tak. Część reakcji na książkę przywodzi na myśl pewien rodzaj rabacji dokonanej częściowo świadomie a częściowo na ślepo na zasadzie „no to teraz im pokażemy”. I jest to odruch uzasadniony. Niezależnie od tego, czy lud doszedł do swoich wniosków świadomie, czy też wyczuwa tylko, że „był i nadal jest robiony w bambuko” to jest to wniosek słuszny (swoją drogą zakrawa na ponury żart historii fakt, że w roli Panów występują tu nieodrodni potomkowie tych, którzy o uwolnienie od pańskiej szpicruty podobno walczyli). Z drugiej strony jednak takie reakcje, są dość łatwe do wykorzystania, w celu powstrzymania zmian systemowych, które muszą być konsekwencją wniosków płynących z „Resortowych Dzieci”. Najlepszym przykładem jest tutaj Tomasz Lis, który „dostaje palpitacji”,rzekomo na punkcie historii „Lisienków”, manipulacyjnie sklejając tę miejską legendę z historycznym dowodem zawartym w książce Kani, Targalskiego i Marosza, w której o żadnych „Lisienkach” nie ma nawet pół słowa. Dlatego, jeśli ktokolwiek zechce mnie wysłuchać, proszę o powściągliwość w rozwijaniu tego typu „narracji”. Dokumentów w IPNie, jak dowodzą „Resortowe Dzieci” jest aż nadto, podrzucane przez prowokatorów legendy nie są do niczego potrzebne.

Zasadniczym wnioskiem płynącym z lektury książki jest wniosek systemowy: Znaczna część „wiodących mediów” jest skolonizowana przez ludzi kierujących się dość zbieżnymi, acz ukrywanymi pobudkami. Czy jest to problem natury moralnej? Tak, ale nawet nie to jest najistotniejsze. Z punktu widzenia obywatela jest to rzecz nadzwyczaj szkodliwa z innych powodów:

1. Wiemy w dużym stopniu tyle, ile pokażą nam media. W dodatku, przedstawiając fakty w odpowiedni sposób, mają wielki wpływ na naszą opinię na ich temat. Nie wierzę w tzw. „dziennikarski obiektywizm”. Media mają szansę być obiektywne w masie, o ile są pluralistyczne i dają możliwość poznania różnych interpretacji tych samych faktów. Jednak jeśli istnieje duża i silna grupa ludzi mediów kierujących się zbieżnymi i ukrytymi intencjami (np. niechęć do lustracji wynikająca z agenturalnej przeszłości czy niechęć do tradycji polskiej niepodległości wynikająca z bolszewickiego wychowania) to ten obiektywny w swoim pluralizmie obraz musi być w znacznym stopniu zafałszowany.

2. Jeżeli wyżej opisana silna grupa o zbieżnych i ukrytych interesach, ma poczucie wewnętrznej solidarności wynikającej ze wspólnej obawy przed wykryciem jej natury to w oczywisty sposób szuka protektora nie w swoich odbiorcach, tylko we Władzy, która najczęściej kieruje się tymi samymi pobudkami, intencjami i obawami. W tym sensie media nie mogą być narzędziem obywatelskiej kontroli Władzy, ponieważ nawet jeśli formalnie stanowią ileś oddzielnych organizmów, to są połączone wspólnym interesem. Połączone również z Władzą.

3. W państwie, jakim chciałbym widzieć Polskę, istnieć powinien system wymiany kadr i elit, których kolejnymi członkami powinni zostawać ci, którzy zasłużyli na to ciężką pracą, dysponują talentami i determinacją. W dzisiejszej Polsce taki system nie istnieje, bądź istnieje w formie absolutnie szczątkowej. Jeśli już grono takich czy innych „elit” zasila jakaś świeża krew, to albo są to zwyczajnie dzieci członków „elit”, albo ci, którzy zdecydowali się na różnego rodzaju hołdy składane ich mniej lub bardziej ukrytym celom. Nikogo już nie dziwi fakt, że dziennikarzem zostaje syn lub córka dziennikarza, piosenkarzem dziecko piosenkarza a politykiem latorośl polityka. To norma. Ba, dzieje się to zupełnie otwarcie, jest przedmiotem ochów i achów gospodyń domowych. Za to i im i innym „przeciętnym Polakom” pozostaje równie przedmiotowa co upokarzająca rola popychadeł w teleturniejach, podczas których pan życia Jakub Wojewódzki, ku uciesze innych radośnie otępiałych frajerów zrobi z nich krwawą miazgę na ekranach telewizorów.

Dzięki „Resortowym Dzieciom” poznaliśmy zapewne nie cały, ale raczej spory fragment tej przykrej rzeczywistości. Pytanie zasadnicze brzmi, czy w tej sytuacji warto skupiać się na tym, że „to nieładnie grzebać w życiorysach, a Kania i Targalski też mieli rodziców z PZPR (choć jako żywo nie widać, żeby jakoś szczególnie to na ich publiczną działalność wpływało)”, „ujawnianie żydowsko brzmiących nazwisk medialnej elity to antysemityzm (co wyśmiewa nawet żywo odwołujący się do żydowskiej tożsamości Dawid Wildstein)”, że „warto wybrać przyszłość” czy innych tego typu „złotych myślach”. Czy też lepiej położyć nacisk na wyciagnięcie SYSTEMOWYCH wniosków płynących z tej publikacji? Dziwaczny chocholi taniec, szczególnie po prawej stronie sceny politycznej, jako tej w większym stopniu odwołującej się do etosu wolności i odpowiedzialności obywatelskich, zamazujący raczej dość wyraźny wzór wyłaniający się z dokumentów IPN, przypomina mi raczej niestety objawy syndromu sztokholmskiego, który ofiarom oprawców służy do oswojenia myśli o własnej wobec przemocy słabości. Ja również osobiście życzę wszystkim, którzy czują się książką pomówieni (naprawdę się czują, a nie udają żeby utrzymać wygodną dla siebie iluzję) żeby w wyniku np. procesu autolustracji, oczyścili się z zarzutów. Jednak nie zwalnia mnie to z obowiązku dostrzeżenia patologii, która głęboko moje państwo drąży, a której rąbek dzięki „Resortowym Dzieciom” możemy dojrzeć. Dostrzeżenia czego, wszystkim wykorzystanym i wykorzystywanym przez postkomunistycznych paniczyków życzę.

tekst ukazał się na www.blogpublika.com

A WE ŚRODĘ O G. 9.00 ZAPRASZAM NA BLOGPUBLIKA.COM NA WYWIAD Z JERZYM TARGALSKIM, OCZYWIŚCIE BĘDĄ TEŻ PYTANIA INNYCH BLOGERÓW, ZA TO NIE BĘDZIE CACKANIA

>>> Wypromuj również swoją stronę

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (13)

Inne tematy w dziale Polityka