Nie muszę ci tłumaczyć, przyjacielu, że padliśmy ofiarą diabelskiego spisku. Gdyby nie to, pałac stałby jeszcze tysiąc lat, jako że żaden pałac nie runie sam z siebie. Ale tego, co wiem dzisiaj, nie wiedziałem wczoraj, kiedy niosło nas ku zgubie, a my w zamroczeniu, oślepieniu, w potępieńczym zaczadzeniu, w swoją moc dufając, sami siebie wywyższając, nie patrzyliśmy końca! Wszyscy manifestują - studenci, robotnicy (...), wszyscy praw żądają, strajkują, wiecują, na rząd pomstują.
(...)
Z powodu tej butnej anarchii i obmownej agitacji, tak się ponad wszelką dopuszczalność przeciągające zaczyna się w pałacu szeptanie, dostojników na się spoglądanie, w spojrzeniach nieme pytanie - co będzie? co robić? Dwór cały przyduszany; przygnieciony, wypełnił się szeptem, tu szep-szep, tam szep-szep, już nic nie robią, tylko po korytarzach się snują, po salonach zbierają i po cichu knują, wiecują, na naród pomstują. I takie między pałacem a ulicą pomstowanie, wytykanie, zawiść i nieżyczliwość wzajemnie narastająca, wszystko zatruwająca. Powiedziałbym, że powoli w pałacu tworzą się trzy frakcje. Pierwsza - to ludzie kratowi, zawzięta i nieustępliwa koteria, która domaga się zaprowadzenia porządku i nalega, żeby aresztować warchołów, wsadzić za kraty buntowników, pałować i wieszać. (...) W drugiej frakcji grupują się ludzie stołowi - to koteria liberałów, ludzi słabych i w dodatku filozofujących, którzy uważają, że trzeba zaprosić buntowników do stołu i rozmawiać, wysłuchać, co mówią, i coś w cesarstwie zmienić i poprawić. (...) Wreszcie trzecią frakcję tworzą ludzie korkowi - których, powiedziałbym, w pałacu najwięcej. Ci nic nie uważają, ale liczą, że jak korek na wodzie, tak ich będzie unosić fala wydarzeń i że w końcu wszystko jakoś się ułoży, a oni pomyślnie dopłyną do gościnnego portu. I kiedy już dwór podzielił się na kratowych, stołowych i korkowych, każda koteria zaczęła swoje racje głosić, ale głosić potajemnie i nawet podziemnie, bo jaśnie osobliwy pan nie lubił żadnych frakcji, a to dlatego, że nie cierpiał gadania, naciskania i wszelakiego spokój mącącego nalegania. A z tego powodu, że one frakcje powstały i między nimi zaczęło się bojowanie, obrzucanie, pazurków pokazywanie, rąk wymachiwanie, wszystko w pałacu na chwilę ożyło, wigor powrócił dawny, swojsko się zrobiło.
(...)
W tym czasie pan nasz z coraz większym już trudem podnosił się z łoża. Źle sypiał albo całą noc w ogóle nie spał, a potem drzemał w ciągu dnia. Do nas nic nie mówił, nawet w czasie posiłków, które spożywał w otoczeniu rodziny sam zresztą prawie nic już nie jedząc - też mało mówił, coraz bardziej milknął. Tylko w godzinie donosów ożywiał się, bo jego ludzie ciekawe teraz przynosili wieści (...). Czcigodny pan, mówili później donosiciele, chętnie ich słuchał, aliści poleceń żadnych nie dawał, a słuchając, o nic sam nie pytał. To ich też dziwiło, że nic z onego donoszenia nie wychodziło, bo osobliwy pan miast areszty nakazać, wieszanie zarządzić, chodził po ogrodzie, pantery karmił, ptakom ziarno sypał i ciągle milczał. A kiedy przyszła połowa kwietnia, pośród stale trwającego wzburzenia ulicznego pan nasz zarządził w pałacu uroczystość sukcesyjną. W wielkiej sali tronowej zebrali się dostojnicy i notable, czekając i poszeptując, kogo też cesarz następcą swoim mianuje, a nowa to była rzecz, ponieważ pan nasz wszelkie szmerki, przecherki o sukcesji zawsze dawniej karcił i tępił.
(...)
I tak to, przyjacielu, pośród onych nagle rozpętanych intryg sukcesyjnych, które w takiej rozjadłości, rozmowności pogrążyły cały dwór, że nikt już nie myślał, co dzieje się w cesarstwie, a choćby bodaj na najbliższych pałacu ulicach, zupełnie niespodziewanie, ale jakże zaskakująco i niespodziewanie! wchodzi do miasta wojsko i nocą aresztuje wszystkich ministrów dawnego rządu (...), a także dwustu generałów i wyższych oficerów znanych z nadzwyczajnej i nigdy nie zachwianej lojalności do cesarza. Jeszcze nikt nie oprzytomniał porażony tym niebywałym wydarzeniem, kiedy przychodzi wiadomość, że spiskowcy aresztowali szefa sztabu generalnego, (...), najbardziej lojalnego cesarzowi człowieka, który uratował mu tron w czasie wydarzeń grudniowych.
(...)
W pałacu zgnębienie, rąk opuszczenie, trwożliwe czekanie, co jutro się stanie, aż ci nagle pan nasz pozywa doradców, karci ich, że rozwój zaniedbują, i łajankę taką uczyniwszy ogłasza, że będziemy tamy na Nilu stawiać. Jakże tamy stawiać, mruczą wewnątrzbrzusznie skonfundowani doradcy, kiedy prowincje głodują, naród wzburzony, stołowi szeptają, żeby cesarstwo poprawić, oficerowie spiskują, notabli aresztują. A zaraz po korytarzach słychać niepokorne szemrania, że lepiej by naszych głodomorów wesprzeć, a owych tam poniechać. Na to pan minister finansów tłumaczy, że jeśli postawi się pomienione tamy, będzie można wodę na pola odpuścić, a taki z tego powstanie urodzaj, że i głodomorów więcej nie będzie. No tak, szemrają ci, co szemrali, ale ile to lat trzeba, żeby tamy postawić, a tymczasem naród z głodu pomrze. Nie pomrze, tłumaczy minister finansów, dotąd nie pomarł, to i teraz nie pomrze. A jeśli, powiada, owych tam nie postawimy, to jak dogonimy, prześcigniemy?
(...)
Tu pan minister rozsierdził się na wątpiących, szemrających, którym zaczął wykładać, jak ważna to sprawa dla rozwoju się poświęcać i że jeśli onych tam nie postawimy, żadnego rozwoju nie będzie, a przecież pan nasz nakazał, byśmy wszyscy bez przerwy się rozwijali, ani na chwilę nie spoczywając, serce, duszę oddając. A zaraz pan minister informacji ogłosił postanowienie czcigodnego pana jako nowy sukces i pamiętam nawet, że w okamgnieniu było rozwieszone w stolicy takie hasło - niech no tylko staną tamy, a wszystkim wszystkiego damy, zaś potwarca niech knuje, szczuje - rozwoju tam nie zatamuje! Aliści tak ta sprawa rozjuszyła spiskujących oficerów, że radę cesarską, powołaną przez jaśnie najwyższego pana do nadzoru owych tam, w kilka dni później w areszcie osadzili głosząc, że z tego tylko większa korupcja mogłaby wyniknąć i jeszcze gorsze narodu głodzenie. Zawsze wszelako mniemałem, że postępek rzeczonych oficerów musiał naszemu panu osobliwą przykrość wyrządzić, ponieważ czując, iż lata coraz większym ciężarem ramiona jego barczą, chciał imponujący i przez wszystkich podziwiany monument po sobie zostawić, tak żeby jeszcze hen po latach każdy, komu by się do tam imperialnych dojechać udało, mógł zakrzyknąć - patrzcie wy, chyba tylko sam cesarz zdolen był takie niezwykłości powznosić, góry całe w poprzek rzeki ustawić! A gdyby, inaczej biorąc, dał ucha szeptaniom, szemraniom, że lepiej by głodnych nakarmić, niż tamy stawiać, ci, choć w końcu nasyceni, i tak by kiedyś pomarli, żadnego śladu ani po sobie, ani po panu naszym nie zostawiając.
("Cesarz" Ryszard Kapuściński)
Ja jestem umysł ścisły. Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka