Aleksander Ścios Aleksander Ścios
444
BLOG

Czy Kołakowski powinien być zbawiony?

Aleksander Ścios Aleksander Ścios Polityka Obserwuj notkę 52
Nosiliśmy nagany w kieszeniach, przyjaźniliśmy się z bezpieką, takich nas było niewielu na uniwersytecie".

 

W rocznicę urodzin prof. Kołakowskiego – historyka filozofii , warto przypomnieć pewien rys z jego biografii , o którym łatwo dziś chcieliby zapomnieć piewcy solenizanta, jak i zapewne on sam.

W „Rzeczypospolitej” z 4-5 listopada 2006r. ukazał się artykuł dr. Piotra Gontarczyka z IPN, pokazujący, że Kołakowski od połowy lat 60-tych ubiegłego wieku był obiektem obserwacji i szykan peerelowskiej bezpieki. Jednakże próba przypomnienia przez autora, co jego bohater robił wcześniej (a także, co myślał później), spotkała się z jego zdecydowanym sprzeciwem, w formie listu skierowanego do „Rz”.
 Dr Gontarczyk przypomniał pokrótce stalinowskie zasługi ówczesnego pupila komunistycznego reżimu, cytując jego własne słowa: „Myśmy chodzili i nosili czerwone gwiazdki z sierpem i młotem, śpiewaliśmy piosenki ze słowami Bruno Jasieńskiego, która się kończyła «o Polską Republikę Rad». Nosiliśmy nagany w kieszeniach, przyjaźniliśmy się z bezpieką, takich nas było niewielu na uniwersytecie. Myśmy w zasadzie nienawidzili tej nacjonalistycznej frazeologii gomułkowskiej. Tej, co głosiła – demokracja, naród, Maria Konopnicka, Kościuszko. To wszystko bzdura. My jesteśmy komunistami i chcemy komunizmu. To, że się wyrzuciło [w 1948 r.] Gomułkę, było dla nas bardzo przyjemne”. (P. Gontarczyk, Filozof pod lupą, „RZ” 4-5 listopada 2006 r.).

Warto zauważyć, że profesor Kołakowski mówił to nie w 1945 roku, co można byłoby jeszcze podciągnąć pod wczesne ukąszenie jadem marksizmu. Mówił to w połowie lat 60-tych, gdy oficjalnie był już „dysydentem”, szykanowanym przez SB.

Riposta profesora była mocna: „Czy prawo zezwala, by bez wiedzy i zgody osoby inwigilowanej przez UB publikować w prasie ubeckie dokumenty z tej inwigilacji, w tym fragmenty przechwyconych przez bezpiekę listów czy podsłuchanych rozmów? Rzecz dotyczy osoby, która nie podlega lustracji (nie jest posłem ani ministrem, ani nikim w tym rodzaju), nie jest podejrzana o TW, ani nie ubiegała się o status pokrzywdzonego i dostęp do własnej teczki”. („Rz” z 18-19 listopada 2006 r.).

Zauważmy, że pan „autorytet moralny” nie kwestionuje prawdziwości tych wypowiedzi, on tylko domaga się wprowadzenia cenzury, aby takie rzeczy nie mogły się ukazywać.
W Gaz Wyb (z 23 października 2006 r.) ukazała się relacja z wystąpienia Kołakowskiego w Audytorium Maximum na Uniwersytecie Warszawskim, jakie miało miejsce w 40-tą rocznicę zebrania Związku Młodzieży Socjalistycznej .

Profesor miał  znakomitą okazję, aby przed licznie zgromadzoną publicznością dokonać czegoś w rodzaju „rachunku sumienia”. Zamiast tego, zwracając się do młodych słuchaczy, powiedział:

„Może wam się wydawać dziwne, że ja i moi koledzy tak siedzieliśmy w tej partii, zamiast z niej występować. Byliśmy przywiązani do tradycji socjalistycznych, poza tym ważne dla nas było, by w partii byli nie tylko aparatczycy, nie tylko te chamy rozmaite”.


Z komunizmu nie zostało żadnego śladu, w jego miejsce pojawiła się za to „tradycja socjalistyczna” (może nawet jej niepodległościowy nurt? Czemu nie, gawiedzi można wszystko sprzedać, w dodatku tanio). W dodatku Kołakowski siedział w tym jakoby dla naszego dobra. Bo skoro w partii komunistycznej byli jacyś źli „aparatczycy”, czyli, mówiąc jego słowami „chamy rozmaite”, to on, intelektualista i inni tego pokroju towarzysze musieli dla nich stanowić równowagę. I jesteśmy prawie u sedna sprawy. Określenia „Chamy” i „Żydy” przyjęły się w opisach walk frakcyjnych w połowie lat 50-tych. Zamierzchła to historia, ale jej sens polega na tym, że byli wówczas „źli” i „dobrzy” komuniści. Ci źli to właśnie owe „chamy”, nawiązujące do demokracji (wprawdzie plebejskiej, ale zawsze), nacjonalizmu (ten straszny Kościuszko, ta okropna Konopnicka!). A ci dobrzy? To właśnie Kołakowski i jego towarzystwo. Zaliczyć do niego można przecież zmarłego niedawno koryfeusza marksizmu Adama Schaffa, zapiekłego wroga katolicyzmu i polskości (dyrektora Instytutu Nauk Społecznych przy KC PZPR, redaktora naczelnego „Myśli Filozoficznej”, później dyrektora Instytutu Filozofii i Socjologii (do 1968 r.), członka PAN), czy Tadeusza Krońskiego (też tego formatu filozofa), który kierował Katedrą Historii Filozofii Nowożytnej Uniwersytetu Warszawskiego.

Tenże Kroński bez ogródek w 1948 roku zapowiadał: „My sowieckimi kolbami nauczymy ludzi w tym kraju myśleć racjonalnie, bez alienacji”.

Jako ciekawostkę warto przytoczyć fakt, że funkcjonariusze SB w swych pracach operacyjnych nadali Kołakowskiemu pseudonim „Kołek”. A więc z nomenklatury zaliczyli go – zapewne niechcący – do kategorii „chamów”, bo chamskie to jest przezwisko. Może to właśnie ujawnienie tego kryptonimu tak bardzo rozwścieczyło światowej sławy historyka filozofii ? Kto wie, czasami małość ludzka objawia się w najbardziej niespodziewany sposób….

Co prawda, byłoby mu bardziej przyjemnie, gdyby jego publiczny życiorys i niegdysiejsze zasługi były pod większą kontrolą a na jego temat ukazywały się tylko peany, w stylu Gaz Wyb jak choćby ten opublikowany z okazji jego 75 rocznicy urodzin: „wybitny filozof i historyk filozofii, znawca religii i teologii urodził się w 1927 r. w Radomiu, w rodzinie o tradycjach socjalistycznych i antyklerykalnych”. („GW” z 23 października 2002 r.). Ale przecież czasy cenzury i myślowego zamordyzmu miały odejść na zawsze! Czyżby prof. Kołakowski nie zdążył się z tym dotychczas pogodzić?
Chyba nie, bo mentalnie i emocjonalnie tkwi w czasach swej młodości. W jednym z wywiadów w Gaz Wyb” tak tłumaczył swe „zabawy z bronią” (bo i takie były w jego życiorysie, gdy z ubecją był za pan brat):

„Strzelano do nas. Strzelało się z obu stron. Ale nikogo nie zabiłem, nie korzystałem z pistoletu”. Nabita broń podobno raz w roku sama strzela. Może więc ofiary „utrwalania władzy ludowej” w Polsce po 1944 roku ginęły wyłącznie z takiej przyczyny ?

Jeszcze jedno znaczące wyznanie Kołakowskiego: „W 1946 roku nie wierzyliśmy w prawdziwe referendum czy wybory. Ale był cel, który usprawiedliwiał. Myśmy nie uważali się za demokratów. Sądziliśmy, że społeczeństwo powinno być rządzone przez oświeconą elitę. (...) Masom trzeba podawać jakieś kłamstwa do wierzenia. Trudno”. Koniec cytatu.

 

Powyższe proszę traktować jako zdecydowaną obrazę wszystkich wyznawców tzw. autorytetów moralnych . Świadomie i z premedytacją.

.................... Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo. ...............

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (52)

Inne tematy w dziale Polityka