Przedstawianie propozycji popularnych. Bez względu na ich sens. Bez względu na własne poglądy. Bez względu na możliwość realizacji nagłaśnianych propozycji. Bez względu na przewidywane skutki ich realizacji. I najważniejsze: bez chęci ich realizacji...
To właśnie chłodnożółwiowa definicja populizmu.
Dlaczego dziś akurat o tym? Bo czas już na stopniowe demaskowanie aktorów odgrywających role, które im bardzo nie leżą... Dobrze wyreżyserowane słowa nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. To tylko gra.
Dawno, dawno temu, nasi populistyczni politycy nie mogli liczyć na uwielbienie jakim otaczani są teraz. Nie byli autorytetami dla ludu. Nie byli nawet kreowani na autorytety. W powszechnym odbiorze byli oszustami lub "ciemniakami". Ich populizm nie był przez to aż tak niebezpieczny.
Po przedstawieniu swych efektownych propozycji dawni populiści byli od razu punktowani i wyśmiewani. Przez komentatorów politycznych, ekspertów gospodarczych, akademickich wykładowców, nawet przez szeregowych dziennikarzy.
Gdy Lech Wałęsa zapowiadał, że da wszystkim po sto milionów, nikt nie traktował jego słów poważnie. Gdy Andrzej Lepper obiecywał, że podniesie płacę minimalną do 1800 złotych, wtedy słuchacze w najlepszym razie dobrotliwie stukali się w czoło. Z czasem, sami dzielni populiści orientowali się, że są na cenzurowanym i zaczynali ograniczać własną pomysłowość.
Teraz sytuacja zmieniła się w stopniu zdumiewającym. Komentatorzy polityczni, eksperci gospodarczy, akademiccy wykładowcy, o szeregowych dziennikarzach nie wspominając, nie dość, że zaprzestali krytyki populizmu (w nowej, "oświeconej" formie), to sami zaczęli ochoczo populistów wspierać i symulować, że w słowach populistów nie widzą niczego niepokojącego. Nasze autorytety :) nie grzmią nawet gdy po czasie okazuje się, że politycy kolejny raz nas oszukali. Ich wyrozumiałość jest bezgraniczna. Bo przecież, chyba nie są idiotami...?
Czy ktoś jeszcze wierzy w realizację obietnic?
Czy dojdzie w końcu do zapowiadanego wstrzymania finansowania partii politycznych z budżetu państwa? Czy zmniejszona zostanie liczba posłów, senatorów i radnych? Dojdzie do zmiany ordynacji wyborczej? Wprowadzony będzie program podatkowy "3 x 15"? Ograniczone zostaną wydatki budżetowe przy jednoczesnym zmniejszeniu inflacji (jak?), znacznym zwiększeniu wynagrodzeń pracowników budżetówki i dofinsowywaniu punktu skupu jabłek i ziemniaków?
Czy zrealizowane zostaną WSZYSTKIE zapowiedzi przedwyborcze? A może ŻADNA z nich nie będzie zrealizowana?
Jeżeli zgadzamy się, że żadna, to warto zastanowić się nad tym głębiej. Dlaczego tak jest? Dlaczego stan ten nie wywołuje żywiołowych prostestów naszych elit? Boją się zaprotestować? Może żyjemy już w czasach dyktatury "oświeconego populizmu"?
Inne tematy w dziale Polityka