stefanplazek stefanplazek
199
BLOG

My, gwardziści papiescy Anno Domini 1979

stefanplazek stefanplazek Społeczeństwo Obserwuj notkę 5

Coraz donośniej słychać kwękania na temat kosztów i problemów związanych z mającymi się odbyć w lipcu br Światowymi Dniami Młodzieży w Krakowie. Prasa prześciga się w tworzeniu czarnych scenariuszy, a najwięcej do powiedzenia mają osoby deklarujące, że nic ich ta uroczystość nie obchodzi.

A moja myśl coraz częściej ucieka do wspomnień pierwszej papieskiej pielgrzymki, w czerwcu 1979 roku. Miałem bowiem wówczas zaszczyt i szczęście uczestniczyć w jej obsługiwaniu. Otóż – co wydaje się obecnie całkowicie niewiarygodne –  bezpośrednie zabezpieczenie porządkowe całej tej pierwszej pielgrzymki odbyło się z pomocą niesłychanie skromnych środków, a zostało przeprowadzone siłami wyłącznie ludzi dobrej woli -  księży i ochotników.  Służby komunistycznego państwa zachowały całkowitą bierność (nie licząc oczywiście tajnego inwigilowania), ku naszemu zdziwieniu zupełnie nieobecna była Milicja Obywatelska, nie dostarczono żadnej infrastruktury, choćby barierek czy desek – nic, zero, null. Kto nie wierzy, niech obejrzy krakowskie zdjęcia archiwalne – nie ma na nich ani jednej sztuki barierek (pojawiły się dopiero podczas drugiej pielgrzymki,  już w stanie wojennym). Można było odnieść wrażenie, że władze wręcz będą rade  z jakiegoś incydentu, wybuchu paniki, stratowań itp. Ale – nic takiego się nie stało.

Dwa tygodnie przed przylotem Ojca Świętego do Krakowa zatelefonował do mnie kolega z wiadomością, że ks. Władysław Gasidło z parafii św. Anny zbiera studentów - byłych ministrantów do służby porządkowej na czas pielgrzymki. Poszedłem razem z bratem, wtedy wprawdzie jeszcze nie studentem, ale już starym ministrantem. Obu nas przyjęto. Już pierwsze spotkanie było bardzo konkretne, ks. Gasidło zauważył, że jak 30-tu ludzi nic nie robi przez kwadrans to marnuje się cała dniówka robocza i od razu zaczął wdrażać nas w harmonogram pielgrzymki i w nasze obowiązki. Nasza grupa, ok. setki studentów z różnych krakowskich uczelni, miała zapewniać porządek i bezpieczeństwo podczas uroczystości w centrum wydarzeń, tj. przede wszystkim w rejonie Kurii Arcybiskupiej, Franciszkanów i  Uniwersytetu,  praktycznie przez cały czas pielgrzymki, bowiem każdego dnia ciągle się tam coś działo: wyjazdy na mszę na Błoniach (tam też część z nas była), do Balic, Rakowic, innych miejsc, wieczorne powroty, rozmowy i modlitwy „pod oknem papieskim” do późnej nocy. Nie mieliśmy najmniejszego pojęcia o tego rodzaju zadaniach, żaden z nas nie był nigdy choćby bramkarzem w dyskotece. A ludzi zjechało do Krakowa ponad pół miliona. Dostaliśmy od księży jakieś emblematy – ryngrafy na szyję, kilka ręcznych megafonów na baterie, kilkaset metrów zwykłej liny konopnej do odgradzania przejść – i to było wszystko w temacie logistyki. Razem z nami stanęło do roboty kilkudziesięciu kleryków krakowskiego seminarium, w paru punktach miasta (np. pod Filharmonią, czy na Błoniach) były jakieś ochotnicze punkty medyczne oflagowane na biało. Tyle.

Naszym zadaniem było wszystko, co obecnie w czasie takiej imprezy robią liczne zastępy policji, straży miejskiej, ochroniarzy itd. uzbrojone w kilometry ogrodzeń, tony sprzętu oraz parkingi pojazdów. A my mieliśmy tylko te konopne powrozy, trzymane w rękach. Ale do tego dochodziło posłuszeństwo zgromadzonych ludzi, ich dobra wola i życzliwość dla nas.

Ks. W. Gasidło mówił nam , by zawczasu uważać na rosnący tłum, bo gdy ludzi jest zbyt dużo, nie są oni w stanie cofnąć się, muszą napierać naciskani przez resztę. Należało zatem absolutnie i bezwzględnie pojawiać się  z wyprzedzeniem we wszystkich miejscach, gdzie było spodziewane zagęszczenie się tłumu i zagrodzić sznurem trzymanym przez  nasz ludzki kordon większy zapas powierzchni, zaś gromadzących się upraszać przez megafon, by nie napierali. A potem powolutku oddawać powierzchnię. I za każdym razem zdawało to egzamin. Pamiętam naprawdę trudne chwile, gdy Ojciec Św. powracał z Balic i należało zapewnić trasę przejazdu kawalkady pojazdów przez ul. Franciszkańską. Wtedy było tak wiele ludzi, że na koniec ocaliliśmy tylko niewielki placyk przed samą bramą Kurii. Był on – pamiętam – cały pokryty świeżymi kwiatami rzucanymi z tłumu,  stąpaliśmy po nich. 

Co wieczór otwierało się okno nad nami Ojciec Św. prowadził swe słynne dialogi z krakowianami. Są one nagrane i stanowią świadectwo Jego niezwykłej charyzmy, ciepła, dowcipu i wspaniałego refleksu. To było jak bijące źródło żywej wody – wiary, miłości, patriotyzmu. Nierychło i z żalem ludzie pozwalali Ojcu Świętemu udać się na spoczynek.

Sami niemal nie odpoczywaliśmy. Pamiętam, gdy wróciliśmy z bratem do domu w środku nocy, a po godzinie był telefon że trzeba pilnie przyjść bo ludzie już się gromadzą, znów czekając na poranny wyjazd.

Byliśmy na wikcie krakowskiego seminarium duchownego, zabierano nas na szybkie posiłki na ul. Piłsudskiego ( wtedy ul. „Manifestu Lipcowego”). Jedzenie było proste i skromne, przy czym dotąd pamiętam serdeczną gościnność i sympatyczną atmosferę tych posiłków.

Z osób duchownych  w szczególności pamiętam bardzo aktywnego, zawsze uśmiechniętego  i we wszystkim kompetentnego ks. abp. Franciszka Macharskiego.

Wszystkim ludziom udzielała się jakaś szczególna atmosfera, byli nawzajem dla siebie serdeczni, uprzejmi, pomocni. Pamiętam np. że zgłosiła się do nas przestraszona młoda kobieta w zaawansowanej ciąży, która przyszła z czworgiem małych dzieci, a te pogubiły jej się w tłumie. Zaczęliśmy wołać je po imieniu przez megafon, ludzie powtarzali te wezwania i po niedługim czasie  wszystkie dzieci się znalazły.

Jedynymi widocznymi funkcjonariuszami państwowymi byli pracownicy BOR, otaczający Ojca \Św. Jako jedyni mówili o nim „papież”. Ale w ostatnim dniu podszedł do mnie śmiejąc się mój kolega z naszej służby porządkowej, który podsłuchał, że w końcu któryś BOR-owiec powiedział „Ojciec  Święty”. To było naprawdę coś. Trzeba sobie przypomnieć, w jakiej tresurze pozostawali ludzie aparatu komunistycznego. Wieczorami np. widziało się całe ulice okien podświetlonych lampkami, umajonych kwiatami i świętymi obrazami. Ale niektóre luksusowe bloki mieszkalne od góry do dołu pozostawały ciemne – to właśnie były mieszkania różnych partyjnych funkcjonariuszy, którzy bali się jeden drugiego.

Ale i oni nieraz bywali bezbronni wobec tchnienia Ducha Świętego; dosłownie parę dni po zakończeniu służby poszedłem na egzamin z prawa finansowego, do pewnego ostro partyjnego docenta. Ten stwierdził, że prawie nic nie umiem, a przeglądając indeks i widząc liczne niezłe oceny spytał, skąd taka niska forma. Odpowiedziałem pod wpływem nagłego impulsu szczerze, że ostatni tydzień spędziłem w papieskiej służbie porządkowej. Na co on wziął indeks i wpisał mi zupełnie niezasłużoną ocenę dobrą.

Po wylocie Ojca Świętego wszyscy czuliśmy, że odtąd  nic już nie będzie tak jak poprzednio. I rzeczywiście, mówiąc słowami Melchiora Wańkowicza, „niebawem ruszyła dziejowa kra”.

Druga pielgrzymka, już w stanie wojennym, jakże była odmienna! Organizacja cała w rękach milicji, metalowe barierki, płoty, suki, wydzielone sektory, wieże z kamerami telewizyjnymi, które odwracały się w niebo ilekroć ktoś w tłumie rozwinął transparent „Solidarności”. Ale i dla nas, byłych gwardzistów, znalazło się zajęcie: chodziliśmy podczas mszy św. na Błoniach wśród ludzi, asystując kilkudziesięciu kapłanom rozdającym Sakrament, ubrani tym razem w białe tuniki, trzymając w jednej ręce patenę, a w drugiej emblemat wystający ponad tłum. Gdy komunia została rozdana, zobaczyłem obok niziutkiego księdza, wymachującego węgierską flagą na dość krótkim drzewcu. Wziąłem go na barana, flaga wyłoniła się nad głowami. Ludzie wokół klaskali, kamery telewizyjne znów się odwróciły.

Każda kolejna pielgrzymka znów wskrzeszała w ludziach jakąś ich lepszą stronę. Także ta ostatnia wizyta Benedykta XVI. Czuliśmy w nim dobrego człowieka.

Tym razem też tak będzie.

 

                                                     Stefan Płażek, Kraków 25 maja 2016 r.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo