Publikowane dotychczas komentarze na temat tzw. „eurokonstytucji” operują ogólnikami i frazesami. Zadałem sobie trud i przestudiowałem tekst „eurokonstytucji” żeby zrozumieć o co tam tak naprawde chodzi. W ciągu kilku następnych dni będę prezentował wnioski z tej lektury, podpierając się cytatami z tego kilkusetstronicowego dokumentu.
"Nigdy nikt jej nie przeczyta"
"Nikt jej nigdy nie przeczyta - ale my to mamy gdzieś" - czyżby Lech Janerka przewidział "eurokonstytucję" już w 1986 roku? Niewykluczone że miał na myśli konstytucję ZSRR bo obydwa dokumenty łączy wiele podobieństw.
Zacznijmy od tego, że nazywanie nowego traktatu ustanawiającego Unię Europejską „konstytucją” jest zwyczajnym kłamstwem. Zastanawialiście się dlaczego ma ona 465 stron? Dlatego, że zawiera bardzo precyzyjne uregulowania, niespotykane w żadnej innej konstytucji.
Nazywanie tej umowy „konstytucją” jest sprytnym zabiegiem marketingowym, który ma na celu przekonanie do jej ratyfikacji masy, które samego tekstu nigdy nie przeczytają ale dzięki użyciu nazwy „konstytucja” mogą mieć wrażenie, że chodzi o akt określający idee ogólne i na wysokim stopniu abstrakcji.
Nic bardziej mylnego. Czy widział ktoś kiedyś konstytucję, w której kilka rozdziałów poświęca się
przywilejom i zwolnieniom podatkowym urzędników (prot. 7)? A takie właśnie sprawy, i to bardzo precyzyjnie, reguluje tzw. „eurokonstytucja”. Albo konstytucję, w której reguluje się kwestie "nabywania nieruchomości w Danii" (prot. 26) czy "zarządzania biologicznymi zasobami morskimi" (art. I-13d)?
W rzeczywistości nie jest to więc żadna konstytucja tylko międzynarodowa umowa powołania spółki posiadającej osobowość prawną (art. I-7). Spółki szczególnej, bo ponadnarodowej i wyposażonej w niespotykane w historii przywileje – m.in. immunitet dla każdego jej pracownika oraz zwolnienie ze wszelkich podatków pośrednich i bezpośrednich na terenie państw będących sygnatariuszami (wspomniany prot. 7).
Dlaczego więc te zapisy, które normalnie powinny znaleźć się w ustawach i rozporządzeniach zapisuje się w konstytucji? Po pierwsze, ze względów marketingowych i by mieć gwarancje, że żaden statystyczny wyborca nigdy nie przeczyta tego co dla niego szykują. Po drugie dlatego, że konstytucję jest bardzo trudno zmienić.
"Wspólne wartości"
Euroentuzjaści wierzą, że uchwalenie eurokonstytucji pozwoli „uwspólnić” abstrakcyjny system wartości, który wyznają oni sami. Kim są "oni"?
Oni, czyli pokolenie lat 60-tych o lewackich ciągotkach, które nidy nie doświadczyło na własnej skórze co to znaczy socjalizm i dlatego gotowe było zapomnieć o zbrodniach komunistów gdy tylko pojawiła się możliwość ponownej realizacji ideałów Marksa (tak jak zapomniało o zbrodniach Saddama Hussajna gdy okazało się że to Amerykanie i Żydzi są "tymi złymi"). Pokolenie, które sympatyzowało z terrorystami z Rote Arme Fraktion (RAF) - jak eurodeputowana Claudia Roth - a w latach 80-tych eksperymentowało z seksem z dziećmi i nawoływało do "dyskusji nad zniesieniem piętna pedofilii" (jak Volker Beck i Daniel Cohn-Bendit). Jak Romano Prodi, włoski działacz lewicowy, który prawodpodobnie był współpracownikiem KGB o kryptonimie "UCHITEL", a który następnie lobbował za przyznaniem praw wyborych we Włoszech... nielegalnym imigrantom.
Ci ludzie chcą stworzyć nowe europejskie państwo oparte o "wspólne wartości":
„Świadoma swego duchowo-religijnego i moralnego dziedzictwa, Unia jest zbudowana na niepodzielnych, powszechnych wartościach godności osoby ludzkiej, wolności, równości i solidarności” (Preambuła Karty Praw Podstawowych)
Jak wyjaśnia oficjalne FAQ "eurokonstytucji":
„Twórcy Traktatu kierowali się ambicją polityczną zbudowania wspólnego domu, opartego na wspólnych wartościach i zasadach”
Ale takiego systemu wartości nie ma, bo sami wytrzebili go w ciągu ostatniego półwiecza. Zamiast niego stworzyli sobie – jak 70 lat temu bolszewicy – absurdalne i życzeniowe pomieszanie pojęć socjalistycznych z liberalnymi, wolnościowych z totalitarnymi.
Kompletny misz-masz pojęciowy, który można by ująć w Preambule o wiele zwięźlej, na przykład tak:
"Unia chce być jedynym miejscem na świecie gdzie można zjeść ciastko i równocześnie mieć ciastko"
Oficjalnym hasłem Unii jest "zjednoczeni w różnorodności".
Idea jest taka, by na jednej ulicy wesoło pląsali koło siebie arabscy muzułmanie, żydzi (jako wspólnota religijna z małej litery). Aby dziś odbywała się tam katolicka procesja na Boże Ciało a jutro - parada dumy gejowskiej z golasami w czapkach SS.
To infantylne mrzonki – arabscy i afrykańscy imigranci nigdy nie przyjmą systemu wartości społeczeństwa, którym otwarcie gardzą.
Wiara, że społeczności islamskie stanowiące obecnie ponad połowę populacji niektórych miast (np. Rotterdam) dadzą się nawrócić na równouprawnienie kobiet i tolerancję dla gejów to dziecinna utopia oraz w pełni świadome zaprzeczanie temu co się widzi wokół siebie.
Paradoksem jest to, że zarówno eurogeje jak i ich przeciwnicy, głosujący za „eurokonstytucją” kręcą stryczek na swoją własną szyję, choć wydaje im się że tworza raj na ziemi.
Miał rację Ławrentij Beria, kiedy z pogardą mówił do Lenina o europejskich intelektualistach że ich nie trzeba niszczyć militarnie bo "sami się zniszczą, wystarczy tylko dać im sznurek". Twórcy "eurokonstytucji" ten sznurek na szyje już założyli sobie (we Włoszech, Holandii i Francji), teraz chcą założyć reszcie by nie było im smutno.
Muzułmańskie społeczności są ultrakonserwatywne, przywiązane do swoich wartości (patriarchalizm) i przekonane o ideologicznej niższości „niewiernych”. „Niewiernych” czyli Europejczyków, a w szczególności ateistów i liberałów, którzy dla islamistów są uosobieniem zepsucia Zachodu (w tej kwestii odczucia muzułmanów byłyby miejscami zbieżne z odczuciami katolików gdyby nie to, że ci pierwsi otwarcie nawołują do krwawej rozprawy "z tyranią chrześcijan").
Bezczelnym kłamstwem zwolenników eurokonstytucji jest to, że jest ona konieczna by zwiększyć skuteczność Unii i ułatwić utrwalanie demokratycznych standardów w „problematycznych” społecznościach. Zwiększenia uprawnień można się domagać dopiero wtedy, kiedy dotychczasowe starania nie przynoszą efektu - ale dotychczas nie ma żadnych skutecznych działań w tym kierunku! Zero pomnożone przez 10,100,1000 daje nadal zero.
Dotychczasowa polityka Brukseli wobec agresywnych społeczności islamskich jest polityką przepraszania, przekupywania oraz obdarzania przywilejami aby „zachęcić”.
Czy nie zastanawiał was czasami ten agresywny europejski antyamerykanizm i antysemityzm? Przecież po tym jak naturalizowani terroryści islamscy zamordowali kilkaset osób w Madrycie i w Londynie mogłoby się wydawać, że wszelkim miłośnikom „wielokulturowości” klapki powinny spaść z oczu.
Ale nie spadły – po tym jak w 2006 roku kolorowi imigranci spalili kilka tysięcy samochodów w Paryżu i Lyonie po prostu dano im więcej pieniędzy (kto chce wiedzieć do czego takie zachowanie ostatecznie prowadzi, powinien obejrzeć jeszcze raz polski film „Dług”).
Wszystko to stanie się jasne jeśli zwrócimy uwagę na fakt przypomniany przez Orianę Fallaci w książce "Siła Rozumu" – w 1975 roku najwyżsi urzędnicy Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej (EWG) czyli zalążka Unii zupełnie oficjalnie podpisali Rezolucję Strasburską, która mówi o przyszłej „pełnej integracji gospodarczej Europy i Arabii”. W ramach porozumienia zagwarantowano swobodny przepływ arabskich imigrantów, poszanowanie ich „życia religijnego i kulturalnego” oraz – uwaga – praw różnych obywatelom danego kraju, nawet jeśli nie będą jego obywatelami*.
To było 30 lat temu. Dzisiaj w niektórych miastach Francji czy Holandii ponad połowa mieszkańców to imigrancji z Afryki lub krajów arabskich (np. Rotterdam). Romano Prodi zaproponował by imigrantom – tym nie mającym obywatelstwa włoskiego – dać pełne prawa wyborcze, takie jak przysługują obywatelom Włoch. Czy nie jest to kpina z demokracji? Nie – jest to konsekwentne realizowanie umowy z 1975 roku, czasem pod sztandarem wielokulturowości, czasem pod hasłami „odświeżania starzejącej się Europy”.
Chciałbym tutaj przestrzec tych, którym wydaje się że „poszanowanie” zagwarantowane „kulturze” imigrantów oznacza dobrotliwą tolerancję dla kolorowych strojów i tańców. Nie chodzi o stroje i tańce.
Wspomniane zapisy oznaczają, że elementem kultury europejskiej i jej „wspólnymi wartościami” staną się praktyki o enigmatycznych nazwach jak „halal” czy „infibulacja”. Nie tyle nawet staną się, co już stały się – przynajmniej we Włoszech i Holandii. Dzięki „eurokonstytucji” będziemy cieszyć się nimi w całej Unii.
„Infibulacja” czyli rytualna kastracja dziewczynek jest regularnie praktykowana w dwudziestu ośmiu krajach afrykańskich ale także w Europie XXI wieku. Ta barbarzyńska praktyka doczekała się następującego komentarza ze strony włoskich specjalistów od etyki lekarskiej: „problemy etyki lekarskiej schodzą na dalszy plan gdy chodzi o przestrzeganie reguł starodawnoego rytuału” (za: Oriana Fallaci, „Siła rozumu”, str. 251). I tyle na ten temat, bo można niechcący urazić afrykańskich kastratorów.
Rytualny muzułmański ubój bydła „halal” polega na podrzynaniu zwierzętom gardła i utrzymywaniu w stanie agonii aż się nie wykrwawią. Mięso „halal” wprowadzono ostatnio do holenderskich supermarketów, co wywołało nieco rytualnych protestów ekologów, ale nie pociągnęło za sobą żadnych specjalnych konsekwencji – muzułmańscy aktywiści zapewnili łaskawie, że podrzynanie gardeł bydłu będzie realizowane humanitarnie (sic!), a kurczaki będą nawet znieczulane.
Radykalny francuski antyklerykalizm kazał Francuzom protestować przeciwko budowie pomnika Jana Pawła II na prowincji w 2006 roku – ale nie przeszkodził merowi Paryża, Bertrandowi Delanoe, w wydaniu kilkuset milionów euro na budowę kolejnego meczetu w tym mieście (2004), co jest kpiną z rzekomej laickości tego państwa.
Gdzie miejsce na demokrację?
Unia zbudowana według "eurokonstytucji" nie ma nic wspólnego z demokracją. Z jednej strony wprowadza silny instrument prawny jakim jest "ustawa europejska" (I-33), wiążąca dla Państw Członkowskich (w przeciwieństwie do obecnych Dyrektyw, które są bardziej zaleceniami) - czyli skończy się wdrażanie Dyrektyw "po swojemu".
Z drugiej strony na szczycie procesu rządzenia stawia Komisję Europejską, która jako żywo przypomina Komitet Centralny PZPR czy KPZR. Jest to instytucja niewybieralna - dopiera się sama według kryteriów ideologicznych, zdefiniowanych bardzo mętnie:
„Członkowie Komisji są wybierani ze względu na swe ogólne kwalifikacje i zaangażowanie w sprawy europejskie spośród osobistości, których niezależność jest niekwestionowana” (I-26.4)
Ale żeby przypadkiem Komisja nie stanęła w pewnym momencie na straży zbyt europejskiej wartości dodaje się zapis następujący:
„skład każdej kolejnej Komisji odzwierciedla w zadowalający sposób różnorodność demograficzną i geograficzną wszystkich Państw Członkowskich” (I-26.6b)
Co oznacza, że w przypadku przyjęcia Turcji decyzje w głównych organach Unii będą w jeszcze większym stopniu przyjmowane na korzyść ludności muzułmańskiej – 70 mln.
Do tego samego doprowadzi rosnąca w nieunikniony sposób iczba muzułmanów w Holandii czy Francji (w niektórych miastach stanowiących ponad 50% ludności). Jak zauważyła Oriana Fallaci: „formułka wielokulturowości deklamowana jest jedynie na korzyść muzułmanów (nigdy buddystów albo hinduistów albo konfucjanistów)”.
Czym jest Unia - czym chce być Unia?
Unia nie jest żadnym potworem ani globalnym spiskiem lewaków. Unia jest normalnym produktem demokracji o zacięciu lewicowym, w której najwięcej dostaje ten kto najgłośniej krzyczy.
W grupie ludzi, w której wszyscy są niby równi i wszyscy szanują poglądy innych - jaką stara się być Europa - nagłe pojawienie się prostaka z zewnątrz nigdy nie spowoduje, że prostak będzie się chciał dostosować. Prostak nie wie nic o równości, szacunku i tolerancji dlatego głośno krzyczy i domaga się dla siebie przywilejów. A tych co mu je dają, uważa za frajerów.
Jako żywo odzwierciedla to aktualne stosunku społeczne we Francji i Holandii. Imigranci bynajmniej nie reagują na pomoc socjalną z wdzięcznością - wprost przeciwnie, reagują agresywnie gdy dobroczyńca pyta czy może nie wystarczy, czy nie należałoby się wziąć do pracy? Albo tak jak w styczniu 2007 roku, protestują gdy kuchnie dla bezdomnych wydają zupę gotowaną na wieprzowinie.
Dotychczas do najgłośniej krzyczących należeli przedstawiciele różnego rodzaju mniejszości seksualnych, którzy dzięki temu wywalczyli sobie szereg przywilejów nazywanych „prawami i równością” – jak na przykład zakaz wszelkiej krytyki, ujęty w ramach prawa belgijskiego jako przestępstwo „homofobii” i „mowy nienawiści”.
Obecnie grupy, których główną ideologię stanowią wspólne praktyki seksualne są jednak wypierane przez muzułmanów, których ideologia jest o wiele spójniejsza, agresywna i konsekwentna, głos donośniejszy a metody bardziej brutalne.
O ile działania aktywistów gejowskich ograniczały się do pobicia księdza czy sprofanowania kościoła od czasu do czasu (ostatnio w Notre Dame w 2005 roku), o tyle aktywiści islamscy po prostu zabijają ludzi, którymi gardzą (Van Gogh). Na tchórzy to działa o wiele bardziej.
W razie ratyfikacji „eurokonstytucji” w obecnym kształcie będziemy mogli cieszyć się osiągnięciami Zachodniej Europy w tym zakresie także w Polsce.
Czym powinna być Unia?
Pewne zdziwienie musi budzić poparcie dla wstąpienia do Unii jakiego udzielił Turcji prezydent Lech Kaczyński. Czy stawia go to w jednym rzędzie z Prodim i innymi "szachidami lewicy"? Wątpię. Nie wierzę, żeby prezydent Kaczyński nie znał aktualnej sytuacji w Zachodniej Europie i tego, jak zmieni ją "eurokonstytucja". Świadczy o tym brak jakiegokolwiek poparcia dla "eurokonstytucji" ze strony polskiej (poza tradycyjnymi "pożytecznymi idiotami" skupionymi wokół LiD i "Gazety Wyborczej").
Unia Europejska może być przynosić realne korzyści każdemu z Państw Członkowskich pod warunkiem że ograniczy się do unii gospodarczej i celnej, bez wtrącania się w sprawy polityczne i światopoglądowe. Biznes jest najlepszym motorem tolerancji religijnej i światopoglądowej - gdy przychodzi do robienia interesów, żydzi zapominają o tym że nie lubią Arabów i gojów, katolicy - muzułmanów i żydów, a muzułmanie robią doskonałe interesy z niewiernymi.
Do tego - i tylko tego - powinna się ograniczać Unia Europejska. Wszystkie próby budowania "eine Europaeische Volk" według dziecinnego zbioru marksistowskich "wartości" doprowadzi do przemocy i przelewu krwi, jak każda historyczna utopia.
c.d.n.
W ciągu najbliższych dni napiszę więcej na temat pomysłów gospodarczych zapisanych w "eurokonstytucji". Kogo nie przekonały wywody ideologiczne, musi to zobaczyć.
Przypisy
* Oriana Fallaci pisze o Rezolucji Strasburskiej w "Sile Rozumu" na str. 159 (wyd. Cyklady, 2004). Nie napisała, że spotkanie to odbyło się za zamkniętymi drzwiami i nie opublikowano z niego stenogramu. Redaktorem rezolucji był belgijski deputowany lewicy Tijl Declercq, w owym czasie piewca ZSRR. ("Battle for France", "The Euro-Arab Dialogue and The Birth of Eurabia")
Sól w nasze rany, cały wagon soli
By nie powiedział kto, że go nie boli
Piach w nasze oczy, cały Synaj piasku
By nie powiedział kto, że widzi jasno
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka