Kanclerz Niemiec Friedrich Merz wyraził irytację z faktu posiadania prawa weta przez każdy kraj członkowski UE. Merz zagroził Słowacji i Węgrom że Unia Europejska wejdzie z nimi w konflikt, jeśli nie spełnią jego żądań, jeśli te kraje nie zgodzą się na realizację postulowanych przez niego zamierzeń. Wskazał na dwie formy nacisku: ograniczenie funduszy unijnych, a także postępowanie w sprawie naruszenia praworządności.
Te formy nacisku są w Polsce znane bardzo dobrze, wszak to na naszym kraju je przećwiczono w czasie rządów PiS. Kanclerz Niemiec w ten sposób przyznaje wprost, że stosowanie takiego rodzaju procedur i nacisków finansowych, nie ma nic wspólnego ze stanem praworządności w danym kraju, lecz jest to forma wywierania wpływu na mniejsze kraje, w tym celu by wypełniały wolę Berlina. Jednocześnie pokazuje to wyraźnie - jeśli ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości - że rząd niemiecki uważa się za kierownika Unii Europejskiej, a kanclerz Niemiec ma pewność że instytucje UE będą działać zgodnie z jego wolą. Innymi słowy, Unia Europejska, a właściwie jej organy kierownicze, są narzędziem niemieckiej dyplomacji, a w konsekwencji także i dominacji w Europie.
Warto na chwilę zatrzymać się przy słowach kanclerza Merza wypowiedzialnych przy tej okazji: "nie możemy pozwolić, by decyzje całej UE zależały od jakiejś małej mniejszości". Przywódca Niemiec przez "jakąś małą mniejszość" rozumie tutaj mniejsze i słabsze kraje członkowskie UE. Jest to jasna deklaracja, że Niemcy nie zamierzają oglądać się na to jakie zdanie mają kraje unijne o mniejszych możliwościach, że zamierzają realizować swoje cele i zamierzenia także wbrew ich woli, z pozycji siły. Jest to także sygnał, kolejny zresztą, że Niemcy są zainteresowane zmianą traktatów w taki sposób, by odebrać państwom członkowskim prawo weta, tak, by można je było przegłosować. Rodzi to ogromne ryzyko, a w zasadzie pewność, że działanie wbrew woli i przeciwko interesom państw członkowskich zostanie zinstytucjonalizowane, znormalizowane, przez co nie będzie ono już wymagało większego wysiłku. Nie będą potrzebne naciski na zmianę decyzji, które mogą spotkać się z większym lub mniejszym oporem. Wystarczy jedynie zebrać większość kwalifikowaną, co dla Niemiec nigdy nie było jakimś większym problemem.
Wracając do sporu ze Słowacją i Węgrami - pretekstem dla takiego rodzaju działań jest ich postawa wobec Rosji. I o ile możemy się zgodzić, że sankcje na Rosję są potrzebne, to nie można się łudzić, że takie formy nacisku jakie zapowiedział w tej sprawie kanclerz Niemiec, byłyby jakimś wyjątkiem od reguły. Nie. Zgoda na taki sposób prowadzenia polityki, byłaby zgodą na takie praktyki w przyszłości. I chociaż dyktat Niemiec w UE jest faktem, to nie oznacza że musimy się na niego zgadzać. Wobec rozzuchwalonego, silnego państwa, można stosować postawę uległą, ale można też stawiać opór i próbować ograniczać jego wpływ na nas, czy na innych, zmniejszając tym samym zasięg, wpływ i moc działania państwa o zapędach imperialnych.
Taki opór stawia obecnie Słowacja. Prezydent naszych południowych sąsiadów stwierdził, że "uwagi kanclerza są nie do przyjęcia w nowoczesnej Europie", a także dodał: "jeśli ktoś chce prowadzić politykę jednego obowiązkowego poglądu, to jest to koniec demokracji w Europie". Ponadto Ministerstwo Spraw Zagranicznych Słowacji wydało oświadczenie, w którym przypomniano, że Słowacja jako pełnoprawny członek UE nie zamierza kierować się oświadczeniami większych państw i że zamiast tego jest gotowa poszukiwać konsensusu z państwami członkowskimi UE. Słowacki MSZ negatywnie ocenił także zapędy mające na celu zmianę traktatów unijnych: "Republika Słowacka wielokrotnie podkreślała, że jest przeciwna zniesieniu weta i zastąpieniu jednomyślnego głosowania większością kwalifikowaną, co postawiłoby niektóre państwa w niekorzystnej sytuacji".
Rzecz jasna słuszne jest stawianie oporu Rosji, która niewątpliwie próbuje rozszerzać zasięg swoich wpływów i której celem jest jak najszersza dominacja. A skoro tak, to czy słusznym nie jest także - analogicznie - stawianie oporu Niemcom, państwu które niewątpliwie próbuje rozszerzać zasięg swoich wpływów, i których celem jest jak najszersza dominacja? Wszak zamierzenia obu tych państw są identyczne w swym ogólnym charakterze - różnią się jedynie metody. Rosja polega przede wszystkim na sile militarnej, natomiast Niemcy na sile politycznej i gospodarczej. Dlatego wielu może nie dostrzec podobieństwa w postawach obu państw. Zwłaszcza, że Niemcy bardzo często kryją swoje działania za instytucjami unijnymi, które za nich wykonują dużą część brudnej roboty. Rozmowy w zaciszach gabinetów, przekupywanie polityków (np. stanowiskami), czy ideologiczne duraczenie elit, są znacznie mniej widowiskowe od nagrań wybuchających czołgów, czy zdjęć skrzywdzonych niewinnych cywilów. Także naciski i tarcia polityczne nie przyciągają takiej samej uwagi. Ale niech nas to nie zmyli. Cierpienia wojny są rzecz jasna straszne i nic nie zmyje win Rosji już za samo to, że wywołała i prowadzi wojnę napastniczą. Nie mniej należy pamiętać, że każde działanie prowadzi się w jakimś celu. Rosja wywołała wojnę, by zdominować Ukrainę. I należy podejmować starania, by zamierzenia Moskwy okazały się nieskuteczne. W tym samym czasie Niemcy naciskają na słabsze państwa w UE, również po to by je zdominować. A co przypieczętować mają zmiany traktatów unijnych. Co dotyczy nie tyko Słowacji, czy Węgier, ale i Polski. I tak samo, należy podejmować starania, by takie zamierzenia Berlina również okazały się nieskuteczne.
Autor grafiki mapy Europy: użytkownik Wikipedii o nicku Alexrk2. Wykorzystanie grafiki na licencji: Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported (www.creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/deed.en). Mapa poddana modyfikacji (praca własna), poprzez zaznaczenie Niemiec, Słowacji i Węgier. Zmodyfikowana grafika udostępniona na zasadach tej samej licencji, co powyżej.
Niniejszy blog jest próbą wejścia na ścieżkę dziennikarsko-publicystyczną. Powoli, własnymi rękami, buduję również swoją stronę internetową, jednocześnie dzieląc swój czas z codziennymi obowiązkami. Polityką bardzo intensywnie interesuję się od ponad dekady, pobieżnie od zawsze.
Jestem po trzydziestce. Jako że świat dziennikarsko-polityczny jest brutalny, przez co dopiero przekonam się na co się piszę, być może zderzę się ze ścianą, to zdecydowałem że na blogu Salonu24 będę publikować pod pseudonimem: Marek Budyniewski. Zaznaczam to na samym początku, już przy rejestracji konta, z uczciwości. Inna sprawa, że moje imię i nazwisko i tak nic by nikomu nie powiedziało. Natomiast jeśli przygoda z dziennikarstwem i publicystyką okaże się owocna, jeśli pewnego dnia będę w stanie z tego tytułu opłacić rachunki i się utrzymać, to wówczas planuję przejść do publikacji pod własnym nazwiskiem. Póki jednak jest to hobby, działalność pozazawodowa, pozwolę sobie działać pod pseudonimem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka