Aranżacja graficzna zdjęcia: Adam Chelstowski/Forum
Aranżacja graficzna zdjęcia: Adam Chelstowski/Forum
Christopher.Ziyo Christopher.Ziyo
72
BLOG

"Taśmy Banasia", Konfederacja, rzeczywistość

Christopher.Ziyo Christopher.Ziyo Polityka Obserwuj notkę 0
Pojawienie się w mediach na dwa dni przed wyborami jakichkolwiek nagrań o randze afery szczególnie podnieca percepcję wyborców sprawiając, że ludzie skłonni są dalece przeceniać to, co w treści nagrań się pojawia, bo tak to z nami bywa, że rajcuje nas każdy większy skandal polityczny, a w trakcie kampanii wyborczej tym bardziej. Mamy więc nagle wielką aferę, bo media kojarzone z władzą opublikowały wraże nagrania z rozmowy między prezesem Najwyższej Izby Kontroli Marianem Banasiem a mecenasem Markiem Chmajem skojarzonym w tej historii z "szefem", jakoby Donaldem Tuskiem.

Od dawna w przestrzeni internetu, a jak rozumiem także i w świecie polityki oraz mediów tradycyjnych, krążą mity na temat wojny prezesa Najwyższej Izby Kontroli z obozem władzy. Przez ostatnie wiele miesięcy nie ujawniono niczego, co mogłoby spowodować, że polska scena polityczna drgnęłaby z tego powodu w posadach, chociaż bywały momenty, w których wieszczono, że prezesujący NIK-owi Marian Banaś jest w stanie mocno zaszkodzić układowi rządzącemu w Polsce. Tymczasem we wspomnianym okresie, ani nie zaszkodziły temu układowi media, ani nie potrafił spowodować tego sam Marian Banaś, gdy publikował kolejne raporty z kontroli przeprowadzanych przez instytucję, której przewodzi. Partia PiS dzierżąc pełnię władzy w najważniejszych mediach ogólnopolskich jak i szczególny zasób kontrolny w mediach lokalnych, posiada wystarczającą siłę, by negatywny wpływ na opinię publiczną tego typu groźnych dla niej skutków działalności NIK-u skutecznie tłumić.

Niestety w przypadku "Taśm Banasia" mamy do czynienia z sytuacją, w której wszystkich dalece poniosła wyobraźnia i każdy, w zależności od swoich potrzeb, węszy co raz to większą aferę z nich wynikającą. Co ciekawe, nasze doświadczenie z niegdysiejszą aferą taśmową z restauracji "Sowa i Przyjaciele" powinno nas nauczyć, że towarzyskie rozmówki o polityce w świecie polskich elit mają swój stały niezmienny charakter. Niestety przeglądając internet na okoliczność rewelacji zaserwowanej nam przez TVP INFO dostrzegam, że od czasu afery taśmowej Falenty minęło wystarczająco dużo czasu, by ludzie o tym zapomnieli.

Każdy kto bacznie w ostatnich latach śledził politykę i potrafi ją opisywać zachowując przy tym elementarną dozę obiektywizmu wie, że obraz rzeczywistości jaki w swoich rozmowach z mecenasem Chmajem kreśli prezes NIK-u, to praktycznie jedna z niezliczonych hipotez jakie wśród opinii publicznej zaczęły krążyć po głośnej konferencji prasowej Mariana Banasia z prezesem partii Nowa Nadzieja Sławomirem Mentzenem, w której obaj ogłosili, że parta Mentzena bierze na siebie wprowadzenie zmian w prawie dotyczących funkcjonowania Najwyższej Izby Kontroli proponowanych przez jej prezesa.

Ale wróćmy do nagrań. Jak wynika z opublikowanej przez rządowe media rozmowy prezesa NIK-u z mecenasem Markiem Chmajem, ten pierwszy miał podobnież ustalać ze swoim synem rolę jaką ów miał pełnić po wstąpieniu w szeregi Konfederacji. Celem nadrzędnym jego obecności w tej partii miała być działalność, która zagwarantuje, że Konfederacja po wyborach nie wejdzie w koalicję z PiS-em. Marian Banaś zapewnia także, że i transfer personalny z PiS-u do Konfederacji posłanki Anny Marii Siarkowskiej miał być wynikiem jego sprawczości. Wykształca się nam oto sytuacja, w której o rysie oraz planie politycznym Konfederacji mogą decydować szczególne wpływy prezesa Najwyższej Izby Kontroli. Wielu osobom narzuca się przekonanie, że oto przy pomocy Konfederacji pan prezes chce załatwić swoje porachunki z obozem władzy. To że on i jego rodzina szczególnie nie lubią PiS-u wiedzą w Polsce wszyscy, którzy śledzą lub uprawiają politykę. Ze względu na osobiste uprzedzenia Mariana Banasia wobec panującej "Zjednoczonej Prawicy", jego wizerunek postaci grającej na tegoż panowania koniec, stworzył się praktycznie sam. Nie trzeba było do tego żadnej kampanii marketingowej. Jeśli dołożymy do tego fakt, że obecność Konfederacji w polityce sprawiła, że obóz polityczny prezesa Kaczyńskiego stracił szanse na kolejną większościową władzę w Polsce, to składając wszystko w całość staje się oczywiste, że dla obozu rządzącego potencjalna możliwość uderzenia w oba te podmioty, od dawna była dalece wymagana. I tu trzeba sobie zadać proste pytanie. Co z opublikowanej rozmowy panów Banasia i Chmaja wychodzi, gdy przyłożymy ją do powszechnie znanych faktów na temat Konfederacji oraz jej obecności i działania w polityce? Ano nic wielkiego, bo w zderzeniu z tymi faktami ów rozmowa jawi się jako nie wiadomo czym podyktowana próba stworzenia pozoru, że faktycznie Marian Banaś, to człowiek, który ma istotne możliwości sterowania sceną polityczną w Polsce. Któż z nas nie chciałby posiadać takiego wizerunku w oczach mecenasa Chmaja?

Zajmijmy się jednak faktami. Każdy kto ma rzeczowe pojęcie o Konfederacji wie, że ta partia od samego początku istnienia jest formacją, dla której absolutne wykluczenie koalicji z PiS-em lub PO, to fundament, który nakreśla jej wyjątkowy charakter funkcjonowania w polityce, odrzucający małpią walkę o stołki. Z czysto politycznego interesu nigdy nie mówiono o tym wprost, dając nadzieję, że jest inaczej, aby ludzie z tych partii uwierzyli, że taka opcja jest na stole. To milczenie miało wpływ na świadomość polityków obu tych obozów, więc i powodowało, że działali i myśleli w sposób inny, niż gdyby od samego początku wiedzieli, że taka opcja w grę nie wchodzi. Trzeba mieć na uwadze, że pozostawienie w politycznej orbicie możliwości tworzenia koalicji z Konfederacją, otwierało niejednokrotnie jej politykom drogę do bardziej gruntowanego badania swoich oponentów jeśli chodzi o ich ewentualne plany w sytuacji, w której mogła ona przybrać w ich mniemaniu status potencjalnego koalicjanta. O tym, że jakakolwiek koalicja Konfederatów z największymi partiami w parlamencie nie jest możliwa, mogliśmy jasno i stanowczo usłyszeć dopiero w kampanii wyborczej. Wiara w to, że i wcześniej, i później, na decyzję o tym czy Konfederacja jest skłonna po wyborach wejść w takie koalicje, mogłaby mieć wpływ jakakolwiek osoba z zewnątrz lub wprowadzona do Konfederacji na finiszu sejmowej kadencji, powinno się traktować jako wiarę wynikającą z ignorancji. O tego typu realia nie było i nie ma sensu się starać, bo byłoby to podobne do próby zerwania z drzewa owocu, który już od dawna ma się w dłoni. Jestem pewien, że rozmowa Mariana Banasia z mecenasem Chmajem akurat w tej kwestii, to tylko uzupełnienie dłuższej rozmowy, które pomóc miało zbudować w oczach pana mecenasa wrażenie, że inne kluczowe dla prezesa sprawy omawiane w tej samej rozmowie, godne są wsparcia ze strony tego drugiego.

Nie inaczej było ze wrzutką sugerującą, że Marian Banaś miał także swój udział w transferze posłanki Anny Marii Siarkowskiej z obozu "Zjednoczonej Prawicy" do Konfederacji. Wypadałoby zapytać kiedy i jak niby pani poseł Siarkowska nawiązała tak bliskie kontakty z Marianem Banasiem, że ten był zdolny spowodować jej odejście z formacji rządowej do partii politycznej goniącej kilkanaście procent w sondażach. Oczywiście nikt nie pyta. Na szczęście posłance Siarkowskiej zechciało się zareagować i w internecie możemy znaleźć jej wpis na platformie X (dawniej Twitter), w której zwięźle nazywa prezesa NIK-u mitomanem.

Nie jestem w stanie zrozumieć, że tak wielu ludzi daje się nabierać na dość absurdalną propagandę serwowaną przez obóz polityczny, który w oczywisty sposób, w wyniku działalności bohaterów "afery" przez siebie rozpętywanej traci możliwość zdobycia po raz trzeci z rzędu większościowej władzy w polskim parlamencie. Przecież wystarczy znać się na ludziach i niezależnie czy na nagraniu byłby Marian Banaś, czy inna persona ze świata naszych umiłowanych elit, kiedy w obliczu faktów obejmujących szerszy kontekst naszej rzeczywistości wygaduje podobne rzeczy, od razu jest jasne, że wygaduje tylko to, co mu potrzebne jest wygadywać. Na ogół jednak z rzeczywistością nie ma to za wiele wspólnego.

Na co dzień tak zwany - a niech to - web developer. Monarchię uważam za najlepszy ustrój, konserwatyzm za najwłaściwszą drogę, chociaż nie wiem czy czyni to ze mnie monarchistę i konserwatystę. Za to wiem na pewno, że czuję obsesyjny wstręt do lewactwa i socjalizmu. Najbardziej na S24 lubię ilość "kciuków w dół" przy moich komentarzach. 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka