Rzeczpospolita pisze tak:
"W partii mówi się, że Jarosław Kaczyński jesienią zrezygnuje z prezesury. Jedni wierzą, inni wietrzą spisek [...] Niektóre źródła twierdzą, że Jarosław Kaczyński zapowiedział swoje odejście tuż po przegranych wyborach prezydenckich. Inni mówią o blefie prezesa, który chce zobaczyć reakcje swoich ludzi na taką wiadomość.
Czytając to ostatnie zdanie przypomina mi się zachowanie Stalina w czerwcu 1941 r. Kiedy jego kraj zaatakowały Niemcy, Stalin nagle wyjechał z Moskwy na swoją daczę w Kuncewie. Pozostali - Mołotow, Mikojan, Beria zupełnie bezradni, nie śmiąc podejmować bez niego jakichkolwiek decyzji, zdecydowali wreszcie pojechać do niego i prosić o to, by wrócił. Przekomarzał się z nimi, mówił o starości, ale w końcu zgodził się. To był blef, chciał pokazać jak wazny jest dla kraju, jaką siłą przywódczą dysponuje. Potrzebował tylko ich poddańczych gestów. To samo zrobił jedenaście lat później, na XIX Plenum. Najpierw przypuścił atak na Mołotowa i Mikojana (prawdopodobnie byli przeciwni jego zamysłowi o prowadzeniu nowej wojny, jeszcze konwencjonalnej, w której ze światem zachodnim miałby przewagę, w przeciwieństwie do nowego zagrożenia bronią nuklearną), potem oświadczył, że jest zmęczony i stary, że może ktoś inny powinien go zastapić. Usłyszał wtedy gorące okrzyki: "Pozostań z nami, prosimy". To dawało mu wolną rękę w powojennej rzeczywistości, którą chciał wykorzystać również do nowej czystki (np. "proces" gen. Żukowa), podobnej do tej z lat 30-tych.
Polityk to nie jest ktoś bezinteresowny, to wredna małpa, której wciąż trzeba przypominać o jej obowiązkach. Można mu przy okazji dokopać. Dlatego tu jestem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka