Wydaje mi się, że pan Tomasz ma jeszcze sobie coś do udowodnienia, czegoś nie załatwił – że ciągle jeszcze tkwi w latach 90-tych. Wczoraj zaprosił Jerzego Urbana, by porozmawiać o lewicy, której jednocześnie zarzucił brak nowoczesności.
Jerzy Urban zakończył program zaproszeniem na wódkę, ale on może sobie na to pozwolić. Jest już na takim marginesie, że nic z jego strony publiczności nie zdziwi, a także zbyt bogaty, aby bawić się w kokieterię. Dzisiaj pana Urbana, już nikt normalny nie traktuje poważnie, czasami odgrzewa go ktoś, kto chyba nie rozumie, że „to już było”.
Nie pałam sympatią do lewicowych partii, ale konfrontowanie pana Napieralskiego z Urbanem, jest chyba nieporozumieniem. Tomasz Lis, sfrustrowany tym, że nie wszyscy jeszcze przejęli jego poglądy i sposób widzenia rzeczywistości, uparcie rozgrywa potyczki z lat 90-tych. Nawet najtępsze umysły muszą zauważyć, że SLD przynajmniej stara się odwrócić od wizerunku postkomunistycznego. Nie ma tam już czołowych postaci PZPR. Może nie jest to jeszcze lewica europejska, bo ogon komuny i afer ciągle się ciągnie, ale wybranie kolejnego młodego przywódcy, o czymś świadczy. Tymczasem prowadzący program postawił na przeciwko człowieka, który jest synonimem partyjnego betonu i z SLD od lat nie za wiele ma wspólnego. (Kiedyś, w latach 90-tych, widziałem cyrk lepszy, bo o opinie o roli Kościoła w państwie poproszono pana Rakowskiego).
W czasie programu skonfrontowani nie mieli za bardzo, o czym mówić. Pan Napieralski nie umiał odpowiedzieć na niby zarzuty Urbana, bo pozbawione był sensu, a sam Urban przyznał, że na kongresie nie był i nie kuma, o co chodzi. Może lepiej było by zaprosić człowieka z innej partii lewicowej, z jakiejś młodzieżówki, bo co ma piernik do wiatraka, a taboret do świnki morskiej.
Ale widocznie taka konfrontacja była panu Tomaszowi do czegoś potrzebna, na Urbana zawsze można liczyć, jeśli chodzi o przywalenie paru słów prawicy, – co prowadzącemu spływało jak miód do serca. Wspólnie z Urbanem zgodzili się, że największym zagrożeniem demokracji był i jest PIS. Uff! Udało się.
Mój optymizm
Marzą mi się czasy, kiedy dziennikarze będą starać się ukrywać swoje poglądy, kiedy przedstawią dwie strony jednocześnie, zadadzą podobne pytania, a ja, jako widz, będę mógł sobie ocenić, pomyśleć, coś wybrać.
Tymczasem traktuje się mnie jak bezrozumnie bydło. Pan Lis zadaje pytania, na które jest tylko jedna odpowiedź, jeśli delikwentowi uda się odpowiedzieć inaczej, Lis drąży, aż padnie zaplanowana puenta. Kiedy i to się nie uda prowadzący sam spuentuje, niższym miodowym głosem, czyniąc aplauz na widowni. Jest to taka forma lansiarstwa, kiedy to prowadzący program wychodzi na najbardziej inteligentnego, a sprowadzeni goście są jedynie poligonem do pokazania swego kunsztu chamstwa. Te elementy chamstwa, zagrywek i komentarzy na poziomie gimnazjum są dziś niestety wyznacznikiem popularności. Mistrzem jest tu pan Majewski, rzadko po obejrzeniu jego programu pamiętam, kto był jego gościem, pamiętam tylko zaje-fajne puenty i komentarze prowadzącego.
Czy pan Lis idzie tym tropem? Pewnie ciągle myśli, że jest tzw. opiniotwórczym dziennikarzem. Tylko o takiej kategorii na dziennikarstwie nie uczą...
Inne tematy w dziale Polityka