Poczynania polskiego rządu, a zwłaszcza obecna sytuacja gospodarcza, powodują że z lubością przyglądam się dramatycznym wydarzeniom o podobnej treści, które dzieją się za granicą. Nie jest to spowodowane niechęcią wobec innych, lecz wewnętrznym poszukiwaniem sojuszników w niedoli. Dziwne to nieco, ale przecież łatwiej pisać jest o trudnościach ekonomicznych ogarniających glob, niż zachwycać się pięknem plaż piaszczystych lub nieba gwiaździstego we mnie. Poza tym pisanie o tym drugim byłoby mało interesujące zarówno dla czytelnika jak i twórcy notki.
Przy porannej prasówce zatrzymałem się nieco dłużej przy artykule amerykańskiego dziennika La Times, opisującego problemy kredytobiorców tego stanu. Nie od dzisiaj wiadomo, tam gdzie jest bank, człowiek i kredyt zawsze pojawia się jakiś dramat. A to przecież uwielbiają media, zanurzać się doszczętnie w ludzkiej tragedii, epatować żalem, ukazywać każdy etap dochodzenia do upadku, którym jest spirala kredytowa, lub niemożność spłaty zaciągniętego zadłużenia.
Ale wracając do wspomnianego artykułu, gazeta podała, że do miasta aniołów przybyło 30 tysięcy ludzi na pięciodniowy maraton, zorganizowany przez stowarzyszenie pomagające dłużnikom bez wyjścia. Dziesiątki tysięcy ludzi ustawiło się w długą kolejkę, wraz z rodzinami, i wszystkimi dokumentami dotyczącymi własnych długów, po szansę i nadzieję na jakieś rozwiązanie nie kończące się bankructwem. Trwające pięć dni bez przerwy bezpłatne porady, mają pomóc w rozwiązaniu problemów z kredytami hipotecznymi wielu Amerykanów.
Istotnie ważną kwestią tego typu wydarzeń, jest to jak daleko gospodarka światowa ma za sobą kryzys. Załamanie gospodarcze, którego zakończenie obwieszczono już kilka miesięcy temu, rozpoczęło się właśnie od branży nieruchomości. „Amerykański sen”, dawał nawet bezrobotnym możliwość zaciągnięcia kredytu na nieruchomość bez oglądania się na konsekwencje. To oczywiście przenośnia, ale jako żywo oddająca atmosferę lat euforii tej branży. Jeszcze nie tak dawno słuchałem wypowiedzi eksperta, który mówił że najgorszy okres zapaści na rynku nieruchomości USA mamy już dawno za sobą. Chyba jednak nie do końca, takie „konwencje kolejkowe” i tłumy oczekujących rysują zupełnie inny obraz, nie tak idylliczny. Jest też zupełnie inna problematyka zagadnienia, które poruszają autorzy artykułu. Ludzie stoją po nadzieję. Tak właśnie, nadzieję którą dawno temu obiecał swoim rodakom prezydent Obama. Lepsze życie, bez pułapek kredytowych. Amerykanie liczą również na to, że 75 miliardowy program, mający naprawić sytuację na rynku nieruchomości, dojdzie do skutku. Natomiast korzyści z tej niebagatelnej kwoty, przypadną właśnie tym najbardziej potrzebującym.
„ Nie liczę na to że moje długi znikną, mam po prostu nadzieję, że założenia planu Obamy, zrobią to co powinny zrobić” – mówi jeden z czekających kolejkowych maratończyków.
Można również, zamknąć kwestię pożyczonych pieniędzy dwoma stwierdzeniami, chciwość banków, naiwność klientów. Lecz zawsze pojawi się pewien niedosyt takiej pobieżnej analizy. Chociażby dlatego, że zapewnienia o zakończeniu światowego kryzysu wyglądają jak wypowiadanie magicznych zaklęć przy porannej kawie o cudowne rozmnożenie gotówki, której brak. Lub bardziej wygląda to jak sławne konferencje Donalda Tuska, na tle spadkowej Europy i zielonej, kwitnącej wzrostem Polski. Z tych obrazów, obecnie pozostał jedynie pył zapomnianych obietnic i smak eldorado w ustach. Paradygmat tego że będzie na pewno dobrze tak przeżarł umysły niektórych ekonomistów i polityków, że przypomina to już swojego rodzaju sekciarstwo, uprawiane dla dobrego samopoczucia.
Każda notka powinna mieć sensowne zakończenie, wydobyłem takie z artykułu gazety "Forune" z 2000 roku, które jak cholera pasuje do polskiej sytuacji:
„Wyobraźcie sobie przyjęcie z tańcami w ekskluzywnym ośrodku wypoczynkowym. Grupa starych pierników z żonami powłóczy nogami w takt niezbyt poruszającej muzyki Guya Lombarda i jego orkiestry w smokingach. Nagle przez okno wskakuje młody Elvis w swoim kostiumie ze złotej lamy, z błyszczącą gitarą, kręcąc biodrami. Połowa walcujących mdleje, większość pozostałych wścieka się lub nadyma. Garstka dochodzi do wniosku że podoba się jej to co słyszy. Zaczynają przytupywać, porywają do tańca nowe partnerki i już kołyszą się pod zupełnie inną melodię.” W statecznym świecie, gdzie realne działania polityczne mają zapobiegać krachom ekonomicznym, rząd Tuska ze swoją grą pozorów jest właśnie tym Elvisem w kostiumie złotej lamy. Który nic tylko kręci biodrami czekając na cud.
Inne tematy w dziale Polityka