Pierwsza konferencja brytyjskiej Partii Konserwatywnej, po objęciu władzy, która odbyła się Birmingham, przyniosła sporo negatywnych reakcji mediów na Wyspach. Przede wszystkim, George Osborne minister skarbu ogłosił likwidację zasiłków rodzinnych dla rodziców zarabiających powyżej 44 tysięcy funtów rocznie. Można by się zastanawiać czy ten ruch nie jest typowy dla gospodarki borykającej się z kryzysem. Zgodnie z kalkulacjami, zniesienie tego typu zasiłków dotknie 15 % społeczeństwa. Metoda skuteczna czy nie można się spierać. Brytole upierają się że jest to polityka „ściskania klasy średniej”. Ta grupa społeczna, uważa że przedwyborcze zapowiedzi o wielkim społeczeństwem, reformie szkolnictwa i reorganizacji finansów publicznych, nie pokrywają się z obecnymi działaniami Konserwatystów. Ponieważ naprawa finansów następuje przede wszystkim poprzez sięganie do kieszeni najbogatszych. Przypomnę tylko, że przed rokiem wprowadzono w Wielkiej Brytanii 50 % podatek dochodowy dla osób zarabiających powyżej 150 tysięcy rocznie. Oprócz tego tuż po objęciu fotela premiera, Cameron zmniejszył uposażenie własne i ministrów, tak dla przykładu. Ponieważ, jak oświadczył, sytuacja finansów publicznych jest na tyle poważna, że Anglików czeka trudny okres zaciskania pasa i reform.
Gdy tymczasem polski minister finansów Rostowski, upiera przy innym modelu racjonalizacji finansów publicznych, całkowicie magicznym. Zaczynamy od najbiedniejszych, a oprócz tego powtarza jak mantrę na sali sejmowej, że jest to słuszna metoda.
Do mnie argumenty Rostowskiego w ogóle nie trafiają. Bowiem przyjęte założenia idą w sprzeczności do ekonomicznej logiki. Opierają się bowiem na zasadzie, dajmy chwilę wytchnienia bogatym nie ograniczając ich dochodów, a dorżnijmy watahę średniaków i biedaków, ponieważ ich lobby jest najsłabsze i najmniej opiniotwórcze. Budujmy dom zaczynając od komina i dachu a fundamenty wyleją się same.
Wiem że może pojawić się tutaj argument w postaci w twoim myśleniu Brockley Sid jest tyle prowincjonalizmu, przecież każdy ma swoją miarę reform, którą szyje właściwie dla ekonomii kraju, poza tym Anglików i Polaków nie ma co porównywać, bo to inne gospodarki, otoczenie, wartości, wiadomości. A tak w ogóle to po co zestawiać – Pchi!
Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że działania polskiego rządu podszyte są wiarą w „teorię skapywania” (trickle – down theory) , polegającą na zbilansowaniu budżetu poprzez hołdowanie przesądowi, że bogacenie się jednostek podnosi poziom życia całego społeczeństwa. Dodajmy wybranych jednostek, wprowadzając wyższe podatki dotykające głównie najbiedniejszych. Jeśli zachęcimy bogatych do maksymalnego bogacenia się i stworzymy im do tego warunki – korzyści z tej bonanzy spłyną w czarodziejski sposób do kieszeni najuboższych zbieraczy chmielu czy zamiataczy ulic. Wiliam Safire autor „Słownika polityki”, przypisuje autorstwo tej teorii Williamowi Jennigsowi Bryanowi, kandydatowi na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Bryan w 1896 dał wyraz przekonaniu, że „jeśli przez rozwiązania prawne umożliwi się ludziom zamożnym pomyślny rozwój, ich bogactwo spłynie w dół, do niższych klas”. Teoretycznie w Polsce nie funkcjonuje podział klasowy, istnieje jedynie podział na biednych i bogatych, z tym tylko że zamiast sięgać do kieszeni zamożnej części społeczeństwa, podnosi się podatek Vat o 1% - uderzając w najbiedniejszych. I nie ma znaczenia, fakt że minister Rostowski okrasza wszystko płomienną mową, o koniecznej drodze i modelu ekonomicznych reform, który mija się z prawdą i przypomina bardziej ekonomię wudu niż naprawianie finansów państwa. Istotne jest to, że mamy dzielnego ministra, który przeprowadza łajbę zwaną Polską przez wzburzony ocean kryzysu. A że łajba może rozlecieć się po drodze, to arcybanalne, z tego będą martwić się nasze wnuki.
Inne tematy w dziale Polityka