I oto rząd Donalda Tuska w ostatnim tygodniu zaoferował kolejną "kluczową" dla losów państwa debatę na temat dopalaczy. Nie będe tu się rozwodził na temat tego, czy zakaz ich sprzedaży jest słuszny czy nie. Chciałbym tylko zwrócić uwagę na to, iż jest to dyskusja zupełnie jałowa. Mimo to wszystkie media, a za nimi społeczeństwo uznają to za główny problem Polski. Przez cały dzisiejszy dzień, pierwszą informacją we wszystkich wiadomościach jest to, iż "wobec króla dopalaczy nie został zastosowany tymczasowy areszt". Następną pewnie będzie mecz polityków z dziennikarzami, a kolejną przypomnienie o rocznicy tragedii smoleńskiej. Na tym "ważne" wydarzenia weekendu się kończą.
I znów okazuje się, że w debacie publicznej brak miejsca na dyskusje o finansach, kryzysie, KRUSie i rozwydrzonych górnikach. Dopalcze są tematem zastępczym dla krzyża, "o którym już nikt nie chce rozmawiać"(mówi to kazdy obywatel Polski, tyle, że zaraz po tym zdaniu i tak dalej gada o tej kwestii). Gdy społeczeństwu znudzą się dopalacze, Tusk znów wymyśli temat, "który zbulwersuje opinię publiczną". Może i słuszna to linia. Bowiem, gdy w końcu dosięgną nas prawdziwe problemy, lud będzie tak ogłupiały, iż uwierzy we wszystko co wmówi mu premier. A dowodów na to, iż większość obywateli polskich powoli zaczyna się zmieniać w zwykłą gawiedź jest coraz więcej.
ps. ostatnio telegazeta TVP ogłasza sondaże. W jednym z ostatnich, głosujący, duzą większością opowiedzieli się za legalizacją marihuany. Teraz, po ostrych wypowiedziach na temat dopalczy "ukochanego rządu" przytłaczająca większość uważa, że... dopalacze powinny być bezwględnie zakazane. A dla przeciętnego obywatela nie ma dużej różnicy między "trawką" a dopalaczem. Więc skąd ta zmiana? Cóż "jakie władze, takie społeczeństwo".
