chinaski chinaski
829
BLOG

R. Sikorski dla "RZ": Mamy konstytucyjną normalność!

chinaski chinaski Polityka Obserwuj notkę 31

W weekendowym wydaniu "Rzeczpospolitej" ukazał się spory wywiad z ministrem Radosławem Sikorskim. Na wstępie przyznam, że całości nie czytałem (nie zakupiłem jeszcze "Rzepy"), ale jego zasadnicze fragmenty publikują największe polskie portale, co pozwala wysnuć pewne wnioski, dokonać oceny deklaracji szefa polskiej dyplomacji.

Zanim zacznę to czynić, chciałbym w kilku zdaniach wskazać, czego winniśmy oczekiwać od Ministra Spraw Zagranicznych, zwłaszcza kiedy występuje publicznie. Taki człowiek powinien być profesjonalistą w każdym calu: powinien znać polskie prawo, sytuację geopolityczną, znać zasady kurtuazji, dobrego smaku, unikać wikłania się w doraźne, krajowe wojenki partyjne. Krytykę ze strony opozycji, nawet tą najostrzejszą musi przyjmować z pokorą, "łamać ją" siłą swych zawsze merytorycznych argumentów. Pyskówki, ataki ad personam, kpiny z adwersarzy są niedopuszczalne; działania te, metody stosują partyjni fighterzy, tzw. buldogi, nigdy zaś mistrz ceremonii, człowiek światowej klasy, bywalec europejskich salonów...

Powyższe, zupełnie elementarne wymogi wypełniał np. Adam Rotfeld. To niewątpliwie doświadczony dyplomata, potrafiący z dystansem przyglądać się krajowej polityce. Rotfeld nie jest, rzecz jasna, człowiekiem z mojej bajki. Nie tylko z uwagi na jego domniemaną działalność agenturalną (TW "Rauf", "Rad", "Ralf" i "Serb ), ale również wizję polskiej polityki zagranicznej, postrzeganie polskiego interesu narodowego. Nie można jednak-oceniając jego działalność publiczną w XXI w.- odmówić mu pewnych podstawowych przymiotów profesjonalnego dyplomaty.
Takich przymiotów nie posiada natomiast Radosław Sikorski, o czym po raz kolejny przekonujemy się czytając najnowszy z nim wywiad:

R. Sikorski, znawca polskiej Konstytucji: "Mamy teraz konstytucyjną normalność. Częste spotkania, wspólne uzgodnienia. Utrzymaliśmy zwyczaj uchwalania stanowiska rządu przed ważnymi podróżami prezydenta, tak aby mógł skutecznie to stanowisko prezentować."

Zdaniem szefa MSZ "konstytucyjna normalność" istnieje wtedy, gdy Prezydentem jest osoba pochodząca z tego samego środowiska politycznego, co premier. Oryginalna wykładnia polskiej ustawy zasadniczej. Nie spotkałem się jednak z aprobatą dla niej u żadnego z cenionych konstytucjonalistów (nawiasem mówiąc u żadnego z niecenionych także). Stan kohabitacji, jest jak najbardziej konstytucyjnie "normalny", wynika wprost z zapisów aktu z 1997 r. dotyczących sposobu wyboru Prezydenta RP i ustanowienia Rady Ministrów.
Być może Pan Sikorski nie był-jak zwykle- dostatecznie precyzyjny; w rzeczywistości chodziło mu nie o "konstytucyjną", a "platformerską" normalność?

R. Sikorski o L. Kaczyńskim:"Prezydent Lech Kaczyński szczycił się tym, że wbrew konstytucji, prowadził inną politykę zagraniczną niż Rada Ministrów."

Sikorski zasłynął wyjątkowo wulgarnymi, chamskimi atakami na L. Kaczyńskiego. Dokonywał ich tuż przed śmiercią Prezydenta, co dodatkowo obciąża rachunek Radosława. Dziś ma czelność brnąć w tym kierunku dalej. Jeśli, zdaniem szefa MSZ, utrzymywanie przez L. Kaczyńskiego lepszych relacji z Prezydentem Gruzji niż rząd jest łamaniem Konstytucji, to jak zakwalifikować tuskową indolencję w sprawie zasadniczej- w kwestii przejęcia śledztwa smoleńskiego? Jak ocenić torpedowanie zagranicznych wyjazdów L. Kaczyńskiego, uniemożliwianie korzystania z rządowych Tupolewów? Prezydent Kwasniewski, którego posądzenie o sprzyjanie PISowi byłoby zbrodnią, tak skomentował zachowanie Tuska:

"To są oczywiście błędy popełnione przez rząd, moim zdaniem niezrozumiałe i właściwie nie­godne powagi i rządu, i samego premiera. Nie można powiedzieć prezydentowi, że się uważa jego wyjazd za prywatny i nie daje mu się samolotu".

Jak wreszcie zinterpretować fakt stosowania wobec Prezydenta złośliwej "głuszy informacyjnej"? Kiedy w październiku 2008 r. Prezydent zgodnie z konstytucją wyraził chęć udziału w ważnym posiedzeniu Rady Europejskiej dotyczącym m.in. pakietu energetyczno-klimatycznego i kryzy­su finansowego, Donald Tusk zakazał informowania L. Kaczyńskiego o programie brukselskiego szczytu; informacje w tej sprawie Lech Kaczyński otrzymywał nie od polskiego rządu, lecz od francuskiej prezydencji.
Warto wspomnieć również o symbolicznym fragmencie konwersacji między L. Kaczyńskim a D. Tuskiem z tego okresu: Prezydent zwrócił się do premiera: - Powiedzcie mi co było, chciałbym wiedzieć. Szef rządu miał odpowiedzieć: - Chcieć to ty sobie możesz.

Z resztą premier Tusk nie tylko ograniczał konstytucyjne upewnienia L. Kaczyńskiego w zakresie polityki zagranicznej; tego rodzaju incydenty zdarzały się również w zakresie tzw. prezydenckich prerogatyw krajowych. Tak było np. na przełomie roku 2007 i 2008 w sprawie powołania szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Według ustawy premier może powołać szefa tej służby specjalnej dopiero po zasięgnięciu opinii głowy państwa. Mimo to 16 stycznia premier Tusk dokonał nominacji, nie dopełniwszy wymagania uprzedniego za-sięgnięcia opinii prezydenta Kaczyńskiego.

(więcej na temat "przestrzegania" konstytucji przez rząd Tuska- TU)

Sikorski o A. Fotydze (swojej poprzedniczce, koleżance z rządów K. Marcinkiewicza i J. Kaczyńskiego):
"Cieszy się, że była minister nie objęła stanowiska polskiego ambasadora przy ONZ. Wstyd byłby wówczas jeszcze większy, niż po tym, jak Anna Fotyga nagle zrezygnowała ze stanowiska w Międzynarodowej Organizacji Pracy."

To jest ten słynny pokaz kurtuazji w wykonaniu Sikorskiego, ten dyplomatyczny, oksfordzki (a może bydgoski?) język, styl, fason.
A tak nawiasem mówiąc prawdziwy wstyd (,by nie powiedzieć "upokorzenie") był, kiedy "szefowa unijnej dyplomacji Catherine Ashton ogłosiła pierwszą listę nominacji na ambasadorów Unii Europejskiej. Wśród 26 nazwisk jest dwójka Polaków. Tomasz Kozłowski pojedzie na placówkę w stolicy Korei Południowej, Seulu. Z kolei Joanna Wronecka, była ambasador Polski w Maroku, będzie reprezentowała interesy UE w Jordanii. To przecież "sukces" niekwestionowany- jak ocenił powyższy news polski salon.

Radosław Sikorski to dla Rzeczpospolitej gorsze zło niż biłgorajczyk, wszak jest pierwszym polskim reprezentantem na świecie(po Prezydencie i premierze), strażnikiem "interesu narodowego". Po dzisiejszym wywiadzie widać wyraźnie, że tragedia smoleńska nic, zupełnie nic tego człowieka nie nauczyła. Zero refleksji, zadumy, honoru, powagi. Jest tępa, koniunkturalnie uzasadniona kontynuacja. Żałosne, że szef polskiej dyplomacji najbardziej aktywny jest...w rodzimym bagienku, na ringu politycznej "okładanki". Widocznie wierzy, że tylko w ten sposób będzie w stanie "awansować"; przecież szefowanie MSZ-owi to nie jest radkowy szczyt marzeń. Przypominam, że Sikorski w trakcie ministrowania podejmował już dwie zupełnie nieudane próby odejścia z rządu- kandydował (starał się kandydować) na szefa NATO, był także kandydatem na kandydata PO w wyborach prezydenckich. A więc do trzech razy sztuka? Tylko dlaczego, ma "przy okazji" cierpieć polska dyplomacja???

chinaski
O mnie chinaski

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (31)

Inne tematy w dziale Polityka