Kontrrewolucji nie było. Zerwania ciągłości z komuną w wielu miejsach brak. Odwrotnie. Często mamy wręcz doczynienia z kontynuacją PRL. Dotyczy to też naturalnie sądownictwa. Trudno się dziwić, że Trybunał Konstytucyjny zatrzymał lustrację. Trudno być zaskoczonym, gdy sąd lustracyjny raz po raz stwierdzał, że kolejny agent agentem nie był choćby w szczegółowo opisanym przez Piotra Gontarczyka przypadku Mariana Jurczyka. Z jakiej racji sędziowie mieliby atakować system, z którego wyszli; system, na którym zyskali; system, który ustawił ich na pedestale niezależności w obecnym ustroju liberalnej demokracji?
Odcinanie się od PRL byłoby wbrew interesom większości starszych sędziów. A i młodsi, sklonowani z PRLowców, też mieliby wiele do stracenia. Mimo tego, do opinii publicznej stałym strumieniem przeciekają wieści o zgniliźnie post-PRLowskich przedstawicieli Temidy.Z publikowanych od niedawna katalogów IPN wynika, że sędzia Jerzy Rypina był TW „Bosmanem.” W maju ujawniono, że sędzia Zdzisław Czeszejko-Sochacki współpracował z komunistyczną tajną policją. Podobnie twierdzono o dwóch jego kolegach z Trybunału Konstytucyjnego: Marianie Grzybowskim i Adamie Jamrozie. Rok temu oskarżono o to sędziego Krzysztofa Śniegockiego. Wielu z tych, którzy agenturą nie byli, też ma wiele na sumieniu. Wyjątkami były świetlane postacie jak sędzia Adam Strzembosz i jego środowisko, szczególnie z sądów dla nieletnich. Podobno ludzie się zmieniają. Nawet sam Adam Strzembosz twierdził, że w stanie wojennym środowisko sędziowskie pokazało się z lepszej strony. IPN obiecywał zająć się kilkunastoma sędziami komunistycznymi wymienionymi prawie 15 lat temu w tzw. „raporcie Rokity”. Człowiek odpowiada bowiem za całe swoje życie. Przecież nie rozgrzeszymy choćby ofiary 1968 r. za jej zbrodnie w latach 40-dziestych i 50-dziesiątych, ani za jej odpychającą, utrwalającą PRL postawę w latach 1989-2007. Takich ambiwalentnych postaci jest wiele. Za czyny godne należy im się niewątpliwie pochwała, ale za podłe potępienie.
Jak podał Tygodnik Powszechny, pewien adwokat, który pięknie bronił robotników w 1956 r., kilka lat wcześniej jako sędzia wojskowy wydawał rutynowo wyroki śmierci na polskich patriotów. Sędziemu Andrzejowi Kryży zarzucono „sfingowanie procesu” przeciw uczestnikom niepodległościowej demonstracji w 1979 r. Jeszcze pod koniec lat osiemdziesiątych Sędzia Ewa Łętowska była zamieszana w „utrwalanie systemu” popierając represyjne praktyki komunistów w sprawie wydawania paszportów, jak ujawnił na portalu www.polskiejutro.com Jan Lucjan Wyciślak. Nawet GazWyb dozwoliła, że PRL-owscy utogowani to „sędziowie uczciwi inaczej.” Przebywając w Polsce na stypendium na początku lat dziewięćdziesiątych pomagałem jako ekspert od historii przy tzw. “procesach rehabilitacyjnych” żołnierzy niepodległościowych. Mierziło mnie to, bowiem moim zdaniem powstańcy antykomunistyczni rehabilitacji nie potrzebują. Należy im się sprawiedliwość, o którą trudno w post-komunistycznym wymiarze sprawiedliwości. Na przykład, do dziś “zrehabilitowany” nie został Andrzej Kiszka (“Dąb”), powstaniec niepodległościowy z NOW-AK, którego komuniści ujęli dopiero 31 grudnia 1961 r. w bunkrze w lasach Janowskich.Mierziło mnie też, że prawo RP wymuszało na starszych, steranych życiem ludziach, często psychicznych i fizycznych wrakach, aby znów udowadniali swoją niewinność. Aby przeżywali jeszcze raz swoje tragedie, swoją mękę UB-eckiego śledztwa, swoje upokorzenie komunistycznym procesem. Każdy z nich musiał się indywidualnie i ponownie stawić przed sądem. Prosić o zmianę wyroku.
To upokarzające. W końcu wiadomym jest, że walczyli o niepodległość. Większość z nich skazywana była na podstawie wymuszanych torturami zeznań, w procesach szablonowo opartych o dekrety “PKWN” przekutych z propagandowych sloganów komunistów. Oskarżano niepodległościowców o “zdradę narodu polskiego”, “mordowanie Żydów,” “zabijanie jeńców radzieckich,” “rozpętywanie walk bratobójczych,” czy “szpiegostwo na rzecz Watykanu.”
Po 1989 r. Sejm RP mógł jedną ustawą znieść komunistyczną niesprawiedliwość oznajmiając, że wszystkie wyroki na niepodległościowców, które wydali komuniści są nieważne. Sejm powinien przyznać automatyczne odszkodowanie dla “żołnierzy wyklętych.” Post-komunistyczny wymiar sprawiedliwości mógłby co najwyżej zaskarżać pojedyńcze sprawy, na przykład, gdy represjonowany człowiek skazany był też na podstawie kodeksu kryminalnego za przestępstwo kryminalne, takie jak gwałt czy zabójstwo. Takie sprawy możnaby indywidualnie rozpatrywać w imię sprawiedliwości. W zupełnie wyjątkowych przypadkach, organa sprawiedliwości mógłby otwierać ponownie śledztwo, na podstawie przedwojennego prawodawstwa II RP (oraz prawa wojskowego II RP), otwierać śledztwa w sprawach kontrowersyjnych. Dotyczy to takich przypadków jak masakra Żydów w Jedwabnem, rozstrzelanie Białorusinów przez oddział NZW “Burego”, czy pacyfikacja ukraińskiej ludności Nadsania przez polskich niepodległościowców. Zamiast takiego logicznego i sprawiedliwego rozwiązania, wymusza się na nielicznych bohaterskich niedobitkach i ich rodzinach upokarzające wyprawy do sądu. Tracą czas, pieniądze i nerwy. Znów bowiem post-komunistyczni sędziowie przypominają im kto jest władzą, znów pokazują kto ma prawo “łaski”, kto “rehabilituje”. A powinno być odwrotnie. To my – reakcja – powinniśmy sędziów lustrować i rehabilitować tych, którzy gnidami w PRL nie byli.Mierziło mnie również, że rodziny polskich partyzantów musiały na procesie wysłuchiwać przemówień prokuratorskich ale i też sędziowskich w stylu lat pięćdziesiątych. W latach 1990 - 1993 o bandytach z lasu usłyszała rodzina śp. por. Kazimierza Poray-Wybranowskiego (“Kret”), który podjął walkę z dwoma wrogami w 1939 r., a wyszedł z komunistycznego więzienia w 1970 r. W podobny sposób między 1992 - 1995 potraktowano strzelca Mariana Bobolewskiego (“Góral”) z NSZ-AK. W październiku 1944 r. komunistyczny śledczy celnym kopnięciem zmiażdrzył partyzantowi oko. Pan Bobolewski miał wtedy 17 lat. Pięćdziesiąt lat później ubiegał się o “rehabilitację”. Pisał mi, że o “rehabilitacji” decydowali sędziowie – krewni jego katów.Na tych i innych procesach “rehabilitacyjnych” sytuacja była podobna. W najlepszym wypadku mieliśmy do czynienia z pojedyńczym sędzią, czasem wywodzącym się z elity niepodległościowej, po 1989 r. awansowanym z sądów dla nieletnich czy innej zamrażarki. Taki (lub taka) sędzia wiedział o co chodzi. Odnosił się do sprawy z taktem, wyczuciem i wiedzą.W najgorszych wypadkach na rozprawach wpadaliśmy na UB-eckie dzieci. W jednym procesie “rehabilitacyjnym” wręcz “sądził” syn UB-eka, który 50 lat wcześniej “badał” skazanego. Synuś dobrze wiedział o co chodzi. Tu czuć było siarkę i nienawiść.
Jednak przeciętny sędzia był w materii, którą przyszło musię zajmować zupełnie niezorientowany, bo wykształcony został w PRL. Jeśli sędzia nie miał kompleksu niższości zamaskowanego napuszeniem, to taki człowiek potrafił zrozumieć swoje braki i uczył się. Głównie chodziło o naukę historii oraz kontekstu politycznego do cna zafałszowanego przez komunistów.
Faktem jest, że młodsze pokolenie sędziów jest bardziej chętne do nauki niż starsze. Starsi sędziowie swoje zagubienie i ignorancję pokrywali napuszeniem i srogim trzymaniem się litery “prawa” komunistycznego. Na przykład, w pewnym momencie na rozprawie “rehabilitacyjnej” mjr. Zygmunta Szendzielorza (“Łupaszki”) sąd z powagą odniósł się do prokuratorskich zarzutów, że zbrodnią AK-owców było roztrzelanie przypadkowo ujętego w cywilnym ubraniu UB-eka, który chyba nie miał żadnych zadań w tej okolicy. Czyli logika tego sądowego “zrozumienia” dyktuje, że “Łupaszka” powinien był poczekać aż UB-ek powróci z zadaniami w mundurze i wtedy go chwytać oraz rozstrzeliwać. Inaczej przecież rozstrzelanie UB-eka nie było działaniem na rzecz niepodległości Polski, a zbrodnią pospolitą.Absurd. Każdy powinien wiedzieć, że UB to było ramię sowiekiego okupanta sterowane przez NKWD. Jeden UB-ek mniej, tym bliżej do wolności. Ale sąd miał kłopoty z pojęciem takich podstawowych spraw.
Specjalnie przytaczam przypadki ekstremalne z Powstania Antysowieckiego bowiem są one tak czarno-białe, że nawet PRL-owcy w togach nie powinni mieć problemu ze zrozumieniem ich w niepodległej Polsce. A niestety mają. Tym bardziej nie należy się dziwić, że mają kłopoty oceniając sprawy bardziej ambiwalentne.
Jak zwykle Janusz Korwin-Mikke ośmielił się jako pierwszy nazwać sprawy po imieniu. Nie ździerżył po wyroku uniewiniającym Mariana Jurczyka. JKM dosadnie skomentował to, co od dawna mówi się nieoficjalnie. Parafrazując: wielu sędziów to post-PRLowska małpiarnia. JKM ma więc proces o zniesławienie suwerennych sędziów RP.
Marek Jan Chodakiewicz
Washington, DC
“NCzas”
Inne tematy w dziale Polityka